Studia to piękne czasy. Specyficzne czasy i specyficzni ludzie. A co za tym idzie – specyficzne sytuacje, które doprowadzają człowieka do szału. Nawet teraz, gdy tylko to wspominam, wciąż targa mną lekki bulwers.
Tak jak już kiedyś pisałam – studia uczą nas znacznie więcej niż tylko wiedzy z zakresu danego kierunku. I nawet jestem skłonna sądzić, że najwięcej uczą nas te negatywne rzeczy, których doświadczamy w czasach studenckich. Nieraz mamy do czynienia z kompletnym absurdem. Z ludźmi, którzy nie wiadomo jakim cudem znaleźli się tak wysoko w strukturze uczelni. Oraz sami studenci, których zadufanie i nastawienie „mi się należy” jest co najmniej nie na miejscu. Ale też można się spotkać z kompletnym brakiem szacunku ze strony prowadzącego, tak jakby student był mniej człowiekiem niż ktokolwiek inny.
Jednak mając już to wszystko za sobą, czujemy się trochę bardziej uodpornieni – na Polskę, na Polaków i cały ten absurd dookoła.
10 sytuacji, które doprowadzą cię do szału na studiach
#1. Dziekanat sam w sobie – co semestr był problem z podbijaniem legitymacji. Raz trzeba było dawać grupowo i jednostki przychodzące podbić legitkę pojedynczo wylatywały z dziekanatu z piskiem. A potem nadeszły czasy, że trzeba było przychodzić osobiście. I nie było opcji, żeby stać za drzwiami i zaczekać aż koleżanka zaniesie swoją i twoją legitymację. Nie. Masz przyjść osobiście i tyle. Pani nawet nie patrzyła czy ty, to faktycznie ty. Bezsens. A za semestr znowu zmiana polityki.
#2. Kolejki do dziekanatu – czekasz 4 godziny w kolejce przypominającej najwyższy poziom Snake’a na Nokii 3310, tylko po to by Pani z Dziekanatu zamknęła ci majestatycznie drzwi przed nosem. Więc idziesz na kolejny dzień. Czekasz kolejne kilka godzin tylko po to, by usłyszeć, że czegoś ci brakuje/masz źle wypełnione i w ogóle to brzydki jesteś.
#3. Przerwa w dziekanacie – nie dość, że dziekanat czynny tylko cztery dni w tygodniu, cztery godziny dziennie, to jeszcze przerwa akurat w ciągu tego małego okna czasowego. Najczęściej kiedy akurat masz przerwę między zajęciami. Człowiek nieraz chciał tylko wejść i zabrać indeks z półki, a witały go wrzaski i krzyki żeby się wynosił, bo przerwa.
#4. Kiedy po raz piąty uczysz się tego samego – ale oni są tak sprytni, że za każdym razem zmieniają nazwę zajęć i prowadzących, żeby przypadkiem studenci się nie połapali. Szlak człowieka trafia, kiedy po raz piąty uczy się o biocenozie albo rodzajów sadzonek. Nosz po prostu…
#5. Prowadzący, który nie przychodzi na umówione spotkanie – po prostu siedzisz i czekasz przeliczając ile odcinków serialu mógłbyś w tym czasie obejrzeć. To frustrujące. Ale chyba jeszcze bardziej frustrujący jest promotor, który umawia się na spotkanie ze swoim magistrantem, po czym zamyka się w gabinecie od środka i udaje, że go nie ma. True story.
#6. Prowadzący, który uważa cię za członka Niezniszczalnych – choroba nie jest usprawiedliwieniem, 40 stopni gorączki nie jest usprawiedliwieniem, złamana noga albo odrąbana noga także nie jest usprawiedliwieniem. Zachciało ci się iść na studia?? To naucz się być Chuckiem Norrisem.
#7. Prowadzący, z którym nie da się skontaktować przez maila – niektórzy z pracowników stwierdzają, że kontakt mailowy jest im nie potrzebny do niczego. A tak naprawdę, to po prostu nie potrafią obsługiwać skrzynki mailowej. Po cholerę im te uczelniane adresy mailowe i komputery jak nie są w stanie ogarnąć prostej czynności jaką jest odpisanie na maila?! Lepiej żeby student im osobiście zawracał dupę. A najlepiej to się zamknąć od środka i w ogóle mieć to wszystko głęboko w tyle.
#8. Prowadzący, który akceptuje tylko definicje – czyli musisz wykuć co do słowa notatki z wykładów, bo zwyczajnie cię obleje. Taki człowiek nie akceptuje kreatywnego myślenia i jakiejkolwiek formy samodzielnego myślenia. Sam nauczony tylko formułek, nie jest w stanie zrozumieć nic innego poza własnymi formułkami.
#9. Zajęcia odwołane 5 minut przed – generalnie fajna sprawa, bo wolne. Ale gorzej kiedy oni wszyscy już dawno wiedzą, że zajęć nie będzie, a ty tłuczesz się jak ten tłuczek przez pół miasta. Bo tak w zasadzie to zwyczajnie mają cię gdzieś. Jeszcze do tego nie przywykłeś? – och, no cóż…
#10. Obietnice, że obecność na wykładach cokolwiek dają – na niektóre wykłady chodziło się nawet z przyjemnością. Ale niektóre, to była zwyczajna strata czasu. Bo na przykład były żywcem spisane z podręcznika. Ale obiecywali, że będą zwolnienia z egzaminów. Taaa. Większa szansa, że coś zjadło moją sowę z listem z Hogwartu. Prowadzącym nie można ufać. NIGDY.