Zazdrość w związku jest potrzebna jak posypka chilli na lodach śmietankowych – no niby można spróbować i może to być ciekawe zestawienie smaków, ale na dłuższą metę prawie każdy dostanie rozstroju żołądka.
Przyjęło się, że zazdrość w związku jest domeną kobiet, ale to jakiś jednak stereotyp jest. A może jest w tym trochę prawdy, ale w innym sensie. W takim, że kobiety są bywają irracjonalne i czasem zachowują się jak totalne schizolki. I jakkolwiek można być amatorem ostrych potraw, to jednak duże ilości chilli spożywane codziennie, potrafią wypalić żołądek, jelita i wiadomo co jeszcze. Zazdrość może czasami dodać lekkiej pikanterii i połechtać nasze ego – w końcu jest to oznaką, że komuś jednak na nas zależy. Ale na dłuższą metę to wcale nie łechce, tylko staje się upierdliwe.
Obserwuję swój związek, związki innych ludzi i jedno jest pewne: z zazdrością nikomu nie jest do twarzy. Kobieta, która staję się patologicznie i przesadnie zazdrosna, jest najbrzydsza na świecie i przede wszystkim ujmuje sobie godności. To samo dotyczy faceta.
Niskie poczucie własnej wartości
W większości przypadków zazdrość w związku, ciągnie się aż od korzeni – czyli z poczucia własnej wartości. Ktoś, kto nie czuje się pewny siebie, cały czas upatruje w drugiej osobie potwierdzenia swojego przekonania. Czyli jeśli facet wraca później do domu, to na pewno dlatego, że sekretarka obciągała mu pod biurkiem. Skoro chowa przed tobą telefon, to znaczy, że ma romans. A jeśli śmieje się z żartu innej dziewczyny, to na pewno wyobraża ją sobie nago.
I chociaż piszę tutaj w odniesieniu do kobiet, to mężczyźni wcale nam nie ustępują w zazdrości – jedynie są może deczko mniej poschizowani w tej kwestii. Co jak co, ale niskie poczucie własnej wartości nie ma szczególnej preferencji jeśli chodzi o płeć.
Zatem przede wszystkim na samym początku to trzeba zacząć pracę w swoim mózgu i uświadomić sobie, że jest się towarem pełnowartościowym. Pełen pakiet, który aż żal byłoby stracić – jeśli ty tak o sobie myślisz, to wierz mi, twój facet też tak będzie myślał. A skoro wiesz, że jesteś zajebista i lepszej nie znajdzie, to nie masz się co przejmować jakimiś koleżankami, które próbują się do niego mizdrzyć. Nie dasz sobie wciskać kitu, więc jeśli koleś gra na dwa fronty to – tak, dobrze kminisz – znasz swoją wartość i każesz takiemu spadać na drzewo. Wiem, że łatwo mówić, ale w takich sprawach nie powinno się bawić w kotka i myszkę. Mówisz wprost: oto jestem, lepszej nie znajdziesz, a jeśli mimo to odczuwasz potrzebę jednak się porozglądać i popróbować innego chleba – to leć, szkoda żebyś dłużej marnował każdą minutę ze mną.
Zaufanie
Z zaufaniem jest jak z chusteczką higieniczną – z założenia jest jednorazowe i nie nie da się go odzyskać w tej samej nieskazitelnej postaci co na początku. Nigdy nie daję zaufania za friko (tak samo zresztą nie daję byle komu chusteczek), ale kiedy ktoś udowodni mi, że jest wart zaufania, to mu je daję i ono już zostaje u tej osoby. Jeśli je straci, to najprawdopodobniej już nigdy go nie odzyska. Nie wiem, może to tylko ja tak mam, ale nie potrafię drugi raz zaufać, gdy ktoś moim zaufaniem wcześniej wytarł sobie nos.
I takie podarowanie komuś naszego zaufania jest w związku sprawą fundamentalną. Czyli jeśli tutaj nawalimy, to później cała konstrukcja będzie nam się chwiać w posadach. Więc warto zacząć od początku nad tym pracować.
A co jeśli nasz poprzedni związek zakończył się z powodu zdrady i teraz boimy się wdepnąć w to samo bagno?
Nie obarczaj drugiej osoby swoimi lękami
Ogólnie wychodzę z założenia (a raczej Mój wychodzi z tego założenia i mnie tego nauczył, bo ja to jestem taka Zosia Samosia z natury), że w związku chodzi o to, żeby problemy dzielić na dwoje i je wspólnie ogarniać. Owszem, jest w tym racja. ALE. Myślę, że część lęków musimy pokonać jednak sami. Możemy mieć u swojego boku Yodę, który nauczy nas jak podnosić omszałe kamienie Mocą, ale i tak my sami musimy pójść do tego ciemnego jaru i zmierzyć się ze swoimi najgorszymi lękami. Oczywiście Yoda może do nas telepatycznie mówić, wspierać i przypominać o tych wszystkich ważnych rzeczach, ale jednak to my musimy zmierzyć się z tym sapiącym w czarne wiadro na głowie Darthem Vaderem.
A to, że Gerwazy smsował z jakąś blondi, to wcale nie oznacza, że musisz od razu kontrolować telefon Alojzego. Bo to jest tak, jakby Alojzy psikał ci stopy dezodorantem, bo nogi jego byłej dziewczyny strasznie śmierdziały. No co, chłopak działa prewencyjnie, bo się po prostu boi znowu poczuć ten smrodek.
Trochę nie fair, nie?
Nie obarczaj. Rozmawiaj!
Czasami niektórym ciężko jest dostrzec różnicę między rozmową o swoich lękach a obarczaniem nimi. Obarczanie jest wtedy, gdy zwalasz na kogoś całą taczkę swojego syfu i gniewnie rzucasz radź sobie! A rozmowa jest wtedy, gdy mówisz o swoich lękach i skąd one się biorą, kiedy chcesz trochę poukładać wszystko w głowie i umeblować tak, żeby dało się tam żyć.
Zrzucając na kogoś kilogramy własnej niepewności, otrzymujesz związek oparty na nieustannej uległości. Bo zazwyczaj jest tak, że jednak będąc z kimś chcemy szczęścia tej osoby (swojego zresztą też) i najczęściej robimy wszystko (lub przynajmniej wiele), żeby mieć chociaż ten przysłowiowy święty spokój. Więc taki facet (lub dziewczyna) będzie ucinać kontakty ze znajomymi koleżankami (kolegami), tylko po to, żeby ta druga połowa nie suszyła im głowy i dała w spokoju obejrzeć nowy odcinek The Walking Dead. Albo zacznie cię okłamywać – także w imię świętego spokoju. I w ten sposób twój najgorszy koszmar się spełni.
A przecież nie chodzi o to, żeby problemy ucinać koło dupy, ale żeby je rozwiązywać.
Szczekanie psa, które wabi złodzieja
Nie wiem jak Wy, ale ja na przykład z czyimś zaufaniem obchodzę się jak z jajkiem. Jeśli je upuszczę, to stracę je bezpowrotnie – niby można skleić skorupkę, ale zajmie to cholernie długo i już nigdy nie będzie takie jak wcześniej. Ale jeśli mój facet nie pozwoliłby mi pójść na wieczór panieński mojej przyjaciółki i zacząłby mi odstawiać jakieś tańce dzikiego pawiana za każdym razem jak gdzieś bym wychodziła bez niego, to chyba bym zwariowała. Jest mnóstwo ludzi, którzy w takich sytuacjach wychodzą z założenia, że skoro on/ona i tak ciągle sobie wkręca, że ją/jego zdradzę, to równie dobrze mogę to w końcu zrobić. Wiecie, tak w imię Świętego Spokoju. I teraz przynajmniej będzie mieć prawdziwy powód do zazdrości.
Oczywiście to jest złe.
Na początku taniec dzikiego pawiana może lekko bawić, ale z czasem obserwowanie tego zjawiska może stać się nieco żenujące. Taka przewlekła zazdrość prowadzi do zaduszania siebie nawzajem w związku i ostatecznie następuje uczucie ciągłego unieszczęśliwienia. I właśnie w ten oto sposób, na własne życzenie, wykańcza się związek. To trochę działa na zasadzie samospełniającej przepowiedni.
Nie wyznaczaj granic zazdrością
Myślę, że zazdrość w małych dawkach i od czasu do czasu może być nawet… urocza. Ale pod warunkiem, że jest ona podawana pół żartem, pół serio. Natomiast już zupełnie serio powinny być wyznaczane pewne granice swobody. Niektórzy będą się czuli zupełnie komfortowo z tym, że ich dziewczyna nocami pisze z jakimś kolegą, a dla innych wyląduje to w tabeli pod tytułem „Nie, nie i jeszcze raz nie”. Niektóre dziewczyny nie mają nic przeciwko, że ich mężczyźni wracają nad ranem z balangi, a inne powiedzą, żeby wybili sobie z głowy takie numery.
Cały wic polega na tym, że w tym wszystkim to nie zazdrość powinna wyznaczać za nas granice, ale to my powinniśmy je wyznaczać. Czyli na przykład granice nie są wyznaczane naszymi lękami i urojeniami. Tylko tym, że pewnych rzeczy będąc w związku zwyczajnie nie wypada robić. A czego nie wypada? No to już Wy sami musicie ustalić.
Eks na horyzoncie
Zazdrość o Eksy jest szalenie powszechna i wręcz typowa. Ale mimo wszystko tutaj sprawa jest całkiem prosta. Tamten związek się rozpadł z jakiegoś powodu, prawda? Pamiętaj o tym.
A przede wszystkim pamiętaj o tym, że on jest teraz z tobą a nie z nią. Wybrał ciebie, nie ją. On parzy kawę dla ciebie, nie dla niej.
Nigdy nie bądźcie zazdrośni o przeszłość – to już jest czas przeszły dokonany i zazdrość o to ma tyle sensu co kilo gwoździ. Teraźniejszość i przyszłość – to jest coś, na czym powinniście się skupić, bo na to macie jakikolwiek wpływ.