Czasem tak mam, że chce mi się wyjść i się poszlajać. Pić do późna, palić papierosy, śpiewać w barze pełnym Amerykanów, iść gdzie nogi poniosą i tańczyć bez pamięci na parkiecie, którym jest życie. Nazywam to wyciem do księżyca. To jest jak błysk, chwilowe i natychmiastowe zapalenie się i silna potrzeba, żeby natychmiast żyć tak intensywnie jak to tylko możliwe, bo jest później niż się wydaje.
Trochę jakby hulaj dusza, piekła nie ma. Choć piekło jak najbardziej jest, tylko że kolejnego dnia. Ale nie w dniu wycia do księżyca. Tego dnia jestem królową życia, dla której kolejny szot wściekłego psa wydaje się znakomitym pomysłem, tak samo jak zapalenie tego papierosa i śpiewanie karaoke. Czasem tak po prostu mam, że muszę się upić. Niezdrowo, wiadomo, alkohol to zło i blablabla. A jednak czasem muszę się tak upodlić. Zmieszać się z błotem i zrównać z poziomem parteru. Obić kolana. Zrzygać w krzaki. Zrobić absolutnie to, czego nie wypada damom, a przede wszystkim zwyczajnym kobietom. A już w ogóle takim jak ja.
To nie chodzi o to żeby się poniżyć. To byłoby zbyt proste. W tym wszystkim chodzi o to, żeby się jak najbardziej wychylić od normy. Zaburzyć status quo. Trochę pomieszać częstotliwości fal na wodzie i wbić tą cholerną łódkę w jakiś ruch. Przekręcić planszę i spojrzeć na nią z innej strony. Im większy odchył, tym bardziej komfortowy powrót do normy. Jak położenie się do swojego ukochanego łóżka, po naprawdę długim i ciężkim dniu, kiedy doceniasz, że masz dach nad głową i cholerny, święty spokój.
Czasem tak po prostu mam i przestałam z tym walczyć. Czasem muszę trochę umrzeć, żeby poczuć, że żyję. Docenić, że na co dzień nie pęka mi łeb w szwach i nie mdli na samą myśl o jedzeniu. Że widzę pojedynczo i nie muszę skupiać całej woli w stawianiu kroku za krokiem.
Nie ma być z czego dumnym, wiadomo, ale z drugiej strony… naprawdę mam to głęboko gdzieś. Daleko mi do perfekcji i jestem bardzo ludzka. Nie aspiruję do bycia ani świętą, ani nawet porządną. Ludzie i tak cię ocenią, więc niech chociaż ocenią cię za coś, co sprawia ci frajdę.
Ostatnio mnie tknęło na czytanie Bukowskiego, więc temat picia jak najbardziej się zazębia. Oprócz oczywistego rezonowania na punkcie mizantropii, adoracji kotów i korzystania z alkoholu (nie oszukujmy się, do Bukowskiego mi daleko), to jeszcze bardzo dotkliwie pisał o pisaniu. O klejeniu kolejnych zdań tak, jakby to było rzemiosło. Nie zwykła fanaberia, a coś tak silnego i wychodzącego z samych trzewi, że bez pisania tak właściwie mógłby nie istnieć. Jak wielu jest takich pisarzy? Wiecie, pisarzy-pisarzy. Takich, co piszą bo muszą przelać część siebie w kolejne słowa, bo inaczej te słowa będą pęcznieć w nich aż nie do ujechania.
Co by nie myśleć o Bukowskim to był pisarzem-pisarzem. I może był też starym dziadem,, hazardzistą, który chlał niemożebnie, ale przynajmniej nikogo nie udawał. Ile z nas może tak o sobie powiedzieć? Wszyscy żyjemy na pokaz przez te zasrane Instagramy, TikToki i inne wirtualne społeczności. Wiem, bo też jestem częścią tego pierdolca. Nawet ten blog jest jak jakaś dziurka od klucza do mojego umysłu. Nie powiem, że duszy, bo jeszcze byście pomyśleli, że się przyjaźnimy.
Czasem mnie wkurza, jak coś opowiadam, a potem słyszę w odpowiedzi „tak, pisałaś o tym na blogu”. Ale przecież sama jestem sobie winna.
Czasem myślę, czy nie powinnam zmienić medium. Może rzeczywiście powinnam napisać powieść. Ale kto teraz czyta książki? Podobnie jak kto teraz czyta blogi? Większość moich „znajomych z blogosfery” już sobie odpuściła. Przerzucają się na zdjęcia, wideo albo opisy na Instagramie. Nikomu się już nie chce wylewać siebie na blogi. Złota era dawno minęła. Teraz mówienie, że się prowadzi bloga, to tak jakby powiedzieć, że się pisze „drogi pamiętniczku”. Czy tylko mi się tak wydaje?
Chyba trochę marudzę, co? Ale nie szkodzi. Jest upał nie z tej ziemi, a ja siedzę na balkonie, gdzie lekka bryza omiata moje gołe nogi. Ludzie się pochowali przed skwarem, więc jest spokój i jedyne co zakłóca zupełną ciszę to gderanie ptaków. Tak jest dobrze.
I wcale mi nie przeszkadza ten chaotyczny tekst. Powiedziałam wszystko, co chciałam powiedzieć. Co dalej? Nie wiem, może napiszę powieść.
Photo by Wil Stewart on Unsplash