jeśli nie wierzę w miłość, to
Bierz życie na klatę

Jeśli nie wierzę w miłość, to…

Ludzie potrzebują zasad. Potrzebują nadawać jakichś ram swojemu życiu, nadawać mu sens. Bez tego nasza egzystencja byłaby miałka, bezsmakowa i do niczego niepodobna jak ta breja, którą dają do jedzenia w szpitalach.

Kiedyś siedziałam z koleżanką nad butelką wódki i jak zwykle malowałyśmy sobie przy tym paznokcie (bo najlepiej maluje się paznokcie po alkoholu – wiadomo), gdzieś mniej więcej w połowie butelki wyrzuciło nas na temat kościoła. Ona jest wierząca, ja wcale. Powiedziała mi wtedy, że nie ma pojęcia jakim byłaby człowiekiem, gdyby nie była wychowana w wierze. Nie wie jakich wyborów wtedy by dokonywała. Możliwe, że byłaby zupełnie innym człowiekiem.

Innym razem z kolei siedzieliśmy nad piwem z A i w pewnym momencie on zapytał czy jestem osobą wierzącą. Zastygłam z kretyńską miną, ale on wciąż gapił się na mnie jak sarna w reflektor, więc wreszcie powiedziałam:
– Znamy się od wczoraj? No przecież dobrze wiesz, że nie jestem wierząca.
Jego krzaczaste brwi podjechały centymetr do góry, podniósł butelkę Carslberga do ust, ale ostatecznie cofnął rękę i powiedział:
– A ja jestem wierzący – i wtedy od niechcenia wziął łyk piwa, ewidentnie delektując się moim wyrazem twarzy w stylu „WTF?!”. A on spokojnie przełknął piwo i mówi dalej – Wierzę. W miłość wierzę i w przyjaźń wierzę. W to, że energia krąży też wierzę. Może nie wierzę w Boga, ale to nie znaczy jeszcze, że nie jestem człowiekiem wierzącym.

Tym razem to moje brwi podjechały do góry. Jak tak to ujął, to nagle okazało się, że ja również jestem człowiekiem wierzącym.

Jeśli nie wierzę w miłość, to…

Jest taka piosenka Dido, którą swego czasu lubiłam mordować na moim iPodzie do snu. Śpiewa tam:

Jeśli nie wierzę w miłość
nic nie będzie dla mnie trwałe
Jeśli nie wierzę w miłość
nic nie jest dla mnie bezpieczne
Jeśli nie wierzę w miłość
nic nie jest dla mnie dobre
Kiedy nie wierzę w miłość
nic nie jest dla mnie nowe
nic nie jest dla mnie złe
i nic nie jest dla mnie prawdziwe

Pamiętacie jak kiedyś pisałam o moim największym lęku? No więc kiedyś miałam inny największy lęk (bo grunt to różnorodność i brak nudy, prawda?). Lęk ten mnie dopadł tak, jak zwykle człowieka dopadają lęki – czyli dość niespodziewanie, bo w drodze powrotnej ze sklepu, w którym to zaopatrzyłam się w paczkę ciastek i właśnie próbowałam się do nich dostać wracając do akademika.
Nagle poczułam się co najmniej nieswojo z myślą, że obudzę się któregoś dnia i w lustrze zobaczę kobietę zgorzkniałą, cyniczną i niewzruszoną. Zobaczę osobę niewierzącą. Kobietę, która nie wierzy w żadne wartości. Skoro nie wierzy w miłość, to nic nie będzie dla niej ciepłe. Nigdzie nie znajdzie domu. Nigdzie nie będzie dla niej bezpiecznie. Nic nie będzie dla niej trwałe.

Przeraziła mnie ta wizja, otrząsnęłam się z niej z dreszczem.

Czym jest twoja rama?

Myślę, że każdy z nas w swoim życiu powinien dojść do tego momentu, w którym świadomie spróbuje sobie odpowiedzieć na pytanie: co jest dla mnie ważne?
I wtedy powinien równie świadomie wybrać sobie zestaw jakichś wartości. Nie tych, które wpoili nam rodzice i chcieli, żebyśmy za nimi wiernie podążali. Chociaż oczywiście można kultywować ich wartości, żaden problem, ale niech przynajmniej to będzie świadomy wybór, zgodny z naszym wewnętrznym kompasem moralnym. Coś, co będzie nas trzymało nad powierzchnią wody, choćby nie wiem jak ciężkie i przesrane wydawało się życie w danym momencie. Coś musi być naszym kompasem, naszą ramą, której można się chwycić, kiedy nie wiadomo jakiego wyboru dokonać.

Jestem świeżo po lekturze książki Brud Piotra C z Pokolenia Ikea. I czuję się po tej książce przybita. Jest mi też trochę niedobrze. Bo w tej książce zobaczyłam trupa. Zobaczyłam żywy obraz degradacji i obrzydliwego rozkładu wartości, które sama wyznaję. Chociaż oczywiście to wszystko zależy od tego kto w co wierzy. Ludzie, którzy wierzą w pieniądz i w życie nieustannie na pełnej kurwie, to mogą poczuć się zauroczeni tą wizją bogatej warszawki, dla której 200 zł to grosze, a ruchanie co popadnie to świetna rozrywka, ot tak, dla oderwania się od nudnej codzienności. Gdzie małżeństwo działa na zasadzie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością.

 

***

Nie wierzę w miłość i ten przysłowiowy brokat na cyckach dlatego, że tak jest łatwiej. Wcale nie jest łatwo w to wierzyć, gdy co trzecie małżeństwo kończy się rozwodem. Gdzie jedno wywala drugie na kanapę i żadnemu z nich to nie przeszkadza. Gdzie ludzie za sobą nie tęsknią, nie troszczą się o siebie i z większą czułością patrzą na zachodzące słońce niż na człowieka, którego sami sobie wybrali. Gdzie związki buduje się na strachu przed samotnością. Gdzie przyjaźń, to wynik chłodnej kalkulacji potencjalnych zysków i strat.

Łatwiej jest być cynicznym, kpić i szydzić. Łatwiej jest wątpić; szukać we wszystkim drugiego dna, a w magii dopatrywać się jedynie taniej sztuczki.

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać