korekcja wzroku
Lifestory

Zabieg laserowej korekcji wzroku – opowiem wam jak było

O laserowej korekcji wzroku myślałam od dłuższego czasu, a nasiliło się to kiedy zaczęłam jeździć na wrotkach. Przeszkadzały mi okulary, o które ciągle się bałam, że je rozbiję przy robieniu jakiegoś tricku i odłamki szkieł mi wydłubią oczy. Przeszkadzało mi też, że okulary mi parowały i najmniejsze tłuste smugi i kurz na nich doprowadzały mnie do szału.

Poczytałam wpisy typowej K. i Segritty, które zdecydowały się na ten zabieg korekcji wzroku i pomyślałam, że może jest to bardziej w zasięgu mojej ręki, niż sądziłam. Kiedy zaczęłam się nad tym na głos zastanawiać, to okazało się, że dwie moje koleżanki z pracy zrobiły ten zabieg lata temu i absolutnie tego nie żałują. A później kolega dosłownie na dniach zrobił korekcję wzroku w klinice we Wrocławiu i mogłam usłyszeć z pierwszej ręki co i jak. Póki co usłyszałam same dobre rzeczy, więc stwierdziłam, że może zapytam też moje obserwatorki i obserwatorów na Instagramie czy robili korekcję albo ktoś z ich znajomych i jakie mają opinie. Znowu same głosy z rodzaju: „najlepsza decyzja mojego życia, chwila stresu i po krzyku, zero bólu, cud-miód i orzeszki!”.

Usłyszałam też jedną historię, że mojego kolegi szefa żona (tak, wiem jak to brzmi) umarła podczas zabiegu, bo okazało się, że miała w mózgu tętniaka czy coś i jej pękł podczas tego zabiegu. Podeszłam do tego sceptycznie, bo w zasadzie jeśli mam tętniaka w mózgu, o którym nie mam pojęcia, to przecież może mi on pęknąć w dowolnym momencie i raczej nic na to nie poradzę…

Podjęłam decyzję i kiedy już udało mi się odłożyć wystarczająco pieniędzy, to zadzwoniłam i umówiłam się na wizytę kwalifikacyjną.

Wizyta kwalifikacyjna

Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie miałam tak dobrze i wnikliwie przebadanych oczu. Wizyta kwalifikacyjna trwała chyba jakieś 3 godziny. Co chwilę wchodziłam do jakiegoś kolejnego gabinetu i albo mi oczy oglądano, albo skanowano, albo zakrapiano i znów oglądano. W ostatnim gabinecie okulistka oświadczyła, że kwalifikuję się do zabiegu FemtoLasik i na przykładzie plastikowego modelu oka wytłumaczyła mi na czym zabieg polega i tak dalej. Oczywiście ja już wszystko wiedziałam, bo jak coś mnie zaciekawi to muszę wiedzieć o tym ABSOLUTNIE WSZYSTKO. Ale i tak fajnie było zadać parę pytań i upewnić się, że dostanę coś na uspokojenie przed samym zabiegiem, bo znając siebie to będę jednym wielkim kłębkiem nerwów.

Wizytę kwalifikacyjną miałam tuż przed draką z koronawirusem i zabieg ustaliłam za 1,5 miesiąca. Niestety w międzyczasie została ogłoszony stan epidemiczny i wszystko się poprzestawiało, delikatnie mówiąc. Zabieg miałam przenoszony na inny termin dwa razy, na szczęście trzeci termin (na dzień przed moimi urodzinami) nie uległ zmianie i dzień wcześniej zadzwoniono do mnie, żeby potwierdzić i zadać parę pytań czy nie doświadczyłam ostatnio wysokiej gorączki, kaszlu i innych objawów koronawirusa.

Przed zabiegiem korekcji wzroku

W związku ze stanem epidemii w klinice były dodatkowe środki ostrożności – przed wejściem musiałam zdezynfekować ręce, recepcjonistka zmierzyła mi temperaturę i dała do wypełnienia wywiad epidemiologiczny. Niestety nie mogłam zabrać ze sobą na górę osoby towarzyszącej, więc mój S. czekał w samochodzie na parkingu. O dziwo byłam całkiem spokojna i nie bałam się jakoś bardzo. Miałam lekki stres, ale teraz z perspektywy czasu stwierdzam, że dużo bardziej stresowałam się przed swoim ślubem. (Co jest trochę absurdalne, ale OK.)
Zatem znowu mi przebadano oczy, czy wada się nie zmieniła i tak dalej (przed zabiegiem wada musi być stabilna 2 lata, o ile dobrze pamiętam).

W klinice było puściutko, więc zaraz zabrano mnie na blok operacyjny, znowu wypełnianie jakiś kwestionariuszy i podpisanie kolejnych papierków. Pani pielęgniarka była cudowną oazą spokoju i cały czas mnie zagadywała i żartowała, że przed parujące okulary wszyscy żyjemy nieustannie w ostrym cieniu mgły i zastanawiałyśmy się czy to właśnie o to chodziło Prezydentowi.

Później miałam serię zakrapiania oczu kroplami znieczulającymi i przemywane były jodyną, żeby wydezynfekować powieki i tak dalej. Oczywiście nic nie czułam, bo oczy były znieczulone więc nic nie piekło, jedynie obraz się zamazywał od jodyny.
Później dostałam magiczny syropek, który pomógł mi jeszcze bardziej się rozluźnić i już wszystko było tralalalala.
Czekałam sobie aż lekarze się przygotują i po jakimś czasie poprosili mnie do sali operacyjnej gdzie były dwa lasery.

Zabieg

Położyłam się najwygodniej jak umiałam na tym łóżku i przesunięto mnie po okręgu pod pierwszy laser (ta leżanka była jakby na szynach, żeby łatwo pacjenta przesunąć spod jednego lasera pod drugi). Znowu znieczulanie, podwinęli mi rzęsy i przykleili do łuków brwiowych i włożyli takie coś co rozwiera powieki. Dobra, muszę przyznać, że brzmi to kiepsko, ale absolutnie nic nie boli i nie ma żadnego dyskomfortu. Oczy co chwile są zakrapiane środkami przeciwzapalnymi i znieczulającymi i solą fizjologiczną (niekoniecznie w takiej kolejności, ale po prostu ciągle czymś kropią). Lekarz cały czas mówił mi co robi i co robią inni, przez co czułam się naprawdę zaopiekowana. W dodatku ten syropek robił swoje, więc spokojnie sobie leżałam i niech mi tam grzebią w oczach, niech tną, niech wypalają, tralalalala.

Pod pierwszym laserem nacinają płatek rogówki i w sumie trzeba tylko leżeć i patrzeć w światełko nieruchomo. Nie jest to trudne i powiedziano mi, że nawet jakbym chciała poruszyć okiem to lekka przyssawka mi na to nie pozwoli. Chyba, że mocno szarpnę głową to oczywiście laser się zatrzyma. Lekarz mówił ile procent zabiegu jest za nami na bieżąco, kiedy laser pracował.

Później przesunęli mnie pod drugi laser, znowu procedura podklejania rzęs, rozszerzania powiek i doszło do tego ściągnięcie płatka rogówki odciętego wcześniej przez pierwszy laser. Później lekarz nastawił laser i miałam patrzeć w jeden punkcik, który później się rozszerzył i wyglądał jak płonąca kula magmy. Znowu mnie poinformowano, że laser automatycznie się zatrzymuje, jeśli oko „ucieknie”. Wypalanie było bardzo ciekawe i zupełnie bezbolesne. Mniej ciekawy był zapach, bo śmierdziało niesympatycznie, trochę jak u dentysty. Znowu lekarz mówił ile procent zabiegu za nami i przypominał, żebym patrzyła w tę płonącą kulę magmy, która i tak mnie już wystarczająco fascynowała.
Potem przemywanie oka, nałożenie płatka, wygładzenie go i nałożenie soczewki kontaktowej pełniącej funkcję opatrunku. I drugie oko tak samo.
Sam zabieg trwał z jakieś 10-15 minut. A nawet przygotowania przed zabiegiem nie były aż tak długotrwałe i kiedy zeszłam po wszystkim na parking do S., to był w szoku, że to już po wszystkim.

Tuż po zabiegu korekcji

Po zabiegu też nie odczułam bólu jako takiego, jedynie kiedy już wracaliśmy to oczy mnie piekły, jakbym była w pomieszczeniu pełnym pokrojonej cebuli. Było to niekomfortowe, ale nie bolesne. Cały dzień w zasadzie przespałam, z pobudkami na zakrapianie oczu co 2 godziny (krople nawilżające, krople przeciwzapalne i antybiotykowe).

Dzień po zabiegu pojechałam na pierwszą kontrolę i ściągnięcie soczewek. Kolejne 6 dni musiałam zakrapiać oczy co 2 godziny i co najmniej przez miesiąc kroplami nawilżającymi oraz musiałam w nocy spać w plastikowych nakładkach na oczy, żeby czasem nie przycisnąć oka do poduszki.

W zasadzie jak już przeszło mi to pieczenie w pierwszym dniu zabiegu, to z każdą godziną byłam w stanie widzieć wyraźniej i zamglenie wzroku też ustępowało. Po południu z zaskoczeniem uświadomiłam sobie, że wyraźnie widzę przez okno igły na świerku parę metrów od naszego ogrodu. Z każdym dniem było coraz lepiej, chociaż na ekran komórki było mi ciężko patrzeć ponad tydzień, więc ograniczałam do minimum.

Dłużej po zabiegu

Teraz mijają 3 miesiące od zabiegu, a ja praktycznie już w ogóle zapomniałam, że miałam jakiś zabieg. Coraz rzadziej odczuwam potrzebę zakrapiania oczu kroplami nawilżającymi i ogólnie zdecydowanie nie żałuję. Już tydzień po zabiegu mogłam prowadzić samochód, ale zawsze miałam przy sobie okulary przeciwsłoneczne. Światłowstręt nie był aż tak tragiczny (a może ja nie odczułam aż takiej różnicy, bo na co dzień też za dużo światła mnie razi).

Oczywiście to co tutaj opisałam, to są moje subiektywne odczucia i jak wiadomo każde ciało jest inne i inaczej się regeneruje – u mnie akurat wszystko się goi jak na psie, ale na przykład jedna moja koleżanka skarżyła się na silny ból głowy i światłowstręt, a druga, że totalnie nic nie widziała zaraz po zabiegu i mąż musiał ją prowadzić za rękę do samochodu. Każdy jest inny i każda wada jest inna, dlatego w razie jakichkolwiek wątpliwości polecam jednak pojechać na tą wizytę kwalifikacyjną i dowiedzieć się wszystkiego od profesjonalisty z czym to się je i jakie są zagrożenia. Nawet jeśli nie zdecydujecie się na zabieg, to przynajmniej będziecie mieć kompleksowo przebadane oczy jak nigdy.

Nie pytajcie mnie o rzeczy w stylu: a co jeśli ja mam dużą wadę, astygmatyzm i coś jeszcze, czy zrobią mi zabieg? Nie jestem lekarzem i nie wiem. Jestem tylko laską z internetu, pamiętajcie o tym! :)


W celu uniknięcia niepotrzebnych pytań od razu mówię, że swój zabieg przeprowadziłam w klinice Optegra we Wrocławiu.

Photo by Harry Quan on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać