Już sam tytuł sprawia, że czuję się jak wredna pinda, która gardzi komplementami dobrych ludzi. Ale to nie do końca tak. Po prostu nie chcę uzależniać poczucia własnej wartości od czyjejś opinii. Czyli na przykład, moje włosy będą ładne niezależnie od tego, czy zwrócisz na to uwagę. Zatem komplement jest miły, ale wcale nie jest mi niezbędny.
Jest w sumie dość dużo rzeczy, których nie lubię, ale szczególną niechęcią darzę malkontenctwo, narzekanie, marudzenie, nurzanie się, zawodzenie i samobiczowanie. Oczywiście każdy czasem musi sobie pomarudzić, ale w momencie kiedy to zmienia się w stały punkt programu rozmowy, to ja dziękuję i opuszczam taką relację.
Jeśli przeszkadza ci nadwyżka kilogramów, to oprócz jojczenia na ten temat, zrób coś z tym. Jeśli jesteś nieszczęśliwy i czujesz, że nie ogarniasz w życie, to na litość wszystkich borów, weź się wreszcie ogarnij. Zazwyczaj kiedy słyszę takie długotrwałe nurzanie się w błotku nieszczęścia, to zwyczajnie przyznaję takiej osobie rację. („Tak, przydałoby ci się trochę zrzucić”,”Masz rację, czas wreszcie ogarnąć w życie.”)
I zazwyczaj w tym momencie następuje spektakularny FOCH.
Ja wiem, pewnie moje podejście jest mało poprawne psychologicznie i może zwyczajnie brak mi cierpliwości… ale mam wrażenie, że taka tendencja do martyrologii powstaje w wyniku przyzwyczajenia do pewnego schematu. I to mnie właśnie irytuje.
Ja + samobiczowanie = pocieszające klepanie po pleckach od innych
I dlatego pojawia się ten zonk, kiedy przerywam ten chory schemat i wychodzi z niego mniej więcej coś takiego:
(Ja + samobiczowanie) + ktoś przyznaje mi w tym rację = WTF?!
Wiecie, taki error się pojawia i zwarcie w mózgu. Bo jak to tak? Ktoś tu się nurza w bajorku na dnie mojego dołka nieszczęścia, a jeszcze mu łopatę rzucają.
Dla tych zdolnych do autorefleksji jest to trzeźwiące doświadczenie, dla tych drugich jest to sygnał, żeby paść twarzą w błoto i dalej ryć w nim jak dzik.
Jestem niesprawiedliwa – ja wiem. Ale powiem Wam teraz dlaczego tak strasznie irytuje mnie malkontenctwo – bo to przybija wszystkich wokół! Człowiek z automatu przejmuje tę wrogą aurę i często sam zaczyna widzieć wszystko w odcieniach szarości. Szczególnie łatwo to zauważyć wśród przyjaciółek, które potrafią usiąść i jedna z drugą się licytować, która ma większy cellulit albo gorszy stan skóry. Paranoja. Na co to komu!
Świadomość swoich niedoskonałości
Świadomość własnych jakichś tam niedoskonałości, to jest coś zupełnie innego niż wytykanie ich sobie i mentalne poniżanie siebie. Zupełnie oduczyłam się od czegoś takiego. Nigdy nikomu nie narzekam, że roluje mi się brzuch jak siedzę. Jak ma się nie rolować, skoro czasem wybieram lampkę wina i czytanie książki, zamiast świrowania bażanta z Chodakowską. No i po co mam się komuś uskarżać? Na co? Na to, że czasem jestem leniwą bułą?
Kiedy mówię, że mam duże czoło, to wcale nie oczekuję zaprzeczenia od drugiej osoby. Po prostu stwierdzam fakt. Patrzę na zdjęcie albo w lustro i mówię co widzę. Równie dobrze, ktoś może mi powiedzieć: „rzeczywiście masz duże czoło”. No i nie zrobi mi się przykro, bo przecież sama to stwierdziłam przed chwilą. Co najwyżej się roześmieję i będzie u mnie punkt za wyjście ze schematu.
Trzeba mieć do siebie jakiś tam dystans jednak.
Komplementy zazwyczaj dajemy z dwóch powodów
#1. chcemy, żeby ktoś poczuł się lepiej,
#2. sami chcemy się poczuć lepiej.
I właśnie to mi nie pasuje. Bo powinien być jeszcze jeden powód:
#3. stwierdzamy fakt
I ja mam dokładnie takie podejście. Mówiąc komuś komplement, zwyczajnie STWIERDZAM FAKT. Na przykład, że ktoś ma ładny uśmiech. Patrzę i stwierdzam – proste. I dlatego bardzo nie lubię, kiedy ktoś odrzuca mój komplement, twierdzi, że gadam głupoty i w ogóle insynuuje mi, że coś piłam. Skoro STWIERDZIŁAM jakiś tam FAKT, a ktoś mówi, że gadam głupoty, to tak jakby mi powiedział, że KŁAMIĘ. A to zniewaga zwyczajna jest. Potwarz, obelga, plunięcie między oczy i przyklepanie tego rękawiczką.
Bo wiecie, ja nie mówię tego dla siebie. Nie mówię tego, żeby zrobić komuś dzień dobry. Ja po prostu stwierdzam. Tak jak się czasem stwierdza, że słońce praży i gorąco jest jak diabli, tak samo ja stwierdzam, że ktoś ma ładny uśmiech albo przyjemny głos.
Do komplementów podchodzę z rezerwą
Głównie z powodu tych dwóch pierwszych podpunktów powyżej. Szczególnie, kiedy komplement dostaję od faceta, który nie jest Moim. Bo wiecie, najczęściej takie rzeczy są intencjonalne i jakoś nie lubię myśli, że ktoś chce manipulować moimi… no nie wiem jak to nazwać, uczuciami? Poczuciem własnej wartości?
Chociaż staram się zawsze postrzegać to jako zwykłe STWIERDZENIE FAKTU, to mimo wszystko zawsze gdzieś tam z tyłu głowy cichy głosik wrednej pindy szepcze: i co, myślisz, że jak mi powiesz coś miłego to ja już sikam pod siebie z wrażenia?
Może to kwestia pewności siebie, a może jednak tego, że gdzieś tam w głębi duszy trochę jednak jestem tą wredną pindą.
Druga kwestia jest taka, że czasem jeśli zareaguję na komplement w sposób zupełni inny niż się przyjęło w społeczeństwie – czyli nie spijam słów komplementującego z jego ust jak sikorka – to otrzymuję stwierdzenie, że wyniosła jestem czy coś.
Wiecie ile razy słyszałam, że mam ładne włosy? Setkę.
Wiecie ile razy sama stwierdziłam, że mam ładne włosy stając przed lustrem? Dwie setki.
Zatem chyba nic dziwnego, że na komplement dotyczący moich włosów reaguję jednym słowem: „Wiem”.
I najśmieszniejsze jest to, że tak właściwie to jest poprawna postawa asertywna w takiej sytuacji. Bo to jest UNIEZALEŻNIANIE swojego poczucia wartości od CZYJEJŚ OPINII.
Czyli mam ładne włosy niezależnie od tego czy ktoś zwróci na to uwagę. Proste.
A jeśli ktoś nie mówi komplementu dla samego siebie, to nie widzę powodu, dla którego powinien się obruszać na taką reakcję z mojej strony.
***
A teraz na sam koniec mała drobna rada dla mężczyzn, którzy chcą sprawić kobiecie komplement, który najpewniej zapamięta do końca życia. Gotowi?
Powiedzcie jej, że ma piękną duszę.
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, to polecam również ten – pewność siebie jest sexy. Oba teksty w jakiś sposób się zazębiają i uzupełniają wzajemnie.