saldo IV
Lifestory

Saldo IV

Tradycyjnie – podsumowuję, bo lubię. 

Na początku miałam to podsumowanie zrobić w trochę inny sposób, ale tym razem postanowiłam zrobić to sposobem Andrzeja Tucholskiego.
Ostatnio natknęłam się na podsumowania paru innych blogerów/vlogerów i naprawdę rosło mi serce, kiedy czytałam o ich sukcesach, że idą naprzód i dobrze im się dzieje. Ale przyznam też, że czułam też trochę ulgę czytając o ich porażkach. Nie, nie dlatego, że im źle życzę – wręcz przeciwnie! Po prostu w wielu ich zmaganiach odnalazłam samą siebie, a to sprawiło, że jeszcze bardziej się uspokoiłam – bo przecież każdy ma od stoczenia swoją własną walkę i nie zawsze to widać na pierwszy rzut oka.

Gdybym miała użyć jakiegoś jednego słowa, którym miałabym opisać mijający rok, to do głowy przychodzi mi tylko jedno: struggle.
[Czyli: borykać się, szamotać, szarpać, zmagać]

Gdzie byłam

W tym roku udało mi się pojechać na dwie konferencje blogerskie – Blog Conference Poznań i SeeBloggers. Podczas tej pierwszej wycofałam się w swoją bezpieczną introwertyczną otoczkę i w zasadzie nie podchwyciłam wtedy żadnych kontaktów. Natomiast podczas tej drugiej konferencji maksymalnie nastawiłam się na interakcje społeczne i rzeczywiście udało mi się poznać kilka fajnych osób. W ogóle pierwszy raz jechałam zupełnie sama gdzieś dalej niż Wrocław. Ale dałam radę i może wydawać się to niczym szczególnym, ale mnie to napawa dumą.

Poza tym pojechałam też pierwszy raz do Warszawy i to w dodatku na koncert Coldplay, który zresztą  był jednym z najlepszych koncertów EVER. A zaraz potem pierwszy raz pojechałam do Gdyni na Open’er Festival, gdzie absolutnie perłą w koronie wszystkich koncertów było Foo Fighters.

Teraz tak w sumie uświadomiłam sobie, że w tym roku całkiem sporo było tych pierwszych razów!

Co osiągnęłam

Symboliczny dyplom dałabym sobie za to, że w kilku sytuacjach miałam ochotę się schować w swoją skorupkę jak ten żółw, ale jednak tego nie zrobiłam. Tak jak właśnie było na SeeBloggers, albo ostatnio kiedy zdecydowałam się aplikować do o wiele lepszej pracy i w związku z tym prawdopodobnie czeka mnie rozmowa kwalifikacyjna nie dość, że PRZEZ TELEFON to jeszcze PO ANGIELSKU. Jestem przerażona w cholerę, ale i tak jestem z siebie dumna, że przynajmniej mam odwagę spróbować sięgnąć dalej.

Paradoksalnie również moim największym osiągnięciem jest to, że pozwoliłam sobie nie osiągać nic. Pozwoliłam sobie na bycie „porażką”. Na bycie przeciętną. Pozwoliłam sobie na wycofanie się, na smutek, na doły i doliny. To chyba była jedna z najlepszych rzeczy, jakie dla siebie zrobiłam w tym roku – odpierdoliłam się od siebie.

Jak się mają moje projekty

Jeśli chodzi o pracę, to nie jest najgorzej. Pracuję w fajnym miejscu z jeszcze fajniejszymi ludźmi i chyba pierwszy raz w życiu nie odczuwam nawet najmniejszego dyskomfortu na myśl, że jutro trzeba iść do pracy. Może nie jest to jakaś ambitna praca, ale jest spokojna, w przyjemnej atmosferze i dobrze płatna, a mi to na razie w zupełności wystarcza.

Natomiast jeśli chodzi o bloga to zadziały się tu dziwne rzeczy. Kiedyś Wam wspominałam, że czasem mam ochotę spalić swojego bloga, a po paru miesiącach postanowiłam go na jakiś czas porzucić, żeby tylko skupić się na sobie.
Od momentu założenia tego skromnego poletka w internecie, sen z powiek spędzała mi myśl, że jak zbyt długo nie będę pisać, to raz na zawsze stracę zasięgi wraz z czytelnikami. I w momencie kiedy z czystą premedytacją postanowiłam puścić w cholerę te zasięgi, to zadziała się rzecz zupełnie ciekawa. Nic nie pisałam, ale czytelników przybywało. Może nie szalone ilości, ale wciąż. Treść broniła się sama.
A teraz, kiedy już stopniowo wracam, to mam większe zasięgi niż kiedykolwiek wcześniej. Dziwne rzeczy, doprawdy.

Bardzo ciepło wspominam serię Waszych tekstów na moim blogu w ramach Wieczoru Otwartego Bloga. Naprawdę podobały mi się teksty, które podsyłaliście. Wasza kreatywność i w ogóle chęć zabrania głosu, podzielenia się czymś (tak, ja też się uczyłam z Waszych tekstów) – to było wspaniałe i wciąż bardzo chętnie Was ugoszczę u siebie w postaci wpisu gościnnego. Wystarczy naskrobać do mnie maila na adres kontakt@lepiejmyslec.pl i voilà!

Gdyby to był rok kogoś innego, to jak bym go skomentowała

Powiedziałabym, że to był rok obfitości i wielu skrajnych przeżyć – od euforii po depresję. Czyli w sumie życie w esencji. Czyli że ktoś po prostu żył. Czyli to dobrze.

Czego nie zrobiłam, a chciałam

Nie pojechałam na Blog Forum Gdańsk. Chciałam, wierzcie mi, że bardzo chciałam. Ale od dwóch lat próbowałam się dostać i za każdym razem dostawałam notę z odprawą, więc w tym roku chciałam sobie oszczędzić tego zawodu i nawet nie próbowałam. Okazało się, że w tym roku było o wiele łatwiej się dostać i realnie miałam szansę tam pojechać, więc trochę sobie skaszaniłam okazję… ale cóż. Na pewno spróbuję w przyszłym roku!

W tym roku w górach byłam tylko raz (!), chociaż chciałam wybierać się tam częściej. Niestety albo pogoda była do bani, albo czas się wywijał z rąk jak zniecierpliwiony kot.

Co zrobiłam, a nie planowałam

Zaadoptowałam dwa kociaki. Nie było to jakoś planowane, chociaż kot w domu marzył mi się od dawna. Kiedy w końcu padła decyzja, że weźmiemy kottera, to później zupełnie nieplanowanie zdecydowaliśmy się na dwa, bo okazało się, że tak jest lepiej pod wieloma względami. I rzeczywiście jest. W dodatku te dwa futra nauczyły mnie kilku pożytecznych rzeczy, ale to materiał na zupełnie inny tekst.

Czego chciałabym więcej

Już podczas zeszłorocznego Salda III dostrzegłam luksus jakim jest spokój w głowie. Wciąż ćwiczę ten stan Zen i wychodzi mi to coraz lepiej. Jednak pod koniec tego roku, kiedy mam wrażenie, że powoli wychodzę z tego zakrętu w jaki wpadłam zimą roku poprzedniego, dochodzę do wniosku, że chciałabym w przyszłym roku budować w sobie więcej… odwagi. Nie jakiejś heroicznej, która zmienia świat jak rozpierducha rodem z Avengers’ów. Nie, chodzi mi o taką odwagę cywilną, zwykłą, codzienną. Na przykład taką, której człowiek doświadcza, kiedy pierwszy raz zabiera odmienne stanowisko w jakiejś dyskusji przy wigilijnym stole.
Bo dla mnie odwaga, to wiedzieć kim się jest i właśnie takim być – niezależnie od tego, jak chcieliby nas widzieć inni.
To jest taka odwaga wewnętrzna, która pozwala się przejawić w sposób zewnętrzny – na przykład kiedy bierzesz udział w demonstracji, albo podpisujesz się pod hasztagiem #metoo, albo mówisz swoim bliskim, że cierpisz na depresję. Wszystkie takie (zdawałoby się) małe pierdółki, to są właśnie takie Osobiste Akty Odwagi.

I ja chciałabym widzieć ich więcej w nowym roku.

 


Photo by Kristopher Roller on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać