Na pewno znacie ten obrazek: dziewczyna siedzi na kanapie w kocykowym burrito, zajada się lodami i ogólnie wygląda jak jedno wielkie nieszczęście. Strzelacie co jest tego powodem? No jasne – zerwanie! Tylko pewnie z góry zakładamy, że chodzi o zerwanie związku romantycznego, a nie przyjaźni… A ja się zastanawiam: dlaczego?
strata
Mija w zaokrągleniu rok odkąd zakończyłam terapię. Kiedy wychodziłam z ostatniej sesji miałam w sobie mieszane odczucia, bo z jednej strony cieszyłam się, a z drugiej trochę się bałam. Teraz sobie myślę, że to normalny miks wrażeń, kiedy człowiek ma wejść w nieznane, kiedy symbolicznie zaczyna coś nowego. A życie po terapii zdecydowanie było czymś nowym.
Najgorsze były tygodnie, kiedy moja mama chodziła do pracy na nocki. Zostawałam wtedy w domu zupełnie sama i zawsze się bałam, że on wtedy przyjdzie mnie nastraszyć. Zemści się za to, że byłam dla niego złą siostrą. Zostawiałam sobie wtedy włączoną lampkę i puszczałam cicho radio, żeby chociaż głos radiowych prezenterów dotrzymywał mi towarzystwa… aż do pewnego wieczoru.
Pewnie większość osób odruchowo stwierdzi: to proste, trzeba po prostu zacząć. Ale kiedy rzeczywiście wytężymy mózg i spróbujemy sobie wyobrazić, że jakaś nasz stabilna część życia wywraca się do góry dnem, to z pewnością nie przychodzi nam do głowy spokojne „teraz wystarczy po prostu zacząć od nowa”. Najczęściej to co czujemy, to przerażenie zawinięte jak wąż wzdłuż naszych kiszek.
Dzisiaj będzie sentymentalnie i trochę osobiście. Bo czerwiec właśnie taki dla mnie jest. Jeśli mieliście okazję patrzeć na kogoś, kto choruje na raka, to wiecie jak to wygląda. Nawet jeśli jest to osoba obca, na pierwszy rzut oka widać jak to cholerstwo w parze z chemioterapią potrafi człowieka dosłownie zżerać od środka. Mi rak zjadł brata.