To była wietrzna noc, a zimne podmuchy uparcie podrywały poły naszych kurtek. Mówi się, że tak wieje na wisielca, ale według mnie taki wiatr zawsze niesie jakieś zmiany. Spojrzałem w niebo, było pełne gwiazd, a wiatr leniwie zapędzał białe baranki chmur w lewą stronę, powoli przesłaniając małą przeręblę, z której wyglądało gwieździste niebo.
Czuję ukłucie gdzieś pod żebrem, bo przecież gwiazdy to było coś naszego.
– Zaczęło się w gwieździstą noc i tak samo się kończy – mówię i chcę spojrzeć jej w oczy, ale ona patrzy gdzieś w bok. Jedyne co dostaję, to cień uśmiechu.
Jestem na najwyższym stopniu schodów prowadzących do jej domu. Za moimi plecami cicho kliknął mechanizm zamykanego zamka. Pomacałem po kieszeniach aż natrafiłem dłonią na kwadratowe pudełko. Schodząc po schodach wyciągnąłem papierosa i zacisnąłem na nim usta, gdy dłonią próbowałem ochronić płomień z zapalniczki przed tym wrednym wiatrem. Zaciągnąłem się mocno, a wraz z wydychanym dymem odpuściłem. Odpuściłem te wszystkie obietnice i czułe słówka, które teraz znaczą równie wiele co moja szósta z plastyki w podstawówce.
Cóż warta jest miłość, jeżeli ktoś może odrzucić ją od siebie jak niepotrzebny śmieć?
Pierwszy raz wracam sam, ale jednocześnie mam wrażenie jakbym wracał sam już od jakiegoś czasu.
*
W pracy wychodzę na szybką przerwę na fajkę. Siadam na zimnym kamiennym schodku, ale nie czuję od niego zimna. Może dlatego, że jestem od niego zimniejszy.
Myślałem, że będzie trudniej. Że rozpadnę się na milion maleńkich odłamków i znowu ktoś będzie musiał mnie zmieść na szufelkę i odstawić do sklejenia. Ale nie. Wytrwale powtarzam, że jakoś się trzymam. Że wyszło, jak wyszło. Że jest, jak jest.
Może teraz nie rozpadłem się na kawałeczki, bo rozpadałem się po kawałku już od dawna? Może straciłem z siebie tak wiele, że już ciężko jest mi sobie przypomnieć jak to jest być w całości?
Wypuszczam ostatni kłęb dymu i gaszę papierosa o krawędź schodka. Wstając spoglądam w niebo, ale nie ma gwiazd. Tym razem niebo jest granatowe i jestem pewien, że znów będzie lało.
*
Chcę mieć to z głowy. Chcę zabrać swoje rzeczy, bo są niczym okruszki, po których można wrócić do domu. Z tym, że tego domu już dawno nie ma. To są okruszki, po których można wrócić do ruiny domu, który kiedyś był wszystkim co ciepłe, bezpieczne i pewne. A teraz jest już tylko kupą gruzu.
Beznamiętnie podaje mi torbę, jakbym był jej znajomym, który poprosił o przechowanie paru gratów.
To jest tak surrealne. Wydawało mi się, że to co nas połączyło było większe od nas samych. Że to jest ta jedyna prawdziwa miłość, która się trafia raz na całe życie.
Wciąż ją kocham, ale brakuje tylko jednej kropli, żebym ją równie mocno znienawidził.
Ale w końcu zaczynamy jako nieznajomi i kończymy jako nieznajomi, prawda?
Wzdycham i spoglądam w niebo. Tym razem jest szare i nijakie.
Ona odchodzi byle jak.
A mnie ta bylejakość doprowadza do wściekłości.
*
Wsiadam do autobusu i śledzę ścieżki spływających po szybie kropel deszczu. Obserwuję jak się nagle łączą i równie nagle dzielą. Czasem płyną razem do samego końca, a czasem do samego końca płyną same, choć przecież w towarzystwie tylu innych kropel wokół.
Przypomina mi się jak opowiadała o swoich byłych. Każdego z nich zablokowała we wszystkich serwisach. Czy mnie też już zablokowała?
Jak to się dzieje, że jednego dnia ktoś opowiada o swoich byłych, a następnego stajesz się kolejnym awatarem na czyjejś czarnej liście?
Czuję jak robi mi się niedobrze. Chyba podeszła mi do gardła ta ostatnia kropla goryczy.
*
Wyszedłem z baru, w którym poznałem przypadkowych ludzi, z którymi żartowałem, piłem i jarałem. Śmiałem się, ale śmiech rozchodził mi się echem po kościach. Dlatego wyszedłem na dwór, żeby wypełnić dymem tę pustkę. Na dworze jest rześko i chłodno. Wyciągam ostatniego papierosa z paczki, ale w połowie drogi do ust zatrzymuję dłoń.
Zamykam oczy i zaciągam się tym wczesnowiosennym powietrzem. Wypuszczam je powoli i równie powoli otwieram oczy. Mój wzrok pada wprost na niewielką kałużę, w której odbija się gwieździste niebo.
Czy to możliwe, że pomyliłem niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni zwykłej kałuży?
Uśmiecham się krzywo i odpalam ostatniego papierosa z paczki.
Chciałem gwiazd, a zakochałem się w cholernej kałuży.