To jest chyba wina tego głupiego powiedzenia: „klient nasz Pan”. *rozgląda się wokół zdezorientowana* Czyj? Że niby mój? No chyba nie. Mam wrażenie, że niektórzy ludzie zbyt dosłownie biorą to powiedzenie i usprawiedliwiają nim traktowanie sprzedawcy jako podludzia.
Wiecie co, ja po prostu nie jestem w stanie ogarnąć moim średnio pofałdowanym mózgiem jak można traktować ludzi jak coś gorszego. Jak można traktować kogoś niczym podczłowieka, tylko dlatego, że jest sprzedawcą. No staram się i nie potrafię tego zrozumieć. W moim mózgu wyskakuje error i następuje odrzucenie. I ja rozumiem, że taki człowiek przychodzi do tego sklepu i ma jakieś oczekiwania – skoro zostawia swoje ciężko zarobione pieniądze, to chciałby żeby było to w jakiś sposób docenione. I w porządku. Rozumiem. Ale bez przesady.
Nie wiem czy się śmiać czy płakać, kiedy przychodzi klient i oczekuje traktowania jak divę operową, bo on zrobił rachunek na 24,90 zł.
Miałam epizod pracy jako kelnerka, przez chwilę pracowałam też w salonie odzieżowym i teraz sprzedaję rośliny, nawozy i w sumie wszystko co dotyczy ogrodu. I tak stwierdzam, że jest pewien schemat jeśli chodzi o najgorsze rodzaje klientów, z którymi można mieć do czynienia.
#1. Klient Awantura
Wczoraj przyszedł do nas wielkopański Pan Klient, który chciał kupić krzesła. Ale krzesła te sprzedajemy tylko w komplecie ze stołem. Ale Pan Klient znalazł jakąś cenę do jakiegoś krzesełka rybackiego i stwierdził, że niech i tak będzie. Ale kasjerka powiedziała mu, że wcale tak nie będzie. Poszła po moją koleżankę z działu w celu wyjaśnienia w czym rzecz. I w tym momencie otworzyły się w nim jakieś mroczne czeluście samego Mordoru, oko Saurona spojrzało na moją koleżankę i Pan Klient piznął tymi krzesłami wprost pod jej nogi, po czym zaczął się drzeć. Że tu taki bałagan. Że ceny nie takie. Na co moja koleżanka stwierdza, że przecież na cenie, którą on sobie wziął ze sobą do kasy, jest jak byk napisane, że to do innego krzesła – inna wysokość, inny kolor, no wszystko po prostu. Pan Klient bardzo elokwentnie stwierdził, że on tu nie jest od czytania. Po czym na odchodne rzucił jeszcze, że on to nas tak obsmaruje na forum, że ten sklep to długo już nie pociągnie.
Ależ proszę bardzo, proszę się rozgościć, a my skoczymy szybciutko po popcorn.
#2. Klient tuż przed zamknięciem
Miałam taką sytuację w tym tygodniu, że przyszła kobieta za pięć dwudziesta i tak szarpie za tę klamkę na ogród. A ja jej mówię, że już jest zamknięty, kończymy pracę i w ogóle. Na co ona do mnie z ryjem, że przecież sklep jest czynny do dwudziestej i co to ma być! Oczywiście mogłabym jej wytłumaczyć, że sklep jest czynny do 20, ale ostatnie 15 minut jest bardziej na FINALIZOWANIE zakupów niż ich rozpoczynanie – wiecie, kolejki do kas i te sprawy. Ale ostatecznie podzieliłam filozoficzną myśl jednego znajomego i powiedziałam sobie „szkoda strzępić ryja”. Kipiąc wewnątrz ze złości, która chyba niemal wyciekała mi z porów i emanowała ze mnie jak promieniowanie radioaktywne, otworzyłam jej ten ogród, odsunęłam kraty i zaprowadziłam do cholernych róż. Po czym ona tak chwilę popatrzyła na nie i stwierdziła, że nic ciekawego i ogólne badziewie.
A najśmieszniejsze jest to, że gdyby ten babsztyl normalnie, ładnie mnie poprosił o otworzenie na chwilkę ogrodu, to zrobiłabym to bez najmniejszego problemu.
Oczy Kota ze Shreka działają o wiele lepiej niż kopniak prosto w piszczel i darcie twarzy.
#3. Klient, który myśli, że jest twoim Panem i Władcą
Niektórzy przychodzą do sklepu i wydaje im się, że na te kilkanaście minut robienia zakupów, nagle nabywają prawo własności do ciebie. Wydaje im się, że skoro zostawiają tutaj pieniądze, to w zasadzie powinieneś się czołgać po podłodze i zlizywać im błoto z butów.
No więc to tak nie działa. Mogę pomóc, jeśli będę w stanie. Mogę doradzić, udzielić informacji i tak dalej. Ale to nie oznacza, że można mną pomiatać i traktować na zasadzie „TO MI SIĘ NALEŻY”. Z takim podejściem to kopniak w czoło ci się należy.
Była kiedyś taka sytuacja w jednym ze sklepów H&M, że córka klientki zsikała się na podłogę. Ekspedientka spokojnie przyniosła matce mopa, żeby mogła po swoim dziecięciu posprzątać. Na co oczywiście matka-wariatka zareagowała skrajnym oburzeniem i wystosowała wiadomość do H&M o zaistniałej s k a n d a l i c z n e j sytuacji. Sprzedawczyni została zwolniona, a HaEm lizał po stópkach mamusię i przepraszał za ten przykry incydent.
Brak. Mi. Słów.
#4. Klient, który sam nie wie czego chce
Przyszła do mnie kiedyś taka para i męska część tego tandemu pyta mnie:
– Byliśmy tutaj ostatnio i widzieliśmy takiego kwiatka… Wie pani, on miał taką łodygę i takie liście. – w tym momencie robi jakiś taki nieokreślony gest rękoma. A ja patrzę jak to ciele w malowane wrota. Bo ja nie jestem pewna czy jaja sobie robi czy on tak na serio. Ale widzę, że patrzy na mnie i coraz bardziej bierze mnie za skończoną kretynkę, która nie rozumie co się do niej mówi, bo powtarza znowu już bardziej zniecierpliwiony – No takie liście miał i łodygę taką, no!
Czyli on tak na serio.
A ja tak czasem mam, że głupota albo mnie skrajnie bawi, albo skrajnie wkurwia. W tym przypadku padło na to pierwsze, więc już ze śmiechem mówię, że potrzebuję nieco bardziej dokładnego opisu rośliny, niż samo stwierdzenie, że miał łodygę i liście.
– Miał kwiaty? Łodyga zdrewniała, zielna? Jaki kształt miały te liście? Duże to było?
Ostatecznie jakoś nie potrafiłam się z nimi porozumieć, więc powiedziałam im, że już nie mamy tej rośliny.
I po problemie.
Najbardziej denerwuje mnie jak przychodzą ludzie, którzy sami nie wiedzą czego chcą i wkurzają się na ciebie, że ty też nie wiesz o co im chodzi. Nosz po prostu… czy ja wyglądam na wróżkę albo telepatkę?
#5. Klient Maruda
Czyli klient, który przeciągnie cię przez cały sklep wzdłuż i wszerz, zada ci milion szczegółowych pytań, każde ci wszystko wyciągać, składać i pokazywać, by ostatecznie podziękować i nic nie kupić.
No super. Po prostu s u p e r.
#6. Klient, który się nie zna, ale i tak się wypowie
Wiecie ile razy słyszałam gorzkie żale, że tu tak drogo? No to idźcie (do cholery) gdzie indziej.
Najlepsze jest to, że my na ogrodzie musimy wypisywać karteczki z kodami na rośliny, bo nasze biedne kasjerki nie byłyby w stanie rozpoznać wszystkich gatunków i odmian tych wszystkich chabazi, które mamy. No więc musimy latać, a mało wcale tego nie jest. A klienci oczywiście jęczą, że trzeba nas wśród tych chabziów szukać. I kiedyś pewien Pan Klient wpadł na genialny pomysł, że my to powinniśmy zrobić katalogi dla tych naszych kasjerek i po problemie. Chciałam mu wytłumaczyć, że wcale nie jest tak łatwo rozpoznać różnicę między dwoma płożącymi jałowcami tylko na podstawie zdjęcia z katalogu. Nawet ja po ogrodnictwie pewnie miałabym wątpliwość. (Iglaki to jakaś ma-ka-bra.) No i już nie wspominając, że nie mamy stałego asortymentu, tylko ciągle są jakieś nowości i w ogóle, żeby to ogarnąć to chyba musiałby być dodatkowy człowiek zatrudniony…
Popatrzyłam tylko na tego Pana Klienta, pokręciłam głową i zwyczajnie stwierdziłam:
– Pan i tak tego nie zrozumie.
***
Mi się wydaje, że ze strony klientów to najzwyczajniej właśnie brakuje zrozumienia. Najczęściej zrozumienia, że my też jesteśmy ludźmi. Że wcale nie jesteśmy tępakami, prostakami i w ogóle skończonymi debilami, skoro pracujemy w sklepie. Że mamy jakieś życie, marzenia, aspiracje i wcale nie mamy ochoty zostawać dłużej w pracy, bo oni przychodzą 5 minut przed zamknięciem sklepu wybierać sobie kwiatka.
Nie wiem jak można gardzić sprzątaczkami, portierami, pokojówkami czy kelnerami, tylko dlatego, że uznajemy ich zawody za jakieś mało prestiżowe. To przede wszystkim też są l u d z i e. Tak samo im się należy uprzejmość i okazanie kultury osobistej, co takiemu Dyrektorowi Generalnemu Do Spraw Czegokolwiek. Jeśli ktoś nie potrafi godnie traktować Pani Sprzątajacej to… to zły człowiek po prostu jest.
Dobrze jest pamiętać, że ludzie w znacznej większości pracują, żeby jakoś – mniej lub bardziej – godnie żyć. Ale nie żyją tylko po to, żeby pracować.
Photo /gratisography.com