Każdy chce być w jakiś sposób wyjątkowy i niepowtarzalny. Nie widzę w tym nic złego, dopóki jednocześnie nie negujemy tego, że tak właściwie to wszyscy jesteśmy zbiorem cech zupełnie powtarzalnych. I sumie warto umieć z tego korzystać, ucząc się na doświadczeniu innych.
Mój tato lubi mawiać, że człowiek uczy się na błędach, a najlepiej jeśli uczy się na błędach innych. Biorąc to pod uwagę, to słuchanie historii innych ludzi jest dla nas nieocenionym wręcz oceanem przydatnych informacji, które możemy filtrować i wytrącać na swoje potrzeby.
Nie jesteś płatkiem śniegu…
Kilka razy spotkałam się z łączeniem właśnie tego syndromu płatka śniegu z introwertykami. Że uważamy się za takich wyjątkowych i „speszyl”, nikt nas nie rozumie i w tym niezrozumieniu jesteśmy dumnie osamotnieni. Że czujemy się przez to lepsi.
Ale przecież tak właściwie nie ma to nic wspólnego z introwertyzmem. Syndrom płatka śniegu można przypisać absolutnie komukolwiek, z jakimkolwiek typem osobowości.
Może to być osoba, która czyta dużo książek i czuje się lepsza od wszystkich innych, którzy żyją w kulturze obrazkowej. Ale może to też być kinoman, który gardzi wszystkimi, którzy taśmowo pochłaniają popularne seriale. Anty-imprezowicz, który nienawidzi pijanych młodych wracających w sobotę nad ranem z imprezy. Imprezowicz, który śmieje się z ludzi wstających codziennie bladym świtem do pracy.
Powód tej dziwnej pogardy jest mało istotny jak licznik, ale wspólnym mianownikiem tego syndromu jest poczucie wyższości. Jesteś lepszy bo jesteś mądrzejszy/ masz kontrolę nad sobą/ dbasz o siebie / wstaw cokolwiek. I najczęściej jesteś tak wyjątkowy i lepszy w tym czymkolwiek, że chcesz o tym głośno krzyczeć.
Tylko że wiecie, ja nie mam pojęcia po co o tym tak natarczywie krzyczeć. O rzeczach oczywistych przecież mówi się spokojnie. A to przecież jest rzecz oczywista, że nie znajdziesz dwóch takich samych ludzi, tak samo jak nie znajdziesz dwóch takich samych kamieni na brzegu rzeki.
Nie jesteś wyjątkowy w tej wyjątkowości.
…jesteś kotem Schrodingera
Może nie dosłownym tym kotem, bo raczej nie jesteś jednocześnie żywy i martwy (raczej) – chodzi bardziej o to, że jesteś wyjątkowy i jednocześnie jesteś zupełnie taki jak wszyscy inni. Bo skoro każdy jest wyjątkowy, to tak w sumie nikt nie jest wyjątkowy, prawda?
Spójmy teraz na to w ten sposób: wszyscy składamy się z tych samych pierwiastków, białek, tłuszczy, węglowodanów, wody i nie wiadomo czego jeszcze – ale w gruncie rzeczy w większości jest to ten sam zlepek cząsteczek.
Patrząc poziom wyżej: łączą nas takie rzeczy jak kultura, płeć, wygląd, długość włosów, terytorium, przynależność społeczna czy etniczna. Powszechnie wiadomo, że każdy człowiek ma na ziemi przynajmniej kilkoro sobowtórów, ja sama słyszałam już niejednokrotnie, że jestem strasznie podobna do tej czy tamtej koleżanki znajomej. Więc nawet ciężko stwierdzić, że ktokolwiek ma niepowtarzalną urodę, bo każdy jest do kogoś podobny.
Idąc jeszcze dalej: możemy łatwo zauważyć, że nie tylko mogą nas łączyć z innymi ludźmi takie rzeczy jak kolor oczu czy wyznanie wiary, ale też przejścia. Kobiety ciężarne w większości będą miały podobne doświadczenia odnośnie ciąży czy porodu. Jak pogadam z dziewczyną z Brazylii, która młodo straciła kogoś bliskiego to pewnie poczuję, że ona mnie zrozumie. Mimo, że fizycznie będzie mi do niej daleko. Pewnie nawet nieraz natrafiliście na jakiegoś autora albo nawet bohatera, w którym mogliście się przejrzeć jak w lustrze. Kogoś, kto żył grubo przed Wami, w zupełnie innej epoce a mimo wszystko tak samo cierpiał z powodu nieszczęśliwej miłości.
Nie jestem wyjątkowa…
… i całe szczęście!
Dotarło to do mnie, kiedy zaczęłam prowadzić tego bloga. Przewinęło mi się tu trochę osób, które zaskoczone pisały mi, że mają tak samo!, a czasem jeszcze dodawali z niedowierzaniem myślałem, że tylko ja jestem takim kosmitą!. Albo zwyczajnie dziękowali mi za ubranie w słowa czegoś, co od dawna chodziło im po głowie.
Powiem Wam szczerze, że to daje jakiejś takiej pokory trochę. I przynosi ulgę.
Wiecie jaką mam metodę na różnego rodzaju kamienie milowe i stresujące sytuacje życiowe? Myślę o tym ile osób przez to przechodziło… i jakoś wciąż żyją. Więc i ja to przeżyję. Staram się przy tym wszystkim rzeczywiście sobie wyobrazić tych ludzi, te całe pokolenia, które przystępowały do matury, do egzaminu na prawo jazdy albo do obrony pracy naukowej.
Tyle ludzi wzięło ślub, założyło rodziny, wyprowadziło się na koniec świata… i mają się dobrze.
Tyle ludzi straciło wszystko – i żyją.
Mi wręcz dodaje otuchy myśl, że wcale nie jestem wyjątkowa. Że nic co mi się przytrafia nie jest w żaden sposób wyjątkowe, nie żyję przecież w żadnym Berenika Show, gdzie wszystko się kręci wokół mojego pępka. Świat ma mnie i mój szacowny pępek kompletnie w nosie.
Mogę być tym głupim płatkiem śniegu. Ale przecież mało kto podziwia każdy jeden płatek śniegu podczas śnieżnej zawiei, prawda?
Pokolenie egocentryków
Mam wrażenie, że nasi rodzice żyli w pokoleniu ludzi, którzy odmawiali sobie wielu rzeczy dla dobra rodziny. I to nie było do końca zdrowe, czy nawet zwyczajnie uczciwe, więc naturalnie powstał nurt przeciwny – zdrowy egoizm. I osobiście uważam, że zdrowy egoizm jest nam potrzebny. Choćby ze względu na higienę psychiczną. Ale jednocześnie mam wrażenie, że będziemy pokoleniem zwyczajnych egoistów. Zauważam w nas coraz więcej nastawienia w stylu JA, MI, MOJE, MNIE.
MI jest najgorzej.
MNIE najbardziej boli.
MOJE sprawy są najważniejsze.
JA muszę być w centrum swojej uwagi.
Czasem ciężko jest dojrzeć tę cienką linię między zdrowym egoizmem, a typowym egocentryzmem. Bo przecież relacja z samym sobą jest równie ważna co relacje z innymi ludźmi. Nie zapominajmy w tym powszechnym kulcie JA, że dobre relacje z bliskimi są jednym z najważniejszych czynników podnoszących poczucie ogólnego szczęścia i zadowolenia z życia.
Nie dajmy się zwariować i nie wpadajmy ślepo w nurt egocentryzmu. Bo koncentrując się wiecznie tylko na sobie, koniec końców skończymy pijąc do lustra.