Bierz życie na klatę

O tym jak odpoczywam w smutku

„Jak ja się cieszę, że panią widzę!” – jest to zdanie, które potrafi wzbudzić mieszane uczucia, szczególnie kiedy wypowie je psychiatra na twój widok. Zaraz dodał pospiesznie, że może to jednak źle brzmi, bo skoro tu jestem to oznacza kłopoty.

Cóż, kłopoty to moja specjalność. I chociaż można by powiedzieć, że moja psychiczna łódeczka nie wywróciła się do góry dnem, to jednak parę miesięcy temu zaczęło nią niebezpiecznie bujać, a ja szczerze mówiąc już trochę się zmęczyłam wysiłkiem jaki niemal codziennie wkładałam, żeby tą moją łódeczkę utrzymywać we względnym balansie.

„Wie pan co, ja to trochę zaczęłam akceptować i przyjmować do świadomości, że może po prostu tak mam”, powiedziałam wzruszając ramionami. Że może wszystko czego doświadczyłam i co mnie ukształtowało, a raczej co ukształtowało moje mechanizmy obronne, to też wpłynęło na mój mózg i może zwyczajnie sam z siebie nie jest w stanie ogarnąć tej całej chemii. Bo wiecie, to nie jest tak, że każdy rano wstaje i w głowie walczy o przetrwanie, żeby nie zapaść się w sobie i nie wsiąknąć w wewnętrzną czarną dziurę. Niektórzy ludzie po prostu wstają i czują się OK. Czasem pogodniej, czasem mniej, ale średnia jest na zupełnie neutralnie. Dacie wiarę? Ja nie mogłam w to uwierzyć!
Dlatego zaczęłam przyjmować do świadomości, że może być tak, że niewielkimi dawkami anydepresantów ja zwyczajnie dobijam do mózgowej normalności. I że nie muszę się męczyć, bo w imię czego? Żeby komu i co udowodnić? Kij z tym!

Mój psychiatra przyznał mi rację, że faktycznie trudne doświadczenia potrafią zaburzyć pewne procesy w mózgu. „Ale ja mam taki cel, żeby panią wyleczyć, wie pani? Chciałbym chociaż spróbować!”, ależ proszę bardzo, jestem za. Może i ja się pogodziłam, że to może być coś przewlekłego, ale widocznie mój psychiatra potrzebuje więcej czasu.

Po co mi ten smutek?

Kolejna wizyta. „No i jak tam?”, pyta. No jak, no lepiej. Tamte nowe tabletki jakoś nie bardzo, wróciłam do tych starych, które mamy sprawdzone. „No dobrze, chociaż wiemy czym panią leczyć, to już coś”, mówi i zapisuje jak zawsze w swoim komputerze. Ciekawe co tam pisze, ciekawe czego nowego dowiedziałabym się o sobie z notatek mojego psychiatry?

Kończy pisać i zapewne stawiając ostatnią kropkę w zdaniu, pyta najnormalniej: „co pani daje ten smutek?”. Zdurniałam. Stanęłam jak wryta w ciągu moich myśli, a w głowie pojawiły się same znaki zapytania.
Jak to co mi daje? „No jaką pełni funkcję u pani”, tłumaczy, a ja wcale nie czuję zrozumienia. Ale myślę gorączkowo co mi daje smutek. Że co? Że mnie stawia w centrum uwagi? Że się nad sobą użalam? Poczułam cień przemykający mi przez myśli, tego co czuję kiedy myślę co mi daje smutek, ale nie chwytam tej myśli, bo wydaje się głupia. Zamiast tego odbijam pytanie pytaniem. Jak to co mi daje? A co daje szczęście? Jaką pełni funkcję? No po prostu jest. Tak samo smutek – po prostu czasem jest.
Jestem z siebie dumna. Mam wrażenie, że to dobra odpowiedź. Proszę siadać, piątka z plusem.

„Bo ja tak sobie myślę, na tyle na ile panią znam, choć może pani nie znam jakoś dobrze, ale trochę panią znam, że może ten smutek to pełni u pani funkcję ochronną”, hę? Znowu stanęłam jak wryta w głowie i jednak wymazuję tę piątkę z plusem z mojego wewnętrznego dzienniczka. „Jako że jest pani osobą bardzo wrażliwą, to kiedy ze świata płynie do pani za dużo bodźców i za bardzo panią obciążają, to może właśnie wtedy ten smutek się pojawia i panią zabiera, odciąga, zmusza do schowania się przed tym światem zewnętrznym i przebodźcowaniem”, cholera, cień myśli, która mi się zadzieżgła wcześniej, wypływa na powierzchnie i formuje się bardzo wyraźnie: ja w smutku odpoczywam.

I wtedy zalewa mnie fala wspomnień ile razy ktoś mnie pytał czy wszystko w porządku, bo wyglądam jakbym posmutniała i czy coś się stało, a ja zupełnie szczerze odpowiadałam: „nie, po prostu jestem zmęczona”. Nigdy nie rozumiałam dlaczego tak mam, nigdy się nad tym nie zatrzymywałam, ale rzeczywiście tak mam, że w smutku odpoczywam. Nic mi się złego wtedy nie dzieje, po prostu przechodzę w tryb „Stand By”.

Smutek, który otula

„Widzi pani, może jak pani zrozumie jaką funkcję u pani pełni smutek, to łatwiej będzie pani go przyjąć i zaakceptować, bo on ma jakąś funkcję do spełnienia”, mówi zupełnie mądrze, ale ja zupełnie pragmatycznie mówię, że spoko, taki smutek to pestka, gorzej kiedy się wpada w czarną dziurę i smutek przytłacza.

Kiedy mówię, że wpadam w czarną dziurę, to jest to smutek, który bardziej przypomina rozpacz. On cię owija, oplata jak diabelskie sidła z pierwszej części Harryego Pottera i im mocniej wierzgasz, tym bardziej zaciskają się jego macki wokół ciebie. Natomiast ten smutek, w którym odpoczywam, to jak taki ciepły, puchaty kocyk, który mnie łagodnie otula i w którym czuję się bezpiecznie. Mi on wcale nie przeszkadza. Ja się w nim moszczę i układam wygodnie. Wręcz lubię czasem dla rozrywki moczyć język w melancholii i nostalgii, lubię ich słodko-cierpki smak.

„Dlatego na czarne dziury mamy tabletki”, kwituje zadowolony z siebie. Czasem jak wychodzę z wizyty to mam wrażenie, że go sobie zmyśliłam, ale wtedy dostaję mejla z kodem recepty i wszystko wraca do normy.

Jesienna szaruga to jest to

„To już kolejny raz, kiedy nawrót ma pani latem. To ciekawe, bo w większości przypadków jest dokładnie odwrotnie”, zastanawia się, a ja przyznaję, że faktycznie jakoś tak mam. Bo lato jakoś tak wymusza, jest jakaś dziwna presja, że trzeba korzystać, a w środku czasem po prostu jest zmęczenie. Za dużo stopni, za dużo ludzi, za dużo kolorów. „Może latem świat zewnętrzny za bardzo kontrastuje z pani światem wewnętrznym”, zgaduje i zgaduje trafnie. Tym razem pan może siadać i piątka do dziennika.

Może dlatego lubię jesień, może dlatego tak dobrze mi się odpoczywa kiedy jest pochmurno i deszczowo. Bo zewnętrzna szaruga zgrywa się z tym co jest wewnątrz mnie. Kiedy rano wstaję i za oknem widzę świat otulony mgłą, to czuję jak coś w środku mnie się rozluźnia i zalewa mnie ciepłem. Bo natura odpuszcza, przechodzi w stan spoczynku i ja też czuję przyzwolenie na otulenie się melancholią. Jesień to czas odpuszczenia. Czas lekkiego ścisku w dołku, bo ostatnią ferią kolorów kończy się kolejny rok i razem z drzewami mamy szansę łagodnie coś odpuścić.


Photo by Dimitar Donovski on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać