Bierz życie na klatę

Jak ci z dorosłością? Jak sobie radzisz?

Takie pytanie znalazło się w sekcji Koncertu Życzeń w niedawnej Ankiecie Noworocznej. Pomyślałam sobie, że to chyba doskonałe pytanie, bo niedawno zauważyłam, że faktycznie czuję się dorosła. Ba! Czuję się nawet na swój wiek, a to chyba jeszcze gorzej…

Szczerze mówiąc to nie wiem kiedy to się stało. Czy to dorastanie zaczęło się, kiedy podpisałam kredyt hipoteczny, a może kiedy znalazłam swojego pierwszego siwego włosa? A może wtedy, gdy przekraczałam magiczną barierę 30 lat, bo kiedyś zakładałam, że zupełnie jak mój brat nie dożyję trzydziestki. Nie mam pojęcia!

To jest niesamowite jak czas z wiekiem się rozciąga i kurczy jednocześnie. To, co działo się u mnie 10 lat temu wydaje się życiem zupełnie innej osoby. Czasem jak oglądam się za siebie, to nie mogę uwierzyć, że jestem tą samą osobą, jednocześnie wcale nie będąc tą samą Bereniką.
Na przykład, kiedy te 15 lat temu mówiłam, że mój brat umarł mając niecałe 30 lat, to „dorośli” załamywali ręce, że omatkobosko tak młodo. I ja też przyjęłam, że to młodo, ale tak naprawdę NIE CZUŁAM, że to młodo. Jak dla mnie mój brat był starą dupą, miał już żonę i dziecko. Ludzie, dajcie spokój! Dopiero kiedy sama osiągnęłam dokładnie ten sam wiek, to dotarło do mnie jak bardzo to było tragiczne i rzeczywiście za młodo. Przecież po trzydziestce zaczyna się najlepszy etap życia – człowiek już się pozbył tego młodzieńczego opierzenia, jest dorosły, w miarę ustabilizowany życiowo i może sobie pożyć. A tu bęc. Śmierć.

Wcale się nie dziwię, że mój brat już wiedząc, że nie wygra tej walki, pytał mamę dlaczego to na niego padło, a nie na jego siostrę albo brata. Tak jak i ona nie wiedziała, ja tak samo nie wiem. Ale doceniam, że nie padło na mnie. Bo od momentu przekroczenia tej magicznej trójki z przodu, mam nieustanne wrażenie jakby każdy kolejny rok był mi podarowany, a nie należny. A te pojawiąjące się siwe włosy i zmarszczki (tak, doszły do tego zmarszczki!) przypominają mi tylko, że chociaż pokonałam trzydziestkę, to wciąż niezmiennie czeka mnie śmierć. I może to dziwne, ale czasem czuję ulgę, jak sobie pomyślę, że kiedyś i tak umrę, więc równie dobrze mogę sobie za ten czas pożyć.

Dorosłość to dziwny koncept

Trochę bycie dorosłą, to bycie niezależną, samodzielną, samowystarczalną. A trochę dorosłość to duża znajomość i świadomość siebie. Dorosłość to umiejętność czerpania od wewnętrznego dziecka, bez jednoczesnego wpadania w dziecięce schematy i bezradność.
Może dorosłość to bycie tym dorosłym, przy którym my, jako dziecko, czulibyśmy się bezpieczni i zaopiekowani? Może dorosłość to umiejętność zaopiekowania się sobą?

To jest niesamowite doświadczenie widzieć swoich znajomych, koleżanki i kolegów, których widziało się w różnych naprawdę durnych i idiotycznych sytuacjach, a teraz widzieć jak mają własne dzieci. Kuriozalne! I ja wiem, że te dzieci patrzą na tych rodziców jakby wszystko mieli ogarnięte i wszystko wiedzieli, ale my dobrze wiemy, że są tak samo pogubieni jak cała reszta nas. I tu jest kolejny element dorosłości, czyli uświadomienie sobie, że nasi rodzice są tylko ludźmi. Że też mieli tyle lat co my. Że nie wiedzieli lepiej. Że też mieli takich czy innych rodziców, którzy przekazali im takie czy inne rzeczy.
W pewnym momencie pęka jakaś przesłona i rodzice ukazują nam się jako prawdziwi ludzie, ze swoimi problemami i niedociągnięciami, a nie jakieś wyidealizowane twory, które zawsze znają dobrą odpowiedź i wiedzą co jest najlepsze.

Kolejnym elementem dorastania nazwałabym uświadamianie sobie, że możemy układać sobie życie tak jak nam się podoba. Określam to „wychodzeniem z matrixa”, czyli porzuceniem cudzych oczekiwań i rzeczy typu „bo tak wypada/nie wypada”, „bo tak wszyscy robią”, „bo rodzice tego ode mnie chcą” i tak dalej. To zatrzymanie się i zastanowienie czego właściwie chcemy i jak chcemy przeżyć tę krótką chwilę jaką mamy na tym dryfującym przez kosmos kawałku skały. Wyjście z matrixa to zrewidowanie konstruktów kulturowych i społecznych, to wyjście z powielanych od pokoleń rodzinnych schematów. Dla mnie to było wzięcie tej walizeczki, którą mi zapakowano od maleńkości i wysypanie wszystkiego na podłogę, a później przeglądanie i ocenianie czy to warto z powrotem włożyć czy może lepiej nie.

Moje bycie dorosłą polega na tym, że żyję z premedytacją. Lubię moje życie. Jest takie moje i całkiem miło się w nim urządziłam. Mieszkam w pięknym mieście pełnym ceramiki; mam cudownego partnera i cudacznego kota; mieszkam w domku, który jest w sam raz, mam wspaniałych przyjaciół blisko mojego serducha; mogę trochę podróżować, trochę poznawać inne kultury i ludzi, mogę po porostu doświadczać – to jest zupełnie dobre żyćko!
Może epizody depresji nie należą do najprzyjemniejszych, ale są częścią całego doświadczenia, więc biorę to życie z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z zachwytami i z wyciem w poduszkę. To dwie strony tej samej monety.

***

Więc jak mi z dorosłością? Dobrze mi. Myślę, że mi do twarzy. Więcej spokoju i więcej zrozumienia siebie, więcej radosnego mówienia – ale tak naprawdę z głębi serca – „a jebać to!”.
I wiecie co, nie wiem czy kogokolwiek to pocieszy, ale bycie dorosłą i mądrzejszą wcale nie powstrzymuje mnie przed byciem czasem totalną idiotką. I dopóki tak będzie, to oddycham z ulgą i śpię spokojnie.


Photo by Maria Oswalt on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać