Zacznijmy od tego, że w moim przypadku apostazja była jedynie formalnością. Do Kościoła nie chodzę jakieś 18 lat, więc moje przynależenie do tej wspólnoty na papierku naprawdę nie miało sensu. Moim ostatnim sakramentem była komunia, od gimnazjum nie chodziłam na lekcje religii, a do kościoła przestałam jakoś w ciągu roku od swojej pierwszej komunii.
wiara
Moje pierwsze wspomnienie związane z religią jest z pierwszej klasy podstawówki, kiedy któregoś dnia na drugie śniadanie miałam kanapkę z szynką. Mój ówczesny kolega, z którym siedziałam w ławce i ogólnie się mocno przyjaźniliśmy od małego gówniaka, zwrócił mi uwagę, że nie powinno się jeść w piątek mięsa. Zupełnie nie potrafiłam pojąć niby dlaczego nie można i w ogóle gdyby rzeczywiście taka zasada istniała to chyba zostałabym o tym poinformowana do tej pory, prawda?
W swoim skromnym życiu zdążyłam wierzyć już w kilka rzeczy i idei. Potrzebowałam tego. Ale to się zmieniło, gdy uświadomiłam sobie jakim marnym istnieniem jestem wobec bezkresu wszechświata. Bo personalnie oczywiście możemy i nawet powinniśmy nadawać naszemu życiu jakiś sens. Ale tak ogólnie, to jaki ma to wszystko większy sens?