Bierz życie na klatę

Kiedy po raz pierwszy pomyślałaś, że jesteś brzydka?

A jeśli nie brzydka w całości, to kiedy po raz pierwszy pomyślałaś, że jakaś część Twojego ciała jest brzydka albo nie taka jak powinna być? Większość widzi w sobie jakąś część, która mogłaby być wykonana lepiej, może to jest nos, może brzuch nogi, włosy albo rzęsy. Każda z nas znajdzie w sobie coś, co jest słabą podróbką ideału piękna.

Zadając sobie to pytanie przeniosłam się mentalnie do podstawówki. Pierwszy raz przyszło mi do głowy, że się różnię od innych i że w ogóle inni oceniają mój wygląd, kiedy podczas pierwszego dnia w nowej szkole jedna dziewczyna zaczęła na mnie pokazywać palcami i krzyczeć do innych dzieci „szybko, uszczypnijcie się w rękę, jeśli nie chcecie mieć rudych dzieci!!”. To był ten moment, kiedy pierwszy raz poczułam, że inni ludzie są moimi lustrami.
Wcześniej to nawet nie było dla mnie tematem, ja po prostu sobie ISTNIAŁAM – chodziłam, biegałam, skakałam i kompletnie nie zaprzątało mi głowy jak przy tym wyglądam i jak inni mogą mnie postrzegać. Wtedy, gdy ta dziewczyna tak dziwacznie skomentowała mój kolor włosów, wydało mi się to szalenie głupie, bo przecież wiedziałam, że kolor włosów to nie jest coś, czym można się ZARAZIĆ. A jednak… czy ten kolor jest aż tak obrzydliwy, że dzieciaki boją się nim dosłownie zarazić? Czy ja jestem obrzydliwa?

Wtedy też pierwszy raz zdałam sobie sprawę, że wyglądam inaczej. Byłam jedynym rudym dzieckiem w klasie i wiedziałam, że mam zupełnie inny typ urody. Zresztą często to słyszałam od dorosłych, ale nie byłam wcale pewna czy to jest coś dobrego.

Szlak

Każde kolejne komentarze na temat wyglądu to tak naprawdę szlak powstawania moich kompleksów. Ktoś powiedział, że mam brzydkie zęby, więc od tamtej pory starałam się monitorować i pamiętać, żeby uśmiechając się ich nie pokazać. Pilnowałam się również, kiedy ktoś robił zdjęcia i tak dalej. Czasem czułam ukłucie żalu, że nie mogę się tak po prostu cieszyć jak inni i beztrosko się zaśmiewać.

Gdy ktoś inny uznał, że jestem pryszczata, to zaczęłam unikać ludzi i pierwsza o sobie zaczęłam mówić na głos, że jestem brzydka, żeby nikt inny nie miał satysfakcji sprawienia mi przykrości. Coś na zasadzie, że nie powiesz mi nic bardziej chamskiego od tego, co już sama sobie powiedziałam. Dlatego nikt tak naprawdę nie mógł mnie odrzucić, bo ja sama siebie odrzucałam w ich imieniu.

To samo było z moją bladością, jasnymi rzęsami i brwiami, brzuchem, a nawet włosami na rękach. Zawsze byłam świadoma moich owłosionych rąk, ale dopiero kiedy ziomek z pracy stwierdził, że mam owłosione ręce jak ogórki, to zaczęłam myśleć o tym w kategoriach „moze trzeba to zmienić?”.

Nigdy nie przestałam być tą nastolatką

Kiedy teraz sobie pomyślę ile razy rezygnowałam z tego, żeby gdzieś pójść, bo nie czułam się wystarczająco ładna, to aż łapię się za głowę. Część mnie bała się też, że była zapraszana tylko jako element „śmieszkowy” i panicznie bałam się, że stanę się celem. Bo i tak bywało.
I nie bez zaskoczenia zdałam sobie sprawę, że do tej pory tak funkcjonuję. Nienawidzę momentów, kiedy wszyscy na mnie patrzą albo wydaje mi się, że się patrzą. Dlatego też nie lubię zgłaszać pytań. Może też właśnie dlatego nie znosiłam chodzić do tablicy i dosłownie nie potrafiłam wtedy się skupić tylko ciąglę myślałam, że wszyscy się na mnie gapią.
Obecnie kiedy idzie grupka facetów albo mijam jakąś grupę siedzącą na ławce i mam wrażenie, że mi się przyglądają to nigdy nie myślę, że oceniają mnie pozytywnie – zawsze jestem przekonana, że z chwilą gdy tylko się oddalę, to zaczną omawiać jakim paszkwilem jestem. 10 na 10 przypadków.
Niby mam 30 lat, ale w mojej głowie reaguję jakbym dalej miała lat 13.

Obsesja Bere

Czytam obecnie „Obsesję piękna” Renee Engeln i to zdecydowanie ona pootwierała we mnie te dawne rany. Dużo teraz sobie przypominam rzeczy, które budziły we mnie sprzeciw, ale nie potrafiłam stwierdzić tak naprawdę dlaczego, więc po prostu odpuszczałam. Teraz widzę momenty, kiedy inni mnie uprzedmiotawiali i kiedy ja zaczęłam uprawiać samouprzedmiotowienie. Widzę, kiedy wpadałam w obsesję piękna i byłam przekonana, że jak będę się smarować kremem antycellulitowym albo samoopalaczem, to w końcu się wpasuję. Jak tylko w końcu będę ładna, to tyle możliwości się otworzy! Nie będę się krępować i poznam nowych ciekawych ludzi, będę chodzić na imprezy i w ogóle w końcu się otworzę – bo w końcu nie będę się bała, że ktoś mnie nagle zrani, przecież ładnym ludziom nie mówi się przykrych rzeczy, c’nie?

Pisanie o tym nie jest łatwe, bo to jest chyba część mnie najbardziej wrażliwa i najgłębiej schowana przed innymi. To jest moje miękkie podbrzusze. Tak skrzętnie chciałam to schować, że aż to wyparłam ze świadomości. Jednocześnie pisanie o tym jest jak przytulenie tamtej Bereniki, która przecież cały czas jest we mnie. Nie pozbędę się tego wszystkiego machnięciem magicznej różdżki, ale chociaż uznam ból i te wszystkie zmyślne fortyfikacje, za którymi się schowałam.

I co teraz?

Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Jeszcze zanim zaczęłam czytać „Obsesję piękna”, to rozpoczęłam dryf w kierunku sprawdzania jak się czuję z różnymi rzeczami. Na przykład, czy robię coś dlatego, że chcę czy dlatego, że odnoszę wrażenie, że jest to ode mnie oczekiwane? A i tak przecież odseparowanie tych dwóch rzeczy bywa niemożliwe. Maluję sobie brwi dlatego, że lubię czy dlatego, że lepiej w nich wyglądam, gdzie przecież wyglądać lepiej > wyglądać gorzej.
Nie krytykuję osób, które lubią się malować, stroić i tak dalej – chciałabym to podkreślić – nie ma w tym nic złego. Trochę co innego, kiedy się okazuje, że jest się zakładnikiem tych wszystkich czynności i ma się nawet syndrom Sztokholmski.

Natomiast zdecydowanie nie mam wątpliwości co do zmian, jakie wprowadziłam w tym jakie ubrania kupuję. Mają być przede wszystkim wygodne i nie sprawiać, że cały czas myślę o tym, że mnie gdzieś coś ciśnie albo że się przesuwa, zsuwa albo odkrywa. Jeśli podoba mi się męski sweter z lat 90 w rozmiarze 52, to go kupuję. Tak samo chcę mieć więcej męskich spodni, bo mam jedną parę i one mają NORMALNE KIESZENIE! Chcę tego więcej.
Rurek nie nosiłam od miesięcy i teraz kiedy przymierzyłam jedną parę, to nie mogłam uwierzyć, że potrafiłam wytrzymać kilka godzin z uciskaniem brzucha i w ogóle wszystkiego. Z rozmysłem mam gdzieś, czy w nich mój tyłek czy nogi wyglądają lepiej niż Mom Jeans.
Nie noszę teraz obcisłych bluzek, które sprawiały, że cały czas się zastanawiałam czy widać moje fałdki jak siedzę – monitorowałam samą siebie nawet wtedy, gdy siedziałam sama na kanapie oglądając serial. I się zadręczałam. Jakaś część mojego mózgu bez przerwy analizowała jak wyglądam. I wciąż to robi, chociaż tym razem chociaż jestem w stanie to zauważyć i odrzucić, jak jakieś niechciane połączenie.

***

Czy tylko ja tak miałam/mam? Czy tylko ja mam wrażenie, że mój wygląd jest na każdym kroku oceniany? Czy tylko ja mam to nieustannie z tyłu mojej głowy? Czy to jednak jest element naszej kultury i społeczeństwa, że kobiety są oceniane, chociaż przecież nie są każdego dnia na wybiegu modelek. I dlaczego w ogóle czujemy, że mamy prawo wydawać osądy? Dlaczego mężczyźni wciąż myślą, że zwrócenie uwagi koleżance, że „wygląda jak laska” to jest coś dobrego? Tak jakby samo to, że ona ma wygląd było uprawnieniem do oceny. A przecież tylko przyszła do pracy, a nie na pokaz mody. Mnie notorycznie pytają czy nie jestem chora, kiedy nie mam makijażu, a ja w rzeczywistości po prostu wyglądam NORMALNIE. Ale to jest moje normalnie, a nie ich normalnie.


Photo by Vale Zmeykov on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać