Jeśli jesteś jedną z tych osób, które przychodzą do restauracji i są ogromnie niepocieszone, że kelner zapyta czy wszystko smakowało i czy wszystko jest w porządku, czy może podać coś jeszcze i generalnie zawraca głowę, to może pora wyciągnąć głowę ze swojej dupy. Może pora ruszyć trochę wyobraźnię i zastanowić się jak to wszystko wygląda z tej drugiej strony barowej lady.
Wracam do domu zmęczona. Lewe oko mnie piecze. Mam wrażenie, że zaraz wypadnie i zawiśnie majestatycznie majtając się na nerwie wzrokowym. Całe napięcie ulokowało się w barkach i kolejny łyk wina wcale nie chce go przegonić. Łydki mam spuchnięte a stopy obolałe. Cały dzień byłam miła dla obcych ludzi. Uśmiechałam się słysząc słabe żarty, a kiedy wymyślali kolejne nowe wariacje jednego dania, to po prostu mówiłam: nie ma problemu.
Kiedy człowiek jest przymusowo miły cały dzień, to wracając do domu musi w jakiś sposób złapać balans i równowagę w tym wszystkim. Wtedy puszczają hamulce, a nadwyrężona cierpliwość daje o sobie znać. A raczej pakuje manatki i idzie w cholerę pokazując wszystkim ładnego faka. A w ślad za nią i ja pokazuję wszystkim faka. I przeklinam. Dużo przeklinam. Wręcz zaczynam być twórcza i rzucając tym mięsem przy okazji tworzę z niego barwne mozaiki.
Nie zapominaj o przecinkach
Wiecie jak to jest, kiedy coś wydaje się banalnie proste. Czyjeś buty wydają nam się wygodniejsze niż on sam twierdzi. Dopóki sami ich nie włożymy i nie przejdziemy w nich kilometra. Tak samo jest w tym przypadku. Bycie kelnerem to nie jest oczywiście praca skomplikowana jak budowa promu kosmicznego. Zbierasz zamówienie, podajesz napoje, wydajesz jedzenie, sprzątasz, podajesz rachunek. Proste jak budowa cepa. Ale czy to faktycznie wystarczy? Teraz zrób chwilę przerwy na zastanowienie i przypomnij sobie, kiedy byłeś naprawdę zadowolony z obsługi kelnera/kelnerki. Czy było to wtedy, gdy zostały tylko spełnione te wszystkie etapy wymienione przeze mnie wyżej?
No więc powiem ci, że praca kelnera to jest też coś pomiędzy tym wszystkim. To są te przecinki między poszczególnymi etapami.
To jest całe mnóstwo przebierania nogami tam i z powrotem, w górę i w dół po nierównych schodach piwnicy w poszukiwaniu tej jednej cholernej butelki wina, na której tak bardzo ci zależy.
To ten każdy uśmiech i życzenie smacznego.
To każde zapytanie czy wszystko smakowało. Czy wszystko w porządku. Czy podać coś jeszcze. I nie robimy tego dlatego, że w naszym odczuciu wydajesz się cofnięty w rozwoju i nie umiesz sam zgłosić nieprawidłowości. Po prostu tak się robi. Deal with it.
To każde zaoferowanie, że jeśli nie lubisz frytek, to dostaniesz ryż, warzywa, ziemniaki albo cokolwiek wymyśli twój kreatywny umysł.
Wszystko to ma pokazać, że jesteś ważny. Że obsługa jest indywidualna. Że dostaniesz dokładnie to, czego chcesz. To nie jest fast food. Jeśli chcesz bezpłciowej obsługi i nie zawracania głowy po konsumpcji, to idź do KFC czy coś.
Uproszczę mocno
Właśnie miałam napisać listę wskazówek jak wyciągnąć cebulę z tyłka i zachowywać się jak cywilizowany człowiek w restauracji. Wyszłoby w sumie, że tylko bym się powtórzyła, bo już kiedyś pisałam o polskiej skurwiałości. Więc po krótkim namyśle stwierdziłam, że jest tylko jedna prosta zasada, którą powinieneś zapamiętać do końca życia:
Nigdy nie zadzieraj z osobą, która podaje/przygotowuje ci jedzenie.
Nigdy.
Nie twierdzę, że kiedykolwiek widziałam lub sama plułam komuś do jedzenia/picia. Niewątpliwie jest to nie etyczne. Ale czy mniej etyczne niż wyżywanie się na kelnerce z powodów znanych jedynie tobie? Wiem jacy klienci się zdarzają i nie wątpię, że niektórzy są bardziej mściwymi jednostkami niż ja.
Więc naprawdę dobrze radzę- zacznij od dyplomacji.
Napiwki
Raz miałam okazję obsługiwać moją koleżankę z liceum. Siedziałyśmy razem w ławce na historii przez trzy lata. To ten typ dziewczyny, która ma wszystko. Długie blond włosy, kawał cycka i dupy. A w dodatku w idealnych proporcjach. Śnieżnobiały uśmiech, nieskazitelna cera. Nawet taka głupia nie była, z tego co pamiętam najlepsza z matmy. Zabawna. Matka dentystka, ojciec lekarz. Dziewczyna, która ma w s z y s t k o.
Nawet nie próbuję się przekonywać, że ja mam więcej. Nawet nie mogę powiedzieć „chuja mam”. Bo go nie mam.
Wiecie ile dostałam od niej napiwku? (werble) 3 złote!
(Facepalm na wylot)
Prawda jest taka, że nie ważne jak bardzo mamy wypchane portfele, wciąż jesteśmy cebulackim narodem. Chodzimy do restauracji i zostawiamy niekiedy od kilkudziesięciu do kilkuset złotych, ale nadal nie potrafimy się w nich zachować. Więc wolimy fast food, bo tam nie ma żadnej etykiety. Tam nie ma żadnych zwyczajów. Zamawiasz, płacisz, odbierasz, wyrzucasz śmieci a tacę na górę. Samoobsługa. Oszczędność. W restauracji jest już trochę inaczej. I nie mówię tu o jakiejś podrzędnej knajpie. Tylko o prawdziwej restauracji, gdzie personel wie, że zadowolony klient to szczodry klient i przede wszystkim- powracający klient. Czyli restauracji prowadzonej przez ludzi, którym zależy żebyś wyszedł z niej zadowolony.
***
Kiedy macie fatalną obsługę, to nie dziwię się, że nie dajecie nic. Kiedyś dałam pewnemu Niemcu pierogi ruskie zamiast pierogów ze szpinakiem, a on wciąż dał mi napiwek. Co prawda było to chyba jedno euro, ale przynajmniej docenił cokolwiek. Nie wiem co. Może ładna jestem. Może miła. Kto go tam wie.
Ale kiedy czujesz się dobrze obsłużony, to naprawdę te kilka złotych sprawia, że czujemy się docenieni. Bo wcale nie dostajemy tak dużo na godzinę. Płacą nam za wzięcie zamówienia, przekazanie go, podanie napojów, wyniesienie zamówienia, posprzątanie i podanie rachunku.
A ty, dając napiwek płacisz za te wszystkie przecinki.
Photo /unsplash.com