Od czerwca mam koty. A raczej moje koty mają mnie. I przyznam szczerze, że to jest spełnienie jednego z moich skromnych marzeń.
Od bardzo dawna chciałam dać dom i całe taczki mojej miłości jednemu z kocich futrzaków. A później kiedy już zdecydowałam się na jednego, to okazało się, że lepiej wziąć od razu dwa, bo i tak większość kociarzy w końcu decyduje się na dokocenie, które z czasem staje się coraz bardziej trudne i ryzykowne. Więc uznałam, że w sumie czemu nie? Dwa koty = dwa razy więcej miłości i radości.
Zawsze to ja chciałam mieć psa. Wydawało mi się, że koty są tak silnie niezależnie, że z pewnością byłyby nieszczęśliwe, gdybym zamknęła je w mieszkaniu. Później zaczęłam trochę o tym czytać i ktoś podsunął mi myśl, że przecież koty mają zupełnie inne pojęcie przestrzeni. One nie widzą powierzchni mieszkania w metrach kwadratowych podłogi! One uwzględniają dodatkowo powierzchnie szafek, półek, łóżek, foteli, blatów, lodówek i zlewów.
Dzisiaj kiedy nakładałam sobie krem na twarz rano, a moja kota wyłożyła się między moimi stopami i mruczała donośnie, to pomyślałam, że naprawdę kocham te futrzaki i teraz nie wyobrażam sobie mieć psa. Zawsze sądziłam, że nie jestem ani kociarą, ani psiarą, ale kiedy tak ta moja Leia rozwaliła się na dywaniku w łazience, a ja musiałam ostrożnie stąpać, żeby księżniczki nie uszkodzić, to stwierdziłam, że jednak rzeczywiście jestem kociarą. Totalną. Nie mam nic do psów – nie zrozumcie mnie źle. Ale jednak z kotami łączy mnie zupełnie inna więź. Ktoś kiedyś powiedział mi, że kot jest doskonałym towarzyszem introwertyka. I teraz pokornie przyznaję mu rację.
Ale wiecie co, wydawało mi się, że rozumiem koty, jednak po tych paru miesiącach muszę przyznać, że wciąż uczę się o nich nowych rzeczy. A dzięki nim udało mi się jeszcze lepiej zrozumieć introwertyzm i zaakceptować różnice między ludźmi. W ogóle wydawało mi się, że tyle rzeczy już umiem, a jednak one pokazały mi jak wiele jeszcze mam do nauczenia.
Rzeczy, których nauczyły mnie moje koty
#1. Mniejszego przywiązania do rzeczy
Nie sądziłam, że to możliwe, a jednak – jeszcze mniej przywiązuję się do rzeczy. Co ciekawe – moje koty stłukły jedyne dwie pamiątki jakie przywiozłam z Turcji – mój ulubiony mały wazonik na kwiatki oraz świecznik, który podarowałam tacie w prezencie (stłukły go, kiedy gościliśmy u niego przez kilka tygodni podczas remontu w naszym domu).
Tak samo zaczęłam się mniej przwiązywać do roślin. Kiedyś większość moich półek zajmowały roślinki, a teraz nie, bo przecież półki są dla kotów, a nie jakichś tam kwiatków. Nie mówiąc już o tym ile z nich musiałam wywalić, bo znalazł się kot-ogrodnik, który uwielbia się grzebać w ziemi.
#2. Większej cierpliwości
Kot nie rozumie czemu nie powinien chodzić po blacie w kuchni albo po płycie indukcyjnej. Kot nie czai czemu nie wypada moczyć ogona w twojej kawie. Nie wie też czemu ci tak przeszkadza, że próbuje złapać ten kursor, który ciągle śmiga po monitorze. Albo co jest nie tak z porannym drapaniem twojego łóżka.
Mogłabym wyliczać w nieskończoność, a moje koty mogłyby dalej to robić w nieskończoność i wciąż nie rozumieć z czym ja tak właściwie mam problem.
Nie powiem, że jestem jakimś mistrzem Zen, który zawsze zachowuje spokój, bo to byłaby perfidna ściema. Zdarza mi się na nie huknąć czy bezceremonialnie zrzucić ze stołu. Ale i tak odkryłam w sobie nowe pokłady cierpliwości i zrozumienia – bo one po prostu żyją w innej rzeczywistości i tam gdzie ja widzę front szafki, one widzą coś, o co można zaostrzyć pazurki. Nie robią tego specjalnie – po prostu nie rozumieją. To ja muszę rozumieć.
Co ciekawe, zupełnie mimochodem zaczęłam to przekładać na ludzi. Czasem ktoś mnie zirytuje i mam ochotę nagadać mu jaki jest głupi, bo czegoś nie rozumie, ale po chwili włącza mi się właśnie ta myśl, że ten ktoś żyje w innej rzeczywistości niż ja. Widzi swój własny wycinek rzeczywistości, zinterpretowany według własnego klucza i mówi właśnie na jego podstawie. Ciężko to przeskoczyć.
#3. Większej uważności
Uwielbiam im się przyglądać. Podziwiam jak układają im się pręgi na sierści. Jak każdy włosek wyrasta na ich noskach. Jakie w dotyku są opuszki na ich łapkach. Jak bardzo różni się sierść w dotyku u jednego i u drugiego. Słucham jak mruczą i wczuwam się w ich ciche wibracje. Przez tę chwilę, kiedy je głaszczę poświęcam im całą moją uwagę i zwyczajnie podziwiam jakie są doskonałe – każde na swój jedyny i niepowtarzalny sposób. Przez chwilę po prostu jestem, razem z nimi.
Przy nich codziennie ćwiczę uważność.
#4. Większej odpowiedzialności
Codziennie rano wychodząc z domu do pracy, spoglądam w okna mieszkania, żeby upewnić się, że żadnego nie zostawiłam uchylonego. Tak samo staram się jak najszybciej wrócić do domu, bo wiem, że oba sierściuchy będą na mnie czekać pod drzwiami – głodne i stęsknione. Mam świadomość, że na mnie czekają i czuję się za nie odpowiedzialna. Tak samo jak czuję się odpowiedzialna za ich codzienne zabawy, bo zdaję sobie sprawę jak ważne jest zaspokajanie ich łowieckich instynktów.
#5. Akceptacji różnic charakterów
Moje koty to rodzeństwo z jednego miotu. Jeden wygląda jak śnieżny tygrys, a drugi to typowy dachowiec. Chłopak i dziewczyna. Jedno w pierwszy dzień wyszło z transportera na nogach trzęsących się jak galareta, a drugie odważnie obwąchiwało pokój kawałek po kawałku, aż w końcu położyło się pod ścianą i zasnęło. Natomiast kiedy na święta przyjechał mój mały bratanek i biegał po wszystkich pokojach robiąc mnóstwo hałasu, to ta odważna księżniczka z pierwszego dnia schowała się za kwiatkiem na parapecie i nie ruszała się stamtąd przez pół dnia, a wieczorem kiedy w końcu ją stamtąd wyciągnęłam, to trzęsła mi się w rękach z przerażenia za każdym razem, kiedy Młody wbiegał do pokoju. Natomiast ten wystraszony kociak, którym był George pierwszego dnia, to podczas świąt nie odstępował Młodego na krok i razem z nim się bawił, pozwalał się nosić w transporterze, czesać futerko – istna oaza spokoju i cierpliwości wobec małego człowieka.
Jedno lubi przytulać się nad ranem i w nocy, a drugie z kolei uwielbia wciskać się na kolana w ciągu dnia, a noc spędza samotnie. Jedno można normalnie łapać, głaskać i trzymać za łapki, a drugie momentalnie się irytuje i czmycha. On wita gości w przedpokoju, a ona musi się przekonać, żeby w ogóle dołączyć do towarzystwa w salonie (najchętniej leży wtedy na lodówce w kuchni, gdzie jest wtedy najciszej).
#6. Doskonałości w niedoskonałości
Niektórzy twierdzą, że On jest ładniejszy od Niej, bo wygląda jak z reklamy Whiskasa. Ale ja wiem, że z kolei Ona ma jedwabiście gładką sierść (zupełnie inną niż on) i głośniej mruczy. Z kolei Jego można brać na ręce i nosić we wszelkiego rodzaju torbach i torebkach (najlepsza zabawa), a Ona jest doskonałym łowcą w stylu Ninja i naprawdę ciężko dorównać Jej refleksowi.
Każde jest inne i każde jest doskonałe na swój sposób. Nauczyłam się kochać je dokładnie takimi, jakie są. A przez to paradoksalnie zauważyłam, że skoro mogę doceniać te różnice między nimi, to tak samo powinnam to odnosić do ludzi, a przede wszystkim do siebie.
Zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na siebie.
#7. Spokoju i bezczynności
Jak tak czasami patrzę jak tak ta moja kota siedzi na brzegu zlewu w kuchni i z pełną fascynacją patrzy się już od pół godziny w mokry zlew, to sama mam ochotę stanąć koło niej i tak po prostu zająć się patrzeniem w te kropelki wody.
Albo jak George czasami się wyciągnie na moim łóżku w pełnej błogości pozie, to i ja mam ochotę się koło niego wyciągnąć i przez chwilę po prostu przy nim poleżeć. Posłuchać jak oddycha, wcisnąć palce między jego opuszki i po prostu pocieszyć się chwilę, że mi na to pozwala. Po prostu przez chwilę być.
Lubię czasami obserwować jak moje koty leżą sobie na dywanie, kiedy są jacyś goście i w domu coś się dzieje. Lubię ten kontrast między małym chaosem i tą małą kropką spokoju w stylu Zen, która zwinięta w kłębek pochrapuje na podłodze.
Zdjęcia własne. Koty też.