W naszej małej mieścinie jedna restauracja postanowiła wprowadzić zakaz wchodzenia do lokalu z wózkiem. Oczywiście wybuchła z tego powodu afera, bo jak to tak można dyskryminować dzieci i stawiać je na równi z psami.
Bolesławiec. Miasteczko, w którym mieszkam i które w zasadzie jest taką trochę pipidówą z liczbą mieszkańców na poziomie 40 tysięcy. W sensie, jasne, mamy mnóstwo zakładów ceramicznych, które wypalają te słynne dzbanki i kubki, mamy wypasione kino, aquapark i nawet wody termalne, chociaż wcale nie mamy tu źródeł, ale wciąż miejscowość jest tak mała, że spokojnie mogę przejść na nogach z jednego końca miasta na drugi.
Nawet była u nas Magda Gessler i przeprowadziła rewolucję w najstarszej restauracji w naszym mieście, no i właśnie ta restauracja ośmieliła się wprowadzić obok zakazu wprowadzania psów również zakaz wprowadzania wózków. Nawet nie tyle dzieci co po prostu wózków, które w sumie zabierają sporo przestrzeni i może rzeczywiście kelnerkom ciężko dostać się do stolików, kiedy lokal przeżyje nalot wózkarzy.
Dla mnie taki zakaz nie jest czymś ani absurdalnym, ani nowym. Wiem, że za naszą zachodnią granicą niektórzy restauratorzy już od jakiegoś czasu umieszczają plakietki, że osoby, które będą się darły i właziły na stoły, zostaną wyproszone. Niezależnie czy mają 3 lata czy 30.
Ale nasi poczciwi obywatele chyba pierwszy raz spotkali się z podobnym zakazem, bo oburzenie ludzi było maksymalne. A argumentów kilka.
Bo z takim nastawieniem na pewno zbankrutują
Oczywiście. Skoro JEDNA restauracja na jakieś DWADZIEŚCIA w Bolesławcu wprowadzi zakaz wprowadzania wózków i rodzice nie będą mogli przychodzić z dzieciakami, to momentalnie pójdą z torbami. Nie rozumiem po co ten bojkot. Masz do wyboru pozostałych 19 knajp, więc idziesz do którejś z nich – prosta selekcja. Więc w czym tkwi problem?
Bo wiecie, ja akurat z ogromną chęcią poszłabym do takiej restauracji wolnej od dzieci. Lokale przyjazne bobasom i wypełnione nimi po sufit, omijam z daleka. Bo lubię spokój i wcale nie mam ochoty przekrzykiwać płaczu jakiegoś dziecka na randce z chłopakiem.
A jeśli ktoś myślisz, żeby rzucić mi coś w stylu „teraz tak mówisz, ale zmienisz zdanie jak zostaniesz matką”, to ja Ci odpowiem:
– Jeśli zostanę matką, to pójdę do którejś z pozostałych 19 restauracji.
(Albo podrzucę komuś dzieciaka do opieki i pójdę do tej jednej knajpy bez dzieci, bo ileż można z tymi dzieciakami siedzieć – oszaleć można.)
Nie wiem skąd w ludziach przekonanie, że wszyscy muszą lubić dzieci. Nie muszą. Nawet znam rodziców, którzy kochają swoje, ale cudzych już nie lubią. Szczególnie kiedy są rozwydrzone i za nic nie słuchają swoich rodziców.
Bo to stawianie dziecka na równi z psem
Takie porównanie jest krzywdzące. Głównie dla psa. Bo nie jeden raz widziałam psa, który lepiej zachowywał się niż dziecko.
Na tym okropnym, zgniłym zachodzie jest już normalne, że do większości restauracji można wprowadzić psa. U nas niektórzy twierdzą, że to wprowadzanie psa jest niehigieniczne. Ale niehigieniczne to by było wprowadzanie go tam, gdzie przygotowuje się posiłki, albo gdyby taki pies leżał Wam na stole i trzepał się do talerza. Nie widzę nic niehigienicznego w psie śpiącym na podłodze. Leży to leży, po chuj drążyć temat.
Wydaje się oczywiste, że pies musi być ułożony i musimy mieć co do niego pewność, że nie odwali nam i innym gościom lokalu jakiejś maniany. W Niemczech zdumiało mnie, że kelnerzy na luzie przynosili michę wody dla sierściucha, a sam pies leżał w nogach stołu i słodko pochrapywał – grzeczny i spokojny. Zero problemu.
Bo chyba logiczne jest, że nie zabierasz psa, który ujada na każdy liść albo biega jak opętany i gwałci przypadkowym ludziom nogi. Takich psów się nie bierze do restauracji i chyba nikt nie byłby oburzony, gdyby właściciel lokalu zwyczajnie wyprosił gościa z takim szogunem.
Ale kiedy już masz wyjątkowo krzykliwe dziecko, które biega między stołami i szturcha innych gości, to gdyby właściciel zwrócił rodzicowi uwagę, żeby ogarnął delikwenta albo zostaną wyproszeni, to już jest obraza stanu, skrajny szok i niedowierzanie.
Bo to dyskryminacja rodzin
To już w ogóle jest odjazdowy argument.
Każdy właściciel restauracji ma prawo ustalić takie zasady na jakie ma ochotę. Właściciel ma prawo wymagać krawata od gości, ma prawo nie wpuszczać w adidasach albo z wózkami. Jego biznes – jego zasady. A przez te konkretne zasady robi się selekcję gości i ustala charakter restauracji. Przez wysokie ceny również prowadzi się swego rodzaju selekcję gości. Albo pozwalając gościom palić na sali też robi selekcję, a jakoś wątpię, żeby niepalący nagle zaczęli bojkotować lokal i wrzeszczeć o dyskryminacji. Raczej pójdą tam, gdzie jest zakaz dymienia, prawda?
Obecnie mamy tak ogromny wybór restauracji, że to naprawdę nie powinno budzić oburzenia, że ich właściciele chcą się w jakiś sposób wyróżnić i szukają swojej niszy. Skoro tu ci coś nie pasuje, to idziesz gdzie indziej – proste.
Photo by Providence Doucet on Unsplash