Kiedyś intuicja czy przeczucie kojarzyły mi się z czymś pokroju horoskopów, wrzucaniem monety do fontanny czy łapania się za guzik na widok kominiarza. Później dowiedziałam się, że intuicja to nic innego jak podświadome przetwarzanie danych, które do nas docierają ze świata i przekazywanie wniosków z tej analizy do naszej świadomości. Wszystko fajnie, ale jakoś niespecjalnie zmieniło to cokolwiek w moim życiu. Aż do teraz.
Klasycznie – ten temat dojrzewał we mnie długo. Latami gromadziłam w mojej dłoni puzzle i nawet nie wiedziałam, że pasują do tej samej układanki. Od lat podziwiałam moją koleżankę, która intuicyjnie potrafiła trafnie ocenić innych ludzi – że są nieszczerzy, że mają wątpliwe intencje, że są pozerami albo wręcz przeciwnie, że są dobrymi ludźmi. Zawsze mi się wydawało, że ja tego w sobie nie mam, tego – nazwijmy to trochę ezoterycznie i niepokojąco- trzeciego oka. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że ja miałam dokładnie takie same przeczucia jak ona, tylko różnica była taka, że ja im nie ufałam. Nie ufałam sobie, że trafnie oceniam sytuację. Że to co widzę i to co czuję, to jest naprawdę. Że nic sobie nie nakręcam ani nie roję.
I wtedy zdałam sobie sprawę, że sama wobec siebie uprawiałam gaslighting
Gaslighting
Nie każdy kojarzy ten termin, ale z pewnością kojarzy tę formę manipulacji. Wikipedia tak to definiuje:
Gaslighting – forma psychologicznej manipulacji, w której osoba lub grupa osób umyślnie tworzy w osądzie ofiary wątpliwości wobec własnej pamięci czy percepcji, często wywołując u niej dysonans poznawczy i inne stany, takie jak niskie poczucie własnej wartości.
Za pomocą zaprzeczania, kłamania, wprowadzania w błąd, sprzeczności i dezinformacji gaslighter próbuje zdestabilizować psychicznie ofiarę i podważyć jej przekonania. Służy temu szeroki wachlarz zachowań: od zaprzeczenia przez sprawcę, że doszło do poprzednich nadużyć, aż po inscenizację dziwnych wydarzeń przez sprawcę z zamiarem dezorientacji ofiary.
I dokładnie tak właśnie ze mną jest – sama siebie i swoją percepcję poddaję w wątpliwość nieustannie. Dopiero teraz, kiedy z tej perspektywy patrzę wstecz, to widzę te wszystkie sygnały, które dawała mi podświadomość, że coś było nie halo. Że tamta babka w istocie była fałszywa, że tamten ziomek jest strasznym pozerem i ściemniaczem, a z kolei jeszcze inny faktycznie się do mnie podwalał. Ja to wszystko podświadomie wiedziałam, ale wołałam to wyprzeć niż sobie zaufać. Wolałam widzieć rzeczywistość TAKĄ JAK TEGO CHCIAŁAM, a nie taką, jaka w istocie była. Wolałam wierzyć, że babka jest miła, że ziomek mówi prawdę, a tamten inny chce się ze mną zwyczajnie kumplować. Po prostu mam skłonność do tego, że jeśli mogę, to zawsze wybieram świat zamieszkały przez ludzi, którzy srają tęczą i pierdzą motylkami. A jeśli moja podświadomość próbuje mi delikatnie dać do zrozumienia, że mogę się mylić, to manipuluję ją, aż sama nie wie czy to co widziała, to czasem nie jakieś wymysły.
Mojemu ciału też nie ufam
Do tego wniosku doszłam jeżdżąc na wrotkach. Czasem kiedy uczę się nowego triku i stoję na copingu (ta rurka na brzegu rampy) to w 95% przypadków rezygnuję z próby, bo zwyczajnie nie ufam swojemu ciału. Czasami dosłownie muszę prowadzić dialog ze sobą w stylu:
– Berenika, zaufaj swojemu ciału. Już to robiłaś na mniejszej przeszkodzie, więc to potrafisz, bo masz pamięć mięśniową. Zaufaj, że ciało zrobi co trzeba, że nawet jeśli stracisz równowagę to się z tego wykaraska intuicyjnie.
I kiedy znajdę w sobie te 5% odwagi i jednak podejmuję próbę wykonania triku, to okazuję się – a to niespodzianka – że faktycznie mi się udaje. Ba!, że to nawet nie było takie trudne!
No i co teraz?
Teraz moją główną misją będzie odbudowanie zaufania do siebie – zarówno psychicznego jak i fizycznego. Widzę wyraźniej w jakich sprawach sobie ufam, a w jakich samą siebie podkopuję. Zatem teraz, kiedy czuję, że coś mi nie gra, że coś tu śmierdzi, to nie staram się tego wyprzeć myśląc, że tak naprawdę to pachnie stokrotkami, ale się zatrzymuję. Biorę wdech, wydech. Przyjmuję do świadomości, że rzeczywiście trochę czymś tu zalatuje. Zamieram, mrużę oczy podejrzliwie. I czekam, zobaczymy czy szambo wybije czy nie.
Nie wiem jak się ćwiczy intuicję, więc na początek myślę, że dobrze będzie w ogóle zacząć zwracać uwagę na to, co ona w ogóle do mnie mówi.
***
Znam siebie od 30 lat, a wciąż potrafię odkryć o sobie rzeczy, o których nie miałam pojęcia. I szczerze mówiąc jestem trochę podekscytowana na tę nową przygodę z samą sobą. Na poznanie siebie jeszcze bliżej i zacieśnienie tej więzi.
Jestem też bardzo ciekawa jakie ty masz podejście do intuicji – wierzysz jej czy nie za bardzo? Często ci coś podpowiada czy raczej milczy? Daj znać w komentarzu albo w wiadomości na Instagramie (ostatnio zauważyłam, że częściej dostaję tam bezpośrednie komentarze do wpisów niż tutaj, co w sumie też jest bardzo spoko!).
Photo by Austin Chan on Unsplash