studia ogrodnicze
Bierz życie na klatę

Czy warto iść na studia ogrodnicze?

Kiedy mówię, że skończyłam studia na kierunku ogrodnictwo, to spotykam się z dwoma rodzajami reakcji. Pierwsza: „Wow! To taki PRAWDZIWY zawód. Już coraz mniej jest takich kierunków…”, a druga: „He? To jest taki kierunek? I czego niby się tam nauczyłaś? Obsługi konewki i grabi? He,he,he.”

He. He. He. No naprawdę. Się uśmiałam.
Irytuje mnie to okropecznie, bo ludzie siedzą z tymi nosami w tych swoich telefonikach, iPodach, iPadach i innych wirtualnych rzeczywistościach, nie zadając sobie nawet odrobiny trudu, żeby się zastanowić skąd wzięły się te pomidory do kanapki na śniadanie. No ze sklepu przecież, c’nie? Po prostu tam się materializują i są. Albo te Jonagoldy i inne Szampiony (tak, to jest poprawna nazwa tej odmiany), to przecież nie trzeba jakoś się specjalnie starać, żeby się pojawiły na drzewach. Wsadzasz jabłko w ziemię i rośnie, a potem są na nim inne jabłka.
No doprawdy.

Ale za to teraz, kiedy pracuję w sklepie ogrodniczym i przychodzą do mnie klienci, którzy nagle z miasta przenieśli się na przedmieścia, próbują w ogródek i przychodzą pytając o roślinę „Lubellę” (chodziło o LOBELIĘ) albo azokostkę (chodziło o AZOFOSKĘ), to w jakiś sposób ta karma wraca. I teraz to ja robię HE, HE, HE. Bo nagle są przerażeni wyborem ziemi, doniczek i różnicą między agrotkaniną a agrowłókniną. I jak widzę to ich przerażenie w oczach na myśl o tych wszystkich roślinach i jak to się nimi zająć i co to będzie, no CO TO BĘDZIEEEEE? – daje mi satysfakcję.

He, he, he.

Uważaj czego chcesz się uczyć

No ale dobra, już się nie śmieję i postaram się jakoś uciszyć tę wewnętrzną dziką satysfakcję. I teraz tak zupełnie serio zastanówmy się, czy było warto i czy będzie warto iść na studia ogrodnicze.

Bo na studia ogólnie, moim zdaniem, warto się wybrać. Papierek papierkiem, ale studiując człowiek uczy się masy innych rzeczy. Jakoś tak się wyrabia, dorasta i przechodzi przez pewną fazę, która w jakiś sposób nadaje mu rys. W sensie kształt. I już nigdy nie patrzysz na świat w ten sam sposób.
Miałam znajomego, który poszedł na coś związanego z zębami. To była chyba protetyka czy coś. Od kiedy zaczął się o tym uczyć, to nie potrafił przestać patrzeć na zęby innych ludzi i oceniać, co można by było z nimi zrobić.
Z kolei mój inny znajomy miał krótką przygodę z fizyką i później oglądając Grawitację, to po prostu się śmiał jak na jakiejś parodii. Albo patrząc na latające ptaki zaczął myśleć o tych wszystkich siłach na nie oddziałujących i w ogóle. A pewnie ornitolog nie widziałby w tym nic z fizyki, a po prostu jakiś gatunek ptaka, który ma bardzo charakterystyczne cośtam.
Ja na przykład oglądając film, potrafię się zachwycić pięknym okazem klonu palmowego w tle. Idąc miastem nie widzę jakiegoś tam żywopłotu, tylko nasadzenie z grabu. To nie są ładne kwiatki, to są piękne petunie, surfinie, pelargonie i bakopy. Rośliny nie usychają tylko dlatego, że mają sucho. Mogą uschnąć, bo nie mają wystarczająco dobrej ziemi, bo nie mają wystarczająco składników albo są one ciężko przyswajalne przez nieodpowiednie pH gleby. A może to szkodnik? Choroba? Może fytoftoroza?

Każdy, kto zgłębia jakąś wiedzę, zaczyna później patrzeć na świat przez jej pryzmat. To samo mam teraz z blogami – już nigdy nie będę zwykłym czytelnikiem, bo doskonale wiem jak to wszystko wygląda od środka.

Czy będzie po tym praca?

W naszych czasach panuje mylne przekonanie, że wystarczy pójść na studia, a zaraz po absolutorium dyrektorzy zacnych firm będą czekali na absolwentów z otwartymi ramionami, transparentami i od razu z premią na start.
To tak niestety nie wygląda.
Kiedy miałam rozmowę o pracę, to mój szef stwierdził, że ZARYZYKUJE i mnie zatrudni. „Bo wy tu przychodzicie po tych szkołach, a później jak przychodzi co do czego to nie potraficie odróżnić jodły od świerka.” – tak uargumentował swoje ryzyko. I ja się z nim zgadzam – jest ogrom ludzi, którzy kończą studia, kompletnie nic nie potrafią (albo ich wiedza jest jedynie szczątkowa) i sieją wokół przekonanie, że po tych studiach to nie ma pracy.
Wychodzę z założenia, że zawsze, ale to ZAWSZE, jeśli działasz w jakiejś dziedzinie z prawdziwej pasji – to ci się uda. Jeśli to rzeczywiście cię napędza, to w ten czy inny sposób na pewno sobie poradzisz.
Na naszym roku było trochę ludzi, którzy otrzymali tytuł inżyniera i w zasadzie dało im to satysfakcję. Nic więcej. Nie pracują w zawodzie i chyba nawet zdobyta wiedza nie przydała się do prowadzenia wypasionego ogródka działkowego. Ale jest też masa ludzi, którzy coś z tym ogrodnictwem robią – czasem są to sklepy ogrodnicze, czasem szkółki, czasem programy na YouTube, niektórzy przejęli gospodarstwa po rodzicach i wprowadzają pewnie jakieś innowacje, a inni w ogóle założyli własne firmy i ogrodniczą ogródki.
Da się? Da się.
Ogrodnictwo to tak rozległy temat *robi bliżej nieokreślony gest rękami*, że lepiej nie poruszajcie go ze mną przy piwie.

Do tego wcale nie potrzeba papierka

Ostatnio kolega z pracy wypalił, że on wcale nie potrzebuje tytułu inżyniera, żeby rozpoznać szarą pleśń na pelargonii.  Pewnie, ja też nie potrzebuję tego tytułu, bo to przecież są tylko trzy literki i kropka przed nazwiskiem. I tak naprawdę zupełnie do niczego mi te literki i ta kropka się nie przydają. Tylko, że ja na studia patrzę jako na całokształt. Kij z tytułem, ale studenckie życie związane z całym procesem zdobywania tych trzech literek i kropki – o to jestem bogatsza. I co druga osoba może wytykać na co mnie ten tytuł, a ja powiem, że właśnie po to.
Niemniej mój kolega ma sporo racji. Bo on nieraz wie więcej niż ja i to wynika z prostej rzeczy – ma własną działkę i dba o nią jak o… no nie wiem o co on jeszcze może tak dbać. Ale dba. I to wynika z PASJI. Jego to kręci i to widać.

Więc jeśli macie iść na jakiekolwiek studia, bo to ma Wam dać jakąś kasę w przyszłości, to puknijcie się w czoło i zastanówcie raz jeszcze. Studiowanie oznacza zgłębianie jakiego tematu. I najlepiej jeśli tym tematem jest coś, co Was interesuje. Bo na studiach jest ogrom nauki i jeżeli temat nawożenia ani trochę Was nie fascynuje, to będzie dla Was katorgą nauka na egzamin z nawożenia. I zawsze stawiajcie na doświadczenie – koła naukowe (bardzo miło wspominam działalność w naszym SKN Ogrodników), parapety, działki, ogródki – cokolwiek, co daje realny kontakt z roślinami.

Na samym końcu chciałabym zaznaczyć, że zawód ogrodnika jest cholernie ciężkim i dość niewdzięcznym zawodem. Bo właśnie jakoś nikt nie myśli o ogrodnikach, a jak myśli, to jak o jakichś prostakach po zawodówkach, którzy nadają się tylko do motyczenia. Taki stereotyp trochę.
Za to architekt krajobrazu albo projektant ogrodów – cud, miód i orzeszki! Tosz to elokwentni i odziani w zwiewne szale ludzie!
Ale może lepiej pomińmy ten temat, bo zaraz znowu się poirytuję. Chciałam tylko przekazać, że praca jako ogrodnik nie należy do łatwych i podobnie jest z samymi studiami. Jeśli myślicie, że sobie tam odpoczniecie i zdacie z semestru na semestr z palcem w nosie, to możecie się rozczarować.

ALE

Jeśli uwielbiasz rośliny i ciągle grzebiesz się w ziemi (nawet jeśli są to tylko doniczki) – to warto. Nauczysz się mechanizmów, jakie rządzą roślinami, zasad nawożenia, objawów chorób i sposobów walki ze szkodnikami, będziesz chodzić na zajęcia do parku i uczyć się rozpoznawania jodły po igłach. Nauczysz się rozmnażania roślin, a nawet rozpoznawania nasion warzyw, już nie wspominając o pomologii – czyli rozpoznawaniu odmian jabłek po rumieńcach i innych szypułkach. Brzmi śmiesznie i niedorzecznie, prawda? Ale mi się właśnie to podobało – że uczę się czegoś innego niż wszyscy.

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać