Czy mieliście kiedyś tak, że na jakimś spotkaniu nikt nie chciał koło Was usiąść? I to wcale nie dlatego, że śmierdzicie (wiecie, bo dyskretnie sprawdziliście) ale dlatego, że jesteście posiadaczami RBF, czyli Resting Bitch Face.
Za każdym razem kiedy zgłaszam swój udział w jakiś warsztatach czy innych spotkaniach blogerskich, to do ostatniej chwili mam ochotę zrezygnować. Tak samo było tydzień temu w czwartek. Cały miesiąc czekałam na tę konferencję, bo miała tam być Joanna Pachla z bloga Wyrwane z kontekstu. A kiedy przyszło co do czego, to zamarłam z ręką na klamce.
Zawsze w głowie tworzę alternatywne scenariusze.
Introwertyk na konferencji
Nie chciałam być dużo przed czasem i siedzieć sama. Już wolałam chodzić równie sama wokół wrocławskiego rynku. I wymyślałam scenariusze. Przecież mogły mi wypaść strasznie ważne i nieprzewidywalne sprawy, prawda?
Przez lata nauczyłam się wymigiwać z różnych takich spotkań, które uważałam za zbyt przytłaczające. Ale również przez lata nauczyłam się przezwyciężać samą siebie i zmuszać do ruszenia dupska z domu. Niestety nigdy, ale to naprawdę NIGDY nie przychodzą mi z łatwością takie wyjścia „do ludzi”. Za każdym razem muszę walczyć z ochotą przebrania się w dres, wskoczenia pod koc i oglądania nowego odcinka The Walking Dead. To jest najbardziej komfortowe wyjście. Ale czy zawsze dobre?
Bo cholera, naprawdę strasznie chciałam ją poznać. Uwielbiam absolutnie każde słowo, które wychodzi spod jej palców stukających o klawiaturę. Absolutnie każde. Zatem kiedy już przekonałam samą siebie, że warto jednak wejść do Barbary, to od razu poszłam do łazienki jak typowa baba. I może jakoś specjalnie nie wyobrażałam sobie jak poznam Asię (no dobra, troszeczkę sobie wyobrażałam), ale na pewno nie wyobrażałam sobie, że spotkam ją w łazience. Tak bardzo mnie to zaskoczyło, że dosłownie stanęłam w progu i nie wiedziałam co dalej.
– Toaleta jest wolna – życzliwie podpowiedziała mi Asia.
– Yyy… – odpowiedziałam inteligentnie, a zaraz równie inteligentnie dopowiedziałam – Racja, w sumie po to tu przyszłam.
Później jak podeszłam się z nią przywitać na przerwie między prezentacjami, to powiedziała „Chyba spotkałyśmy się w łazience wcześniej, prawda?”. Taaak. Byłam tą dziewczyną, która zapomniała po co tam poszła. Ale mniejsza o to. Grunt, że ostatecznie udało nam się zamienić parę słów. A ja nie wracałam do domu z jednym wielkim wyrzutem do samej siebie, że nie zdobyłam się na głupie przywitanie się z drugim człowiekiem. Jak dla mnie to już jest sukces.
Na samym początku konferencji usiadłam sobie na krześle z brzegu, bo strasznie nie lubię się przeciskać komuś tyłkiem przed oczami kiedy chcę wyjść. Więc tak sobie grzecznie usiadłam, nawet zabrałam rzeczy z krzesła obok – żeby nie było, że się izoluję czy coś.
Przez całą konferencję nikt koło mnie nie usiadł.
Nawet na samym końcu, kiedy wszyscy mieli się ustawić do wspólnego zdjęcia i każdy zajmował miejsce gdzie się dało – koło mnie wciąż było miejsce wolne. Dopiero jak zobaczyłam zdjęcia z tego eventu, to wszystko stało się jasne. Ewidentnie miałam typowe RBF (Resting Bitch Face), czyli ogólnie minę „bez kija nie podchodź”. Znacie to? Macie całkiem dobry humor, ale nie szczerzycie się jakoś specjalnie i myślicie, że na zdjęciach wyjdziecie przyjemnie neutralnie. A kiedy przychodzi do oglądania fotek to okazuje się, że macie minę srającego kota na pustyni.
I będąc tam przyglądałam się uśmiechniętym ludziom. Osobom siedzącym w grupkach, żywo rozprawiających o czymś między sobą. Patrzyłam i zazdrościłam. Choćby tego, że nie wychodzą na zdjęciach jakby wiecznie chciało im się kupę. Albo tak łatwo zawierają nowe znajomości i nie muszą się wcale przełamywać przed zagadaniem do kogoś.
Nie miałam już siły przezwyciężać samą siebie po raz kolejny tego dnia. Więc jak zwykle skończyło się na tym, że popatrzyłam na puste krzesło obok i skwitowałam pod nosem:
– Klasyk.