Lifestory

Mur nieporozumień

Owijam dłoń wokół gorącego kubka i ciężko wzdycham. Kątem oka widzę, że zerka na mnie.
– Co tak wzdychasz? – rzuca od niechcenia i bierze łyk herbaty.
Wzdycham raz jeszcze. Nie dlatego, że chcę podkreślić swoją żałość, ale dlatego, że wzdychanie czasem pomaga mi pozbyć się tego uścisku tuż nad pępkiem. Właśnie tam gnieździ się u mnie niepokój. Zatem wzdycham jak ta głupia nastolatka i liczę, że to mi pomoże. Ale nie pomaga. Więc biorę łyk z parującego kubka i wyobrażam sobie, że zawartość jest równie magiczna co syropek na kaszel i trafia wprost tam gdzie trzeba. Ale życie to nie reklama i nawet napar z melisy musi najpierw trafić do żołądka. Więc jednak muszę mu powiedzieć.
– Denerwuję się – wreszcie wyrzucam z siebie i spoglądam na niego. Widzę jak w lekkim zdziwieniu brwi drgnęły mu do góry. To dla mnie wystarczająca zachęta, więc dokańczam – przed jutrem.
– Dlaczego?
– Dawno go nie widziałam… Nie wiem czego się spodziewać po tym spotkaniu.
– No i po co się tak nastawiasz? – mówi z tym swoim lekko zaczepnym tonem w głosie, a ja już w głowie podnoszę protest, ale na wierzch wypływa tylko zaskoczony wyraz twarzy. On to ignoruje i mówi dalej – Nie nastawiaj się ani że będzie dobrze, ani że będzie źle. W ogóle się nie nastawiaj. Pojedziesz, to się wtedy przekonasz.

Czuję się zbita z pantałyku. Nie do końca wiem czym jest ten cały pantałyk, ale wiem kiedy czuję, że właśnie mnie z niego zbił. Siedzę i uparcie wlepiam oczy w zawartość kubka. Już wiem, że ma rację, ale i tak muszę to przetrawić zanim cokolwiek mu odpowiem. Zawsze dziwnie się czuję, kiedy ktoś mówi mi coś tak prostego i oczywistego, a ja uświadamiam sobie, że miałam to pod nosem, ale do tej pory to skutecznie ignorowałam. On ma do tego wrodzony dar, trzeba mu to uczciwie przyznać.

Czuję ciepło, które powoli rozluźnia tę pętlę zaciśniętą w brzuchu. Nie wiem czy to ta melisa, czy to może jednak ten głos rozsądku, którego mi On użyczył. Kiwam głową do własnych myśli i podnoszę na niego wzrok.
– Dziękuję. – mówię i choć mięśnie twarzy mam toporne, udaje mi się wyciągnąć na wierzch cień uśmiechu.
Jego spojrzenie łagodnieje i owija swoimi wiecznie ciepłymi palcami moją wiecznie zimną dłoń.
– Może wcale nie jest tak źle jak ci się wydaje – przewraca oczami widząc moje powątpiewanie – Mój tato ponoć wszystkim się chwali jaki to ze mnie jest dumny, ale przy mnie to nic takiego nie mówi.
Po tych słowach czuję pojawiającą się małą kulkę zimnego ciepła w klatce piersiowej. To chyba musi być budząca się nadzieja.

***

Siedzimy w małej pizzerii i czekamy na swoje zamówienie. Czuję się przytłoczona. Jeśli istnieje coś takiego jak aura, to moja musi w tej chwili przypominać ciężki ołów. Wgniata mnie to i konserwuje, zamyka jak tą puszkę z sosem pomidorowym.
Mówimy ze sobą, ale nie rozmawiamy tak naprawdę. Zdawkowe odpowiedzi na równie zdawkowe pytania. Czekam na katharsis. Niech wreszcie to wszystko wybuchnie, przecież ja i tak już jestem w swojej puszce Pandory.
I wtedy on wreszcie  m ó w i :
– Wiesz, chciałem ci zadać jedno pytanie… – a ja czuję dziwne wibracje, nagle dłonie robią mi się lodowate i pętla nad pępkiem zaciska się tak mocno, że aż mnie mdli. Mam swoje katharsis.

Ale tym razem jest inaczej. Tym razem to, co mówi ma  s e n s. Może to przez tą moją ołowianą aurę czuję się bezpieczna i nic mnie nie rani. A może to kwestia tego, że tym razem go  r o z u m i e m.
Nagle okazuje się, że przez ten cały czas oboje chcieliśmy tego samego. Nam obojgu brakowało ciepła od tej drugiej strony. Jedno mówiło „brokuł” a drugie rozumiało „pomidor”, jedno wyciągało rękę, a drugie widziało w tym podstęp. I tak latami.
Szliśmy koło siebie, ale wciąż pomiędzy nam rosła ściana nieporozumień i niedopowiedzeń. Bariera tworzona z błędnej interpretacji, bo przecież każde patrzyło na to drugie przez soczewki własnych doświadczeń. Żadne nie miało odwagi jej przerwać przez zadanie wprost pytania, albo oświadczenia swojej woli głośno i wyraźnie. Więc wciąż szliśmy obok siebie mówiąc, ale nie rozmawiając tak naprawdę.
Z nikim się tak nie mijam jak z nim.

*

Nagle w tej mojej ołowianej puszce robi się duszno. Czuję jak po moich wnętrznościach roznosi się ponury smog smutku. Podnoszę na niego wzrok znad mojego kawałka pizzy, której smaku i tak już nie czuję.
Patrzę na niego i chyba pierwszy raz w życiu naprawdę go  w i d z ę. Pieką mnie oczy, a poczucie żalu rozrasta się w mojej krtani. Uświadamiam sobie, że jest mi go szkoda i mam ochotę go zwyczajnie przytulić.
Ale jedynie opuszczam głowę i wbijam wzrok w okruszki na moim talerzu. Bo przecież ta bariera nie zniknie tak od razu, ona wciąż istnieje.
Po raz pierwszy mi przykro, że ona tam jest, bo tak dobrze by było się po prostu do niego przytulić.

 


Tekst na podstawie faktów nieautentycznych.

Photo // unsplash.com

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać