Bierz życie na klatę

O tym, że uczucia trzeba czuć

Przyznam się do czegoś, co bardzo długo w sobie ignorowałam. Jesteście gotowi? No to już, leci… trzy, dwa, jeden… jestem intelektualistką. Uff, poszło! Pewnie sobie myślicie – szok i niedowierzanie, doprawdy Bere, nikt się nie spodziewał. A jednak! I teraz opowiem tego dobre i te mniej dobre strony.

Od zawsze lubiłam myśleć o rzeczach, badać, analizować, poznawać. Napędzała mnie wieczna ciekawość idei, koncepcji i innych poglądów. Wydawało mi się, że każdy tak ma. Nie za bardzo rozumiałam, kiedy ludzie czuli się speszeni, kiedy zaczynałam opowiadać o jakimś nowym koncepcie, który niedawno poznałam i mnie fascynował. Wydawało mi się, że skoro ja mam tą więcznie nienasyconą ciekawość i otwartość, to każdy też to ma i chce chłonąć równie bardzo jak ja.

Długo mi zajęło zanim przyjęłam swój intelektualizm jako integralną część mnie, zupełnie jak moje rude włosy czy niebieskie oczy – coś co mam, coś co składa się na mnie, a nie jest moim defektem. Długo też wydawało mi się, że intelektualizm jest równoznaczny z „wymądrzaniem się i wywyższaniem”. I równie długo zajęło mi zrozumienie, że niektórzy czując się niepewnie w sobie, określali mnie jako przemądrzałą czy wywyższającą się, żeby sobie w czymś ulżyć. Żeby mieć jakiś wentyl bezpieczeństwa. Trochę mi zajęło zrozumienie, że to co mówią inni o tobie, to bardziej mówi o nich, niż o tobie.

Intelektualizm jednocześnie pułapką i wyjściem z pułapki

Moje intelektualistyczne podejście sprawiło, że dużo łatwiej było mi wejść w stan obserwacji, kiedy zaczęłam przechodzić terapię. Nawet pamiętam, co powiedział mi wtedy mój psychiatra na jednej z pierwszych wizyt. Powiedział lekko podekscytowanym tonem, że w sumie to jestem teraz we wspaniałym momencie tuż przed przygodą i żebym to właśnie tak potraktowała. Że właśnie teraz zakładam plecak i ruszam jak na taką wyprawę.
I w to mi graj! – pomyślałam. Teraz mogłam przyjąć pozycję obserwatorki tego pierdolnika, który zachodził w moim wnętrzu. Nie było to łatwe, ale przyniosło efekty, bo mogłam trochę się zdystansować od swoich niezrozumiałych emocji, które mnie przytłaczały.

Problem zaczął się, kiedy zaczęłam wszystko co się we mnie działo intelektualizować. Wiedziałam dlaczego, po co i skąd się wszystko wzięło. Rozumiałam przyczynę i skutek. Wspaniale jest rozumieć, że to co teraz czujesz to jest smutek i wziął się on z tego, że straciłaś relację. Świetna robota, że wiesz, że teraz należy przeżyć wszystkie stadia żałoby. Teraz pozostaje już tylko to przeżyć. No właśnie.

To całe cholerne odczuwanie

Rok temu jednym z moich postanowień noworocznych, było żeby doświadczać. Czuć, smakować, dotykać, wąchać, słuchać. Żeby naprawdę CZUĆ. Do tej pory bardzo często prowadzę w głowie monolog i mówię sobie, że wszystko fajnie, że rozumiesz, ale teraz to POCZUJ. I powiem Wam, że nie jest to proste, ale za to jaka nowa jakość życia – zupełnie jakby mi doszedł kolejny wymiar rzeczywistości!
Kiedy łapię się na tym, że jest mi smutno i jestem zmęczona (bo u mnie jest to często powiązane), to czasem zaczynam się na siebie złościć, że zupełnie jest mi to nie na rękę, bo przecież tyle jest do zrobienia, do ogarnięcia i w ogóle. W którymś momencie muszę samą siebie po przyjacielsku zrugać: jest ci smutno, jesteś zmęczona to siadaj do cholery i się regeneruj.

To samo zresztą dotyczyło czucia takich rzeczy jak piękno, zachwyt, wdzięczność – co innego jest na poziomie intelektualnym rozumieć piękno majestatycznie rozłożystego dębu, z grubymi gałęziami porośniętymi zielonym mchem i młodymi liśćmi, tuż przed pełnią rozwinięcia, a co innego spojrzeć na to samo drzewo i POCZUĆ to piękno. Bo wiecie, okazuje się, że jest różnica! I to znaczna.

Zrób sobie przestrzeń na czucie

Początek tego roku był dla mnie trudny. Miałam wrażenie, że w jednym momencie wszystko zwaliło na moje barki. Nie dość, że w prywacie musiałam się zmierzyć z rzeczywistością i ponownym przewartościowaniem relacji, to w dodatku w pracy dostałam nowy projekt, który wiązał się z większą odpowiedzialnością. Oczywiście poczułam się przytłoczona, bo niby jak mam ogarnąć swoje emocje i wszystko co przeżywam, a jednocześnie w pracy skupić się na tym co jest do zrobienia i to zrobić? Czułam, że mam zasoby albo na jedno, albo na drugie, ale nie na oba aspekty na raz.
Moja przyjaciółka zapytała mnie, co zwykle w takich sytuacjach robiłam. Więc powiedziałam, że zwykle upychałam „czucie” na boczny tor, odcinałam się od tego, żeby móc sprostać temu, co aktualnie wymagało ode mnie codzienne życie. I jak to się kończyło? A no tak, że później szambo wybijało w najmniej oczekiwanym momencie.
No właśnie – powiedziała – to może teraz wszechświat daje ci szansę zrobić coś inaczej niż zazwyczaj.
Więc w ramach eksperymentu postanowiłam dać wszechświatu szansę i faktycznie weszłam w to „czucie i życie” jednocześnie, i wiecie co? Okazało się, że rzeczywiście dużo szybciej wróciłam do swojego stanu neutralnego. Ogarnęłam. Napięcie minęło. A w tle Elton John śpiewał I’m still standing.

Moja druga przyjaciółka, kiedyś jak opowiedziałam jej, że czuję się fatalnie i właśnie przytrafiło mi się coś naprawdę paskudnego, bo zostałam zraniona i cierpię, to powiedziała: masz prawo to czuć i to czuj, płacz do soboty, a w sobotę już przestań.
W jakiś pokręcony sposób to zadziałało. Przez trzy dni dałam sobie pełen odpust na odczuwanie. Płakałam, wyklinałam i cierpiałam okrutnie. Naprawdę się temu oddałam. Przez trzy dni byłam wrakiem. A w sobotę byłam już spokojna i uznałam, że wystarczy.
Od tamtej pory zrozumiałam, że wejście w te „okropne” uczucia wcale nie oznacza, że w nich utknę. Okazało się, że im prędzej na świadomce w nie wejdę, to tym szybciej z nich wychodzę.

Zaufaj i odpuść

Jako rasowa intelektualistka oczywiście zainteresowałam się tematem psychodelików. I choć cały temat jest szalenie ciekawy, to szczególnie jeden aspekt podróży psychodelicznych bardzo mi zapadł w pamięć. Z wielu różnych źródeł przewijał się jeden motyw doświadczenia psychodelicznego, a raczej rada jak do niego podejść, żeby zminimalizować ryzyko „bad tripa”. Ta rada brzmiała: „zaufaj i odpuść”.
Psychodeliki trochę działają tak, że mogą potwierajać ci w głowie wszystkie drzwi wszystkich szaf, w których masz poupychane trupy i te trupy z tych szaf wypadają. Zdarza się, że to może być przerażające – w końcu po coś te trupy tam chowamy. Ale właśnie wtedy, kiedy doświadczenie staje się trudne, powinniśmy zrobić dokładnie coś odwrotnego, niż podpowiada nam intuicja – czyli nie uciekać, nie próbować pozamykać te drzwi, tylko wręcz przeciwnie. Jeśli pojawiają się schody, to znaczy, że trzeba po nich wejść; jeśli pojawiają się drzwi, to trzeba przez nie przejść; jeśli zaczynasz spadać, to pozwól na to spadanie; jeśli zaczyna cię gonić trup z szafy, to się zatrzymaj i zapytaj czego od ciebie chce.
Okazuje się, że im bardziej uciekamy w czasie tripa przed konfrontacją, to tym bardziej staje się to bad tripem. Natomiast kiedy wchodzimy w to, co trudne, to okazuje się, że właśnie wtedy coś w nas puszcza i to co było bad tripem, zmienia się po prostu w tripa.

To był motyw tak wielu doświadczeń różnych ludzi, że pomyślałam sobie, a co jeśli dokładnie o to samo chodzi w zwykłym życiu? Co jeśli nasze doświadczanie życia jest złe, kiedy próbujemy od niego uciec, zamiast wejść w to doświadczenie całym sobą i spróbować się dowiedzieć co chce nam pokazać? Może przez uciekanie przed tym co trudne, tylko pogarszamy sprawę? Bo kiedy wychodzimy temu na przeciw, to dużo szybciej ten dyskomfort mija. Coś na zasadzie, że strach przed cierpieniem jest dużo gorszy niż samo cierpienie.
I po raz kolejny – dobrze jest to wiedzieć, trudniej jest to robić. Dobrze wiedzieć, że trudne emocje są potrzebne, ale dużo ciężej je do siebie zaprosić.

***

Jak zwykle cały wic polega na tym, żeby znaleźć w tym wszystkim balans. Samo czucie może sprawić, że kompletnie zatracimy się w emocjach, które nas zaleją jak powódź błyskawiczna Dubaj. Samo analizowanie i intelektualizacja przeżyć z kolei odetnie nas od autentycznego doświadczania emocji i żyćka samego w sobie. Odcinka sprawi też, że ciężko nam będzie rzeczywiście emocjonalnie ozdrowieć – bo zdrowienie dzieje się przez czucie.
Trzeba w tym wszystkim balansować jak linoskoczek – jednocześnie obserwować i czuć, pamiętając przy tym, że chwilowe przechylenie w jedną stronę świadczy tylko o tym, że próbujemy znaleźć balans.

Zatem nie tylko lepiej myśleć niż nie. Wychodzi na to, że również lepiej czuć niż nie. To dopiero zwrot akcji.


Photo by Nitish Kadam on Unsplash

Poprzedni post

Może ci się spodobać