Bierz życie na klatę

Nigdy nie będziesz szła sama

Ostatnio nie miewam się najlepiej. Niby nic mi fizycznie nie dolega, a psychicznie też przecież bywało gorzej, ale czuję się – jakby to powiedziała moja mam – jak przekłuty balonik.

Ostatnio trochę częściej płaczę. Szczególnie kiedy czytam wiadomości. Chciałabym powiedzieć, że mnie to nie rusza, albo najlepiej umieć się z tego śmiać. Że ciemnogród, że średniowiecze, że wstyd na tle reszty Europy. Ale w ogóle nie jest mi do śmiechu i w ogóle nie chce mi się szydzić. Jestem zdruzgotana i szczerze mówiąc, to jestem tym zaskoczona.

Jakie jest moje zdanie na temat aborcji, to już wiecie, bo pisałam o tym w 2016 roku oraz kilka miesięcy temu, zaraz po ogłoszeniu wyroku pseudo-trybunału. Dla krótkiego przypomnienia dla tych, co jakimś trafem tutaj zabłądzili i jeszcze się nie znamy tak dobrze: nie uważam, żeby aborcja to był dobry czy zły wybór, ale to powinien być wybór.

Fenomenalnie jest kiedy człowiek sobie stoi jak ten król na pagórku i patrzy jak żołdacy się tłuką w dolinie. Tak samo fenomenalnie jest stać z boku i jako facet po 50-tce wypowiadać się czy 18-latka powinna czy nie powinna przerwać ciążę, albo czy kobieta powinna urodzić dziecko z ciężkimi wadami. Zupełnie nie biorąc pod uwagę jej sytuacji życiowej, finansowej czy w ogóle dobrostanu psychicznego i jak bardzo to wpłynie na resztę jej życia. Doskonale jest siedzieć sobie na wysokim koniu i z tej perspektywy sobie ferować.

Kobiety i ryby głosu nie mają

Boli mnie, że w tym wszystkim jakoś magicznie znika kobieta. Jest poczęcie, jest dziecko i poród – wszystko w jakimś takim oderwaniu od kobiety. Boli mnie to okropnie. Że jesteśmy wymazywane, umniejszane i sprowadzane do jakiegoś rozmytego tła dla płodu, jedynie punktu zaczepienia dla niego w przestrzeni.

Bardzo mocno to przeżywam, bo mam wyobraźnię. Zresztą też czytam historie kobiet, które miały zaplanowane zabiegi, ale tuż po opublikowaniu wyroku zostały one odwołane i jak mocno to odbiło się na ich psychice. Te, które będzie na to stać – wyjadą, ale co tymi uboższymi? Ile kobiet po takim traumatycznym przymusowym porodzie zdecyduje się na kolejną ciążę? W ogóle ile kobiet teraz zdecyduje się na ciążę? Czy lekarz w ogóle cię poinformuje o wadach płodu, czy przemilczy – bo przecież i tak nic z tym nie zrobisz?

Coś nam odebrano

Chyba w głębi serca nie dawałam wiary, że to przejdzie do końca. Długo zwlekali z opublikowaniem tego wyroku i po tej ogromnej fali oburzenia społecznego naprawdę nie sądziłam, że domkną temat. A jednak. Nie ma rzetelnej edukacji seksualnej w szkołach, seks możesz uprawiać od 15 lat, ale do ginekologa iść samodzielnie od 18. Pigułka „po” tylko na receptę, a i tak nie wiadomo czy lekarz wypisze a farmaceuta w aptece wyda. Podwiązanie jajowodów jest nielegalne, ale już wazektomia zupełnie legalna. Leczenie bezpłodności nie znalazło się planach budżetowych na najbliższe lata i generalnie in vitro to zło. Gdzie tu sens, gdzie logika?

Wydaje mi się, że jestem na którymś etapie żałoby – żałoby po prawach reprodukcyjnych Polek. Najpierw byłam w szoku, że to faktycznie się dzieje. Później byłam wściekła, a potem negocjowałam – tym dla mnie były protesty, miksem gniewu i negocjacji, czyli myślenia „jak teraz dołączę, to będzie nas więcej i zobaczą, że nie ma sensu tego gówna publikować!”. Teraz przyszedł smutek, który powoli przeradza się w akceptację.
Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest tak, że ja teraz sobie usiadłam i stwierdziłam „a kij tam, róbcie se co chcecie”. Nic z tych rzeczy. Moja akceptacja bardziej polega na tym, że dopuszczam myśl: to się faktycznie dzieje i to się faktycznie stało.

Co dalej?

Mimo tego, że jest mi przykro przez to jak potraktował nas ten kraj, to jest we mnie też nadzieja. Virginia Woolf zapisała w swoim dzienniku, gdy wybuchła I Wojna Światowa:

Przyszłość maluje się ciemno, co ostatecznie, jak uważam, jest na tę przyszłość perspektywą najlepszą.

I wiecie co? Dla mnie też przyszłość maluje się ciemno, ale bynajmniej beznadziejnie. Ciemność oznacza, że nie wiem co tam jest. To tak jakbyśmy stanęli na wlocie do tunelu i nie widzieli, co nas spotka na jego wylocie. Jednak z perspektywy tego, że na wlocie do tunelu jest dość nieciekawie, to jest szansa, że na wylocie będzie lepiej.

Drugą rzeczą, która mnie pociesza, to jest fakt, że jedyną pewną rzeczą w życiu jest zmiana. To szambo, które wybuchło w końcu zmyje deszcz i odpłynie w odmęty przeszłości. Byli królowie, nie ma królów, była szlachta – bam, koniec. Byli carowie – już nie ma carów. Był pomarańczowy prezydent USA, teraz jest inny. Najzabawniejsze jest to, jak w niespodziewanie i niedostrzegalnie gołym okiem dokonują się zmiany. Niektóre przemiany, szczególnie te społeczne zajmują trochę czasu i wbrew pozorom (chociaż niektóre przewroty mogą wyglądać jakby z dnia na dzień ludzie się skrzyknęli i obalili cara), to tak naprawdę te zmiany bulgotały na małym ogniu w społeczeństwie dużo wcześniej i zwyczajnie „dochodziły” do pełnej gotowości, żeby w końcu wybuchnąć jakimś powstaniem.
To tak jak z tym memem o efekcie domina, który od początku pandemii krąży po internecie, że ktoś w chinach zjadł nietoperza, a ja teraz muszę otwierać drzwi łokciem.

Trzecią rzeczą, która mnie pociesza to jest to, że im bardziej rządzący będą cisnąć w prawo i to tak w opór jak to robią teraz, to w końcu to naprężenie spowoduje tak samo mocne odbicie w lewo. Zresztą już to widać, bo to młode pokolenie w znacznej większości nie podziela wartości prawicowych. Ta zmiana już się dzieje, ale na jej efekt końcowy musimy jeszcze troszkę poczekać. I jak już w końcu to jebnie, to wyjdę na ulicę z szampanem i będę tańczyć do piosenek Georga Michaela i Queen. A póki co, to – tak jak Virginia kilkadziesiąt lat temu – ciemno to widzę i jak na razie jest to najbardziej optymistyczny obraz przyszłości na jaki mnie stać.

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać