Syndrom tańca na rurze jest wtedy, gdy patrzysz na taką tancerkę i myślisz sobie „phi! tak to i ja bym potrafiła”. A potem stajesz przed drążkiem i okazuje się, że to wcale nie jest takie hop-tralalala i tak naprawdę to nawet nie podciągniesz tyłka do góry na tej rurce.
Kiedyś podzieliłam się z Wami ściągą jak nie komplikować sobie życia. Tę ściągę przygotowałam głównie z myślą o sobie. Bo kto jak kto, ale ja mam wyjątkową zdolność do niepotrzebnego komplikowania sobie życia.
Ktoś mi wtedy zarzucił, że zbyt upraszczam w tej ściądze. A przecież właśnie o to w tym chodziło – o uproszczenie życia. No ale z drugiej strony oburzenie jest zrozumiałe, skoro niektórzy wcale nie chcą prostego życia, tylko tarzają się w dramie jak stary warchlak w błocie.
Z kolei moja koleżanka stwierdziła, że mi to łatwo. Parafrazując: bo ja to sobie siedzę i obmyślam, a potem sobie o tym piszę. Przecież dużo łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
Czyli ja chyba tylko mówię, a nie robię. To tak jakby Chodakowska mówiła o ćwiczeniach a sama ich nie robiła. (A wszyscy doskonale wiemy jak wygląda Chodakowska i nie ma najmniejszej wątpliwości, że odwala swój kawał roboty.)
Syndrom tańca na rurze
Jeszcze zanim Pole Dance był modny, to mi strasznie się spodobał. Od razu było widać, że to wymaga mnóstwa pracy i ciągłego doskonalenia – a mnie takie rzeczy kręcą najbardziej. W dodatku te wszystkie akrobacje wyglądały na ciężkie, ale jednocześnie te dziewczyny robiły je z taką lekkością, że nawet wydawało się to w zasięgu moich możliwości.
Mieszkając we Wrocławiu postanowiłam przez miesiąc spróbować pokręcić się na rurce. I wtedy wylądowałam tyłkiem na twardej podłodze rzeczywistości. Już po pierwszych zajęciach uświadomiłam sobie, że mam o wiele za słabe ręce i nie jestem w stanie dobrze się trzymać rury nawet w najprostszych figurach. Bolały mnie dosłownie wszystkie kości w dłoniach (a jednak jest ich tam trochę), miałam okropne otarcia i siniaki na udach. Nie mówiąc już o tym, że głupie wspięcie się na samą górę drążka wykraczało już zupełnie poza moje możliwości.
Kiedy instruktorka poprawiała mnie i radziła mi co muszę zmienić, to też kwitowałam to tekstem „łatwiej powiedzieć niż zrobić”. Wszystkie patrzyłyśmy na nią z westchnieniem i wyrazem twarzy w stylu: jak jej to łatwo przychodzi!
No może teraz tak. Ale po miesiącach czy latach wytrwałych ćwiczeń nam też by przychodziło to z łatwością.
Tobie łatwo mówić
Oczywiście, że łatwo mówić. Bo niby czemu miałoby być to trudne? Skoro samemu przeszło się najgorsze, to przynajmniej później łatwo się o tym mówi.
Jednak to, że teraz komuś wychodzi to z łatwością, to wcale nie oznacza, że zrobienie tego będzie dla nas równie proste. No nie, nie będzie. I wierz mi, dla tej instruktorki pierwsze podciągnięcie się na drążku też było wyzwaniem. To, że teraz łatwo jej mówić jak to zrobić, wcale nie oznacza, że kiedyś nie było jej równie trudno to zrobić co tobie.
Dlatego troszkę irytuje mnie, kiedy ktoś zarzuca, że mi to łatwo mówić o przełamywaniu introwertycznego strachu przed imprezami. No może i łatwo mi mówić, bo tą najtrudniejszą część mam już za sobą – zrobiłam to. Mówię o tym tylko i wyłącznie dlatego, że sama przez to przeszłam. Nie biorę tego z kosmosu. Nie siadam sobie i nie piszę od czapy co mi przyjdzie pod palce.
Ale ja wiem, że takimi tekstami ludzie unikają wzięcia odpowiedzialności za swoje życie. Łatwiej jest myśleć, że innym przychodzi to z łatwością, niż przyznać, że nam też mogłoby wyjść gdybyśmy spróbowali więcej niż raz. Łatwiej jest wytłumaczyć sobie, że ktoś znał kody i znalazł drogę na skróty, a nam to się nigdy nie uda.
Doskonale to znam, bo też tak czasem mam. A to zwykłe tchórzostwo jest.
Bo tobie było łatwiej
Kiedyś trafiłam na cudowny cytat z Rilkiego, który na tyle mocno zapadł mi w pamięć, że później przetrząsałam internet wzdłuż i wszerz, żeby go odszukać. (Wrzucę w oryginale, bo moje tłumaczenie wygląda jak słowna podróbka obrazu Picasssa.)
“Do not believe that he who seeks to comfort you lives untroubled among the simple and quiet words that sometimes do you good. His life has much difficulty and sadness and remains far behind yours. Were it otherwise he would never have been able to find those words.”
Nie możesz porównywać swoich początków z czyimś efektem końcowym. Efekt końcowy może być najwyżej jakimś celem, ale jeśli oczekujesz, że osiągniesz ten cel już jutro, to wybudź z drzemki swój zdrowy rozsądek. Dowiedz się ile osobie, którą podziwiasz, zajęło zanim znalazła się w tym miejscu, w którym ty chcesz się obudzić, ot tak, już jutro. Czyżby nie zajęło jej to tygodnia? Ani miesiąca? Ani roku?
Nieprawdopodobne.
To, że teraz komuś przychodzi coś z łatwością, to wcale nie oznacza, że było takie kiedy zaczynał.
Jeśli chcesz poczytać więcej, to zajrzyj też do mojego tekstu o przerośniętych oczekiwaniach.
Photo by Gabriel Sanchez on Unsplash