Ludzie

Praca z Amerykanami

Amerykanie to specyficzny naród. Zawsze byłam zafascynowana Ameryką i od zawsze wydawała mi się jakby trochę oderwana od reszty tego świata – lepsza, mądrzejsza i ciekawsza niż wszystko tutaj dookoła (przecież mają NASA i w ogóle!). A potem zaczęłam z nimi pracę i cała ta mityczna otoczka wokół amerykańskiego snu troszkę jakby zrzedła. 

Chciałabym od razu zaznaczyć, że to co mam zamiar tutaj napisać nie jest oparte na jednorazowych zdarzeniach, ale na jakichś cyklicznych sytuacjach, które pozwoliły mi wyciągnąć z tego jakieś wnioski i utworzyć jakiś wzorzec. To oczywiście wcale nie znaczy, że wszyscy Amerykanie są tacy. Są różni – jak wszyscy.

Pracuję z nimi od września zeszłego roku, czyli na ten moment mija 9 miesięcy naszej współpracy. Dokładnie pracuję na punkcie zdawczo-odbiorczym pralni w obozie wojskowym. Najlepszą częścią tej pracy jest to, że na co dzień muszę używać języka angielskiego i dzięki temu coraz swobodniej jestem w stanie się dogadać, a także zrozumieć całe mnóstwo akcentów i slangów.

Biurokracja, level: hard

Już dawno zauważyłam, że Polska to jest kraj prowizorki. U nas przeglądy przechodzą auta, które powinny dawno trafić na szrot i nijak nie spełniają norm bezpieczeństwa. Ludzie przymykają na dużo rzeczy oko i nie przestrzegają zasad, które „utrudniają im życie” albo sprawiają, że „dłużej wykonują jakieś zadanie”. Taką mamy mentalność.

U Amerykanów wszystko się musi zgadzać i wszystko musi być porządnie. Wszystko musi być opisane i jasno przedstawione. Na wszystko co robisz, musisz mieć podkładkę, czyli tak zwane CYA – Cover Your Ass (Osłaniaj Swój Tyłek). Na początku wydawało mi się to trochę przesadzone, ale jak zobaczyłam tryby biurokratycznej maszynerii miażdżące innych ludzi, to stwierdziłam, że może wcale nie jest to takie głupie.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że czasem w tym labiryncie przepisów i zasad gubi się sam człowiek. Największym zderzeniem się ze ścianą biurokracji było dla mnie, kiedy zaczęły się pierwsze upały, a my nie mieliśmy klimatyzacji i oczywiście nie mogliśmy nosić krótkich spodenek, odsłoniętych butów czy koszulek na ramiączkach. Jeszcze my, którzy mamy bezpośredni kontakt z klientem na punkcie – to rozumiem, ale to było dla mnie totalnym absurdem, że osoby pracujące na pralni, gdzie przez suszarki bębnowe temperatura w niezbyt upalne dni dochodzi do 40 stopni, nie mogły mieć nawet koszulek na ramiączkach!
Ich wytłumaczeniem było, że pracownicy pralni też czasem chodzą między poszczególnymi pralniami i żołnierze ich widzą, a taki wygląd jest NIEPROFESJONALNY.
Z jednej strony jestem w stanie zrozumieć, ale z drugiej… ludzie, tam jest ponad 40°C! Gdzie się podziała w tym wszystkim istota ludzka?

Another beautiful day

Ogólnie Amerykanie są raczej dość mili i pozytywnie nastawieni do wszystkiego. Ogólnie. To było moje pierwsze wrażenie, kiedy zaczęłam z nimi współpracować. A później pojawił się cień. Bo to, że oni są pozytywni to dość często wynika ze zwykłego bullshitu – czyli ułudy i zakłamania. Zauważyłam, że naprawdę ciężko stwierdzić kto jaki jest naprawdę.
Przychodzą 2 ziomki i gadają na 3. ziomka. Dołącza 3. ziomek i odchodzi drugi. Pierwszy i trzeci zaczynają jechać po tym drugim.
Nie raz, nie dwa i nie trzy byłam świadkiem tego jak ludzie obrabiają sobie dupy nawzajem za plecami i kopią pod sobą dołki, piszą raporty i za wszelką cenę próbują pokazać kto jest ważniejszy, czyje zostanie na wierzchu. Taki trochę wyścig szczurów.

Wydawałoby się, że skoro wyjechali z kraju do pracy w takiej Polsce to powinni się trzymać razem, a nie nawzajem się pogrążać. Ale potem pomyślałam o Polakach i o tym, że słyszałam już wiele historii o tym, że za granicą lepiej nie polegać na rodakach.
Ale wiecie, sądziłam że Amerykanie są po prostu lepsi we wszystkim. Ładniejsi, mądrzejsi i fajniejsi – w końcu wysyłają ludzi w kosmos, a my nie – ale okazuje się, że wcale nie są jacyś lepsi.

Niemniej muszę przyznać, że są bardzo uprzejmi i mili jeśli chodzi o kontakt z personelem. Nie zawsze jest mój dzień i czasem naprawdę nie mam ochoty ich widzieć na oczy, ale nieważne czy akurat mam dobry dzień, czy może ewidentnie widać, że zaraz się rozpłaczę – zawsze są uprzejmi i mili. Nie wszyscy (wiadomo, zawsze się trafią ludzie, którym nigdy nic nie pasuje), ale zdecydowanie proporcje tych ludzi  miłych do niemiłych są inne niż w Polsce.

Jak Amerykanie widzą nas?

Jak zapytacie przeciętnego Amerykańskiego żołnierza jak mu się podoba w Polsce, to najczęściej jako pierwsze powie, że tutaj jest bardzo zielono, że mamy dużo drzew i jest pięknie. Często też pada stwierdzenie, że u nas jest… czysto. Serio.
A z drugiej strony trochę marudzą, że nasze duże miasta to nie są takie metropolie jak u nich i w ogóle, że nasze centra handlowe są małe i ojejkujej. Smuteczek, bo to jednak nie Ameryka.

A jeśli chodzi o nas jako ludzi, to uważają, że jesteśmy mili i otwarci. Zdają sobie sprawę, że u nas też są rasiści, ale w ich odczuciu nie jest to jakoś bardziej nasilone niż u nich, więc jest normalnie. Niemniej czarnoskórzy czują się dość dziwnie idąc do miasta (szczególnie takiego naszego małego Bolesławca), bo wszyscy ludzie się na nich patrzą, oglądają się, a czasem nawet pokazują ich palcami (szczególnie dzieci). Zdają sobie sprawę, że to pewnie przez to, że nie ma u nas tak wielu różnych narodowości, ale mimo wszystko jest to dość mało komfortowe wrażenie wchodzić do sklepu, a wszyscy nagle zamierają i coś mówią w swoim języku pokazując na ciebie palcem.

Poza tym widzą, że bardzo ciężko pracujemy (w dodatku, że kobiety o wiele ciężej pracują od mężczyzn, a faceci się częściej opierdzielają w pracy niż ich koleżanki). A ta nasza ciężka praca wcale nie pozwala nam się jakoś „ustawić” na przyszłość i mieć więcej. Dużo pracujemy, ale to zdaje się jedynie wystarczać na wyjście na prostą i utrzymanie się na tej prostej.

Ameryka – kraj wolności, kraj sprzeczności

Kiedy im mówię, że u nas nie można sobie tak o, ściąć drzewa na swojej posesji, to są bardzo oburzeni. Że jak to tak? Przecież to twoja posesja i powinieneś móc robić z nią co ci się podoba!
Cóż, pewnie właśnie dlatego mamy więcej drzew niż wy.

To samo z bronią. Wielu z nich są zaszokowani tym, że u nas dostęp do broni nie jest tak powszechny. Ale kiedy wzruszam ramionami i mówię, że u nas przynajmniej nie dzieją się strzelaniny w szkołach niemal na porządku dziennym, to oni jakby chwilowo tracą rezon. No bo jak, przecież bez broni pewnie nie czujemy się bezpiecznie!
Dla kontrastu pozwolę sobie dodać to, co powiedział mi jeden żołnierz. Stwierdził, że uwielbia to uczucie beztroski jakie u nas panuje. Że idziesz sobie na rynek i nie musisz mieć ciągle z tyłu głowy tego mimowolnego lęku, że w każdej chwili dosłownie ktokolwiek może wyciągnąć pistolet i cię zastrzelić.

Dokładnie ten sam żołnierz stwierdził, że u nas jest bardzo czysto. Bo w Ameryce to jak jedziesz autostradą, to zamiast wzniecać za sobą tumany kurzu czy coś, to wzniecasz tumany śmieci. Nie wiem czy nie przejaskrawiał, ale ponoć śmieci walają się wszędzie. Sama widzę, że Amerykanie lubują się w jednorazówkach.

Rozwala mnie też jak idą do biura na pół godziny i zostawiają swoje auto włączone.  Uderza mnie ta ich powszechna eksploatacja wszystkiego. I to, jakie oni ilości śmieci produkują na obozie to po prostu aż się w głowie nie mieści. Ile żarcia codziennie idzie w śmietnik.
Mnie każdego dnia boli, że nie mogę segregować śmieci w pracy, a oni zostawiają swoje auta odpalone godzinami. A, no i najważniejsze jest to, że auto musi być duże. To koniecznie musi być jakiś pick-up, nawet jeśli oni absolutnie nic nie przewożą na pace i w zasadzie to każdy ma swoje auto i jeździ sam, to musi to być wielkie bydle, które pali jak smok. Bo inaczej to słabo, strasznie słabo się wygląda. Nie po amerykańsku.

Zupełnie inna mentalność, mówię Wam. Tak samo jeśli chodzi o konsumpcję jako taką. Liczy się marka (Ford to jest to, Luis Vuitton to jest to i Victoria’s Secret to jest to). Fejm się musi zgadzać i hajs się musi zgadzać. Nie ma być rozsądnie – ma być na pokaz. Doskonale to widać właśnie na przykładzie aut – nie potrafią pojąć, że choćbym mogła, to wcale nie chciałabym mieć wielkiego Hammera albo innego Forda Rangera, bo mój Seat Ibiza w zupełności mi wystarcza i jak dla mnie jest fantastyczny. Dla nich to jest niepojęte.
Tak samo jak to, że nie jem mięsa. To dopiero jest dziwactwo! Bo trzeba Wam wiedzieć, że dla nich trochę dziwnym jest nawet to, że u nas do hamburgerów dodają mnóstwo warzyw. U nich to standardem jest mięso, ser i ewentualnie cebula.

Czy warto pracować z Amerykanami?

Warto. Bo to, co czasami jest kamykiem w bucie współpracy z nimi, to może być też zaletą. Biurokracja sprawia, że czasem ciężko się przebić do ludzkich odczuć, ale z drugiej strony możesz liczyć, że umowa będzie przejrzysta, twoje prawa przestrzegane, a wypłata na koncie pojawi się na czas i w słusznej ilości.

To, że są mili wpływa zasadniczo na komfort pracy i panującą atmosferę – jeśli chodzi o klientów. Natomiast współpracownicy też są fajni, tylko trzeba mieć na uwadze, że u nich jest nieco ostrzejsza kultura rywalizacji i konkurencji w miejscu pracy.

***

Zdaję sobie sprawę, że mógł mi z tego wyjść trochę negatywny obraz, ale nie do końca to miałam na myśli, kiedy zaczynałam pisać. Bardziej chodziło mi o to, że czasem wydaje nam się, że tam, za dużą wodą jest o wiele lepiej. Że oni mają wszystko ogarnięte i oni są tacy ogarnięci. Ale nie mają i nie są. Mają swoje plusy i mają minusy. Są rzeczy, których wciąż możemy się od nich nauczyć, ale też mają rzeczy, których mam nadzieję nigdy u nas nie zobaczyć.


Photo by Benjamin Faust on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać