Prawda obiektywna
Bierz życie na klatę, Ludzie

Prawda obiektywna – to ile jest w końcu prawdy w prawdzie?

Kiedyś już pisałam o tym, że nie istnieje coś takiego jak obiektywna rzeczywistość, a może nawet nie tyle nie istnieje, co po prostu my nie jesteśmy w stanie jej zobaczyć, bo nasze zmysły i percepcja z miejsca tą obiektywną rzeczywistość skażają swoją subiektywnością, a dzisiaj pomówimy o prawdzie i o tym, że zawsze przyjmuje twarz tego, kto ją wypowiada.

Co mam na myśli mówiąc o tym „skażeniu”? Myślę o tym, że każdy człowiek rodzi się w jakimś środowisku, w jakiejś kulturze i w jakiejś rodzinie, a te wszystkie czynniki wpajają mu jakieś zasady, typu: jest tylko jeden Bóg i nazywa się tak i tak, kobiety nie mogą same wychodzić z domu bez mężczyzny, niewolnictwo jest spoko i inne takie. Dlatego właśnie uważam, że każdy z nas jest w jakiś sposób skażony już z wstępnie zaimportowanym systemem wartości, przez który będzie patrzeć na świat i ludzi jak przez pryzmat. Do końca życia.

Oczywiście środowisko i ludzie, którzy nas otaczają tylko wstępnie nas uposażają w jakieś poglądy, a z czasem (jeśli jesteśmy dostatecznie odważni, żeby samodzielnie myśleć) dokonujemy oceny na ile nam te poglądy wydają się zgodne z nami. Na ile wydają nam się prawdziwe. I stopniowo umacniamy się w „swoich” przekonaniach, bądź je odrzucamy.

No i właśnie dobrnęliśmy do pierwszego haczyka i od razu w takim razie można zapytać: „skąd wiadomo, że coś jest prawdziwe a coś nie?”. Jak to jest, że postrzegamy prawdę jako coś oczywistego i jednoznacznego, kiedy tak naprawdę, jak o tym trochę głębiej pomyśleć, nie mamy ani grama pewności, że to jest Prawda przez duże P.

Sprawa z tym diamentem

Niejaki Charles Sanders Pierce (stworzył pojęcie „pragmatyzmu” i głównych jego koncepcji) zaproponował pewien eksperyment myślowy, który polegał tak właściwie na tylko jednym pytaniu:.

Powiedz, co jest niewłaściwego w poniższym stwierdzeniu:
Diament tak naprawdę jest miękki i twardnieje dopiero jak ktoś go dotyka.
(W przeciwieństwie do twierdzenia, że diament jest zawsze twardy, niezależnie od tego czy go ktoś dotyka czy nie.)

A teraz serio, jesteś w stanie powiedzieć co jest niewłaściwego z tym twierdzeniem? Jesteś w stanie wytknąć dlaczego ono nie jest prawdziwe, a prawdziwym jest twierdzenie, że diament jest zawsze twardy?

Tak właściwie to nie ma nic błędnego w tym twierdzeniu… i o to chodzi. Bo niezależnie czy uznasz za bardziej prawdziwe twierdzenie, że diament twardnieje pod twoim dotykiem, czy jednak jest stale twardy, to wciąż to absolutnie nic nie zmienia w twoim życiu. Nie zmieni się twoje podejście do diamentów ani to jak je odczuwasz, prawda?
To jest tylko kwestia tego, w co wierzysz i co wydaje ci się bardziej prawdziwe.

„Tylko”? Serio?

No bo wiecie, za wiarę ludzie są w stanie się zabić albo pozabijać ludzi dookoła, więc może to wcale nie jest takie „tylko”.

Jak już poruszamy kwestię wiary, to chyba najłatwiej będzie mi się posłużyć właśnie przykładem wiary w Boga. Samą siebie postrzegam raczej jako agnostyczkę, bo jestem świadoma, że nie jestem w stanie udowodnić, że Boga nie ma, aczkolwiek mój wewnętrzny kompas mówi mi, że jeśli już jest, to raczej nie jest taki jak nam się wydaje i żadna religia nie jest w stanie zaproponować mi wizji Boga, jaka wydawałaby mi się dostatecznie prawdziwa.
Czy to oznacza, że wierzący Katolik może mi powiedzieć, że nie mam racji? Skąd może wiedzieć kto ma rację? Czy mam ją ja, czy rabin, czy pop, czy papież a może imam?
Najgorszym argumentem jaki można wtedy dać to jest „ja w to wierzę, więc taka musi być prawda”. Bo wiecie, moja niewiara wcale nie sprawia, że Bóg faktycznie nie istnieje. Zatem tak samo czyjaś wiara nie czyni z jego istnienia prawdy absolutnej i obiektywnej, ani niestety nie stwierdza stanu rzeczywistego. Owszem, jest to czyjaś prawda, ale nie prawda powszechna, absolutna czy jakkolwiek inaczej by ją nie nawzał.

Chyba narobiłam trochę bigosu, nie? Ale mam nadzieję, że mimo wszystko jesteście w stanie się w tym bigosie odnaleźć, bo lecimy z tym koksem dalej.

To może Nauka głosi Prawdę?

Nie zrozumcie mnie źle, bo kto jak kto, ale ja kocham naukę i to w szerokim tego słowa znaczeniu. Z zaciekawieniem śledzę nowinki w świecie nauki, chętnie dowiaduję się nowych rzeczy, dzięki którym mogę lepiej zrozumieć otaczający mnie świat. Ba!, nawet chętnie uczę się z dziedziny psychologii, żeby lepiej zrozumieć ludzi, a może przede wszystkim samą siebie. Co jak co, ale lubię myśleć i podchodzić do większości spraw racjonalnie. Lubię pewne rzeczy sobie jakoś tłumaczyć, szukać przyczyn i przewidywać skutki. To są dla mnie fascynujące rzeczy – tak to wygląda.

Jednak nawet w naukę nie wierzę jakoś bezgranicznie, o czym przekonałam się rozmawiając niedawno w pracy z koleżanką o duchach i demonach.
Ogólnie chodziło o to, że opowiadała jakieś rzekomo prawdziwe historie o opętaniach, duchach, demonach i ostatecznie zapytała mnie czy ja wierzę w te wszystkie rzeczy. I przyznam się Wam zupełnie szczerze, że miałam problem z jednoznaczną odpowiedzią. No bo czy widziałam demona? Czy doświadczyłam bytności jakiegoś ducha? No nie, nic z tych rzeczy. Do demonów mam takie samo podejście jak do Boga – może są, może ich nie ma, generalnie to cholera wie. Ale przy okazji przypomniał mi się pewien artykuł, który przeczytałam lata temu.

Przytaczali tam jakieś badania/eksperymenty w miejscach rzekomo nawiedzonych. Okazało się, że te miejsca emitują jakieś promieniowanie magnetyczne*(?) i że to jest to samo promieniowanie, które pojawia się w czasie takiego tsunami. To promieniowanie pierwotnie ostrzegało nas (zwierzęta nadal kojarzą fakty i uciekają w głąb lądu jak je poczują) przed zagrożeniem, ale z czasem pozostało to w nas jak taki atawizm, który nie potrafimy ni przypiąć, ni przyłatać. Objawia się to w postaci właśnie niepokoju, gęsiej skórki i ciężkiego do opisania poczucia obecności. Ponoć bardzo wrażliwi ludzie mogą mieć nawet z tego tytułu halucynacje i voila! Przepis na nawiedzony dom gotowy.

Tylko, wiecie, jakoś za to nie ręczę. Nie wiem czy to prawda, jedynie wiem, że brzmi to w miarę sensownie i akurat ja prędzej uwierzyłabym w taką wersję wydarzeń niż w duchy.
Ale czy to prawda? Cholera wie.

Niektórzy przyjmują naukę jako taką Prawdę Absolutną, ale też ciężko mi do tego dołączyć tak bez cienia wahania. No bo weźmy taką ciemną materię – może istnieje, może nie, po raz kolejny cholera ją tam wie. Są pewne czynniki, które wskazują na jej istnienie, ale my nie jesteśmy w stanie jej zbadać ani nawet dostrzec.
A tego przecież może być więcej! Różnych rzeczy, o których pojęcia nie mamy, bo ograniczają nas nasze zmysły i percepcja w ogóle, a zachowujemy się jakbyśmy pozjadali wszystkie rozumy.

Prawda w bańce informacyjnej

Już wcześniej wspominałam o tym, że wszyscy żyjemy w swojej własnej, indywidualnej i skrzętnie pielęgnowanej bańce informacyjnej. Naturalnie odrzucamy informacje, które wydają nam się nieprawdziwe, naciągane albo po prostu głupie jak kupa błota. Prawda jest taka, że wszyscy w jakiś sposób szukamy potwierdzenia tego, w co już wierzymy. No nie oszukujmy się, kiedy wierzymy w Boga to jesteśmy w stanie dostrzec jego cudy, a kiedy w niego nie wierzymy, to widzimy zrządzenia losu i przypadki. Jedni widzą opętania, a inni choroby psychiczne. Czyli widzimy to, co chcemy widzieć. I kto w tym momencie ma rację?

To są istotne pytania, na które tak na dobrą sprawę nie ma poprawnych odpowiedzi. Kiedy kątami umysłu myślałam już kolejny tydzień o kwestii Prawdy przez wielkie P, to niemal natychmiast samoistnie przyszedł mi do głowy temat homoseksualizmu, który tak skrzętnie dzieli nasze społeczeństwo. No bo po raz kolejny – gdzie leży prawda? Po stronie osób, które wspierają ruchy LGBTQ i pragną dla nich równości społecznej, czy po stronie obrońców Prawa Naturalnego**, którzy twierdzą, że związek dwóch osób tej samej płci jest niezgodny z porządkiem naszego świata. To, że ktoś wierzy, że Bóg naznaczył ludzi do parowania się mieszanego, to wcale jeszcze nie oznacza, że taka jest Prawda. To jest tylko jakaś interpretacja. Tak samo działa to w drugą stronę – bo chociaż ja sama nikomu nie każę ani być gejem, ani nim nie być, to nie wiem czy to jest Prawda Ostateczna i tak powinien wyglądać świat. Jedyne co wiem i co wydaje mi się wystarczająco prawdziwe to jest to, że nie mam prawa do przeprowadzania zamachu na czyjąś wolność do prawdy osobistej.

I jest chyba wolność, którą ja kocham i rozumiem – kiedy twoja osobista prawda nie wyklucza i nie próbuje stłamsić wewnętrznej prawdy drugiego człowieka.


* nie jestem pewna już jakie, bo czytałam to jeszcze w czasach liceum, więc też jakoś nie ma co polegać na wiarygodności tego co tu przytaczam, ale chodzi o samą ideę

** które jest tak właściwie wymysłem Kościoła, ale brzmi niemal neutralnie i dlatego tak łatwo się wciska w debatę publiczną, choć nie powinno… ale to temat, który może nawet doczeka się u mnie osobnego tekstu.


Photo by Kyle Wong on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać