nie mów mi, że powinnam się częściej uśmiechać
Ludzie

Nie mów mi, że powinnam się częściej uśmiechać

Mówienie mi, że powinnam się częściej uśmiechać to jest jedna z tych rzeczy, przez którą w jednej sekundzie zmieniam się z całkiem sympatycznej dziewczyny w cholernie wkurzoną dziewczynę, która najchętniej rzuciłaby w drugiego człowieka stołem. 

Już dość dawno mi się to nie zdarzyło, więc tym bardziej zostałam dotkliwie trafiona, kiedy najmniej się tego spodziewałam. Przyszedł z rana żołnierz-klient (Amerykanin- wiadomo) i coś tam sobie niby żartował, ale bardzo głupio. (A ja jakoś wcale nie czuję się zobligowana do śmiania się z „żartów”, które tak właściwie są podszyte warstwą protekcjonalizmu i „dobrej” rady jak masz wykonywać swoją pracę.) Często się to zdarza i mam taktykę przybierania miny RBF i chłodnego olewania. Ale dzisiejszy żołnierz-klient chyba poczuł się urażony, że jego „żarciki” jakoś nie bardzo mnie bawią, bo na odchodnym rzucił: „powinnaś się częściej uśmiechać!”

3 oddechy i lecimy dalej

Możecie powiedzieć, że ja to się na żartach nie znam i zbyt poważnym człowiekiem jestem. Mogę Was zapewnić, że to nie jest tak. Ja mam poczucie humoru, ale nie bawi mnie WSZYSTKO i nie z KAŻDYM potrafię śmieszkować. No po prostu czasem żart nie siada i co poradzisz? Nic nie poradzisz, więc nie ma co zrzucać odpowiedzialności na to, że ktoś jest zbyt poważny, a zaakceptować fakt, że ten żart zwyczajnie nie był jakoś specjalnie zabawny. Życie!

Nie jestem słoikiem Nutelii, żeby każdego uszczęśliwiać

Ale to już nawet nie chodzi o poczucie humoru lub jego brak, ale o jakiś taki brak empatii i zrozumienia, bo:

A) nie masz pojęcia co dzisiaj/wczoraj/od roku ta osoba przechodzi (może to być gorszy dzień, może to być żałoba, a może nawet i depresja);
B) może ta osoba po prostu ma taką osobowość lub wyraz twarzy pod tytułem „Resting Bitch Face„;
C) a może ta osoba nie jest od tego, żebyś ty się napatrzył na jej uśmiech i poczuł się lepiej.

Już kiedyś wspominałam o tym w którymś z tekstów, że w gimnazjum moja wychowawczyni mi zwróciła uwagę, że powinnam się więcej uśmiechać. Kiedy przekazałam to mojej mamie, to poszła do dyrektorki (chyba jedyny raz w całym moim życiu) i powiedziała, że kilka miesięcy temu straciłam brata i jeśli nie mam ochoty się uśmiechać, to nie będę się uśmiechać.

Może to trochę chamskie z mojej strony, ale mam nadzieję, że poczuła się głupio i już nigdy nikomu nie kazała się uśmiechać.

To ja decyduję, kiedy i do kogo się uśmiechnę

Wiecie co, mam wrażenie, że ten problem jednak w większości dotyczy dziewczyn. Jakoś nigdy nie byłam świadkiem, żeby ktoś rzucił do faceta tekstem „powinieneś się częściej uśmiechać”. Mam wrażenie, że facetom łatwiej wybaczamy te ich foszki i humorki (bo niech mi ktoś powie, że oni ich nie mają!), ale już u kobiet jest to o wiele mnie mile widziane. My, dziewczyny to powinnyśmy być jak te takie radosne promyczki słoneczka, w tym pochmurnym męskim świecie.
No to ja się z takiego układu wypisuję; nara, pa!

Generalnie mam wrażenie, że żyjemy w świecie, w którym te negatywne emocje są wyciszane i fotoszopowane. A szkoda, bo może gdyby było inaczej, to łatwiej byłoby nam przełknąć, że w codziennym życiu mało kto chodzi z wiecznym bananem na twarzy. Ale to temat na osobny tekst.

Nie pytaj mnie po raz dziesiąty co mi jest

Czasem jak już ktoś zobaczy, że jakoś nie mamy weny do śmieszków i jakoś nawet ten uśmiech wydaje się naciągany, to zaczyna pytać – drążyć: „no co się stało? Jak to nic? Przecież widzę, że coś!”. Nie wiem jak Was, ale mnie takie drążenie nieziemsko irytuje. I nie mam tu na myśli, że ktoś zapyta z troski – to jest jak najbardziej miłe i w porządku, gorzej kiedy ten ktoś nie daje za wygraną i próbuje z ciebie siłą wydusić to coś, co rzekomo cię gryzie. I powiem Wam nawet dlaczego jednak nie warto być taką drylownicą:

A) ktoś może nie być gotowy podzielić się z tobą swoimi myślami, ale zrobi to, kiedy to w sobie najpierw odpowiednio przetrawi;
B) ktoś może akurat w tym momencie nie czuje się komfortowo, żeby podzielić się tym „czymś” (bo są inni ludzie wokół, jest głośno lub wstaw inne niesprzyjające okoliczności);
C) może wcale nie stało się nic konkretnego i kiedy ten ktoś mówi „nic” to rzeczywiście ma na myśli „nic” (bo na przykład ten ktoś jeszcze nie wypił kawy albo jest introwertykiem i odpoczywa w milczeniu).

Nie traktujcie tego jako afrontu – to wcale nie musi być tak, że ktoś Wam nie ufa albo jest zły. Byłam po obu stronach tej barykady, bo również moi bliscy zaczęli zaczęli mi sypać tekstami w stylu „na razie nie jestem gotowy/gotowa o tym rozmawiać” i człowiek czuje się wtedy jakby go przykuli do grzejnika, podczas gdy chciałoby się przenosić góry i pomagać rozwiązywać problemy. Ale nie ma rady, trzeba uszanować i czekać aż odepną od kaloryfera.

A z drugiej strony, kiedy ktoś Wam zadaje po raz kolejny pytanie „no ale co ci jest?”, to nie denerwujcie się, tylko postarajcie się wytłumaczyć co i jak. Z mojego doświadczenia wynika, że najlepiej jest bliskich nauczyć, że czasem mogą u nas wystąpić w takich sytuacjach podpunkty A, B lub C i żeby zapytali raz, a jeśli odpowiem wymijająco, to niech to zostawią, a za jakiś czas sama przyjdę i się tym podzielę.
Niestety, ale wiedzy nie zdobywa się przez osmozę i jednak trzeba rozmawiać. To naprawdę wiele ułatwia.

***

Nie zapominajmy, że strefa osobista to nie tylko ta fizyczna, ale również ta psychiczna. I zwyczajnie to uszanujmy.


Photo by Егор Камелев on Unsplash

 

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać