Wiem, że nigdy cię tak naprawdę nie kochałam, ale co poradzę, że tak bardzo pragnę być przytulana, kiedy się boję? Wiem, że to samolubne – i co z tego? Daj mi swoją miłość, daj mi swoje marzenia i daj mi poczucie własnej wartości. Daj mi wszystko co dobre i prawdziwe.
Bo ja już nie chcę się czuć beznadziejna. Daj mi wszystko co dobre w tobie, żebym już nie musiała się czuć tak podle.*
miłość
Kompromis jest takim klejem, który trzyma związek dwojga ludzi w kupie. Naprawdę w to wierzę. Niektórzy jednak zbyt dosłownie biorą te słowa i postanawiają iść na kompromisy we wszystkich sytuacjach, a to też przecież nie o to chodzi, żeby przestawiać cały światopogląd pod drugiego człowieka i zatracać samego siebie.
Bardzo lubię czytać, w Internecie i nie tylko, wpisy na temat doświadczeń ludzi w relacjach. Dlatego pomyślałam, że i swoimi mogę się podzielić przy okazji Otwartego Bloga, a także własnych perturbacji życiowych. Mam skończone tylko (lub aż) 26 lat i myślę, że dopiero teraz po wielu, wielu latach w różnych związkach mogę już coś opowiedzieć z własnej autopsji.
Wiem, że niektórzy na samą myśl o tym, że mieliby być z kimś w związku na tyle długo, że spokojnie mogliby powiedzieć, że znają się jak te przysłowiowe dwie łyse kobyły, to dostaliby palpitacji i ogólnego zwarcia w mózgu. Bo to stabilizacja, bo to rutyna, bo to nuda. A ja powiem, że ta znienawidzona stabilizacja otwiera drzwi do zupełnie innego wymiaru związku. I właśnie to jest spoko.
To była wietrzna noc, a zimne podmuchy uparcie podrywały poły naszych kurtek. Mówi się, że tak wieje na wisielca, ale według mnie taki wiatr zawsze niesie jakieś zmiany. Spojrzałem w niebo, było pełne gwiazd, a wiatr leniwie zapędzał białe baranki chmur w lewą stronę, powoli przesłaniając małą przeręblę, z której wyglądało gwieździste niebo.
Czuję ukłucie gdzieś pod żebrem, bo przecież gwiazdy to było coś naszego.
– Zaczęło się w gwieździstą noc i tak samo się kończy – mówię i chcę spojrzeć jej w oczy, ale ona patrzy gdzieś w bok. Jedyne co dostaję, to cień uśmiechu.