Czy faktycznie można sobie postanowić kogoś kochać? Czy to aby przypadkiem nie odziera tego wszystkiego z romantyzmu i emocji? Nie, nie odziera. Bo miłość trzeba sobie w pewnym momencie postanowić.
Podobno obietnice z rodzaju „będę cię kochać aż do śmierci” są gówno warte. Bo niby jakim cudem możesz wiedzieć czy będziesz kogoś kochać za rok, dwa czy czterdzieści? Wróżką jesteś czy co? Więc po co te obietnice, po co te przysięgi?
Zacznijmy od tego, że nie mamy wpływu na to, co nam się przytrafia. Albo wpływ na to mamy znikomy. Za to mamy wpływ totalny na to, jak reagujemy i jakich wyborów w obliczu danej sytuacji dokonujemy. Czyli nie możesz usprawiedliwiać zdrady tym, że czułeś/czułaś się zaniedbany/a. To był tylko i wyłącznie twój wybór by zareagować w ten sposób. Zamiast wybrać żonę/męża, wybierasz Iwonkę/Mietka z księgowości.
Wybieram ciebie
Problem jest taki, że mało kto z nas zdaje sobie z tego sprawę. Bo ludzie w związkach dzielą się na dwa rodzaje: tych świadomych i tych nieświadomych. Ci pierwsi, to są ludzie, którzy bardzo dobrze się nawzajem poznali. Wiedzą jakie szydła są w ich workach, jakie rysy na psychice i ogólnie z czym się mierzą. Wiedzą i biorą się nawzajem takimi, jacy są. Nie dlatego, że nic lepszego im się nie trafi, ale dlatego, że wybrali właśnie siebie.
Drudzy, to są ci, którzy biorą to co im daje życie. Płyną z nurtem i to co im nurt przyniesie, to też wyławiają. Kłoda? opona? zdechła ryba? – lepsze to niż nic. Nie zdobywają tego, czego pragną, tylko się godzą na to, co dostają. Takie osoby najczęściej nie są skłonne do dokonania wyboru. Wydaje im się, że płynięcie z nurtem koło tej kłody jest ich wyborem. Do momentu aż kłoda decyduje popłynąć w inną stronę, a oni po prostu wzruszają ramionami i czekają co innego w nie wpadnie.
Kiedyś byłam tą kłodą. Aż w pewnym momencie mojego kłodowego życia zapragnęłam, żeby ktoś mnie wybrał. Chciałam, żeby ktoś mnie wyciągnął z nurtu, bo uznał, że jestem najlepszą kłodą. Chciałam, żeby powiedział:
– Przepływało tą rzeką tuzin kłód. Niektóre były całkiem spoko, ale ty… ty jesteś najlepszą kłodą! Lepszej nie znajdę.
Dlatego rozumiem dlaczego coś pękło w Malvinie Pe, kiedy dostała smsa od swojego M.: kocham Cię, bo tak postanowiłem.
Bo nie wiem jak Wy, ale ja akurat nie chciałabym budować czegoś trwalszego na emocjach i dreszczach przebiegających po kręgosłupie. Chociaż to jest fajne. Ale jest też mało stabilne. I jeśli opiera się związek na ciągłej chuci, pożądaniu i namiętności, to nie wydaje mi się to możliwe do utrzymania na dłuższy czas.
Więc ja osobiście wolałabym, żeby ktoś postanowił, że będzie mnie kochał. Ba! nawet uważam to za romantyczne.
Postanawiam cię kochać
Kilka miesięcy temu trafiłam zupełnie przypadkiem na wiersz Gałczyńskiego. I się zakochałam, a szczególnie w dwóch ostatnich linijkach.
Na wspólną radość,
na chleb powszedni,
na poranne otarcie oczu
w blasku słonecznym,
na nieustające sobą zdziwienie,
na gniew, krzywdę i przebaczenie
wybieram Ciebie.
Jest coś o czym zwykle się nie mówi. Nie mówi się o tym, że niezależnie kogo wybierzesz na resztę życia i tak czasami będzie cię ranić. Mniej lub bardziej. Nie wierzę w zupełnie bezkonfliktowy i zupełnie bezproblemowy związek. Taki gdzie nieustannie kicają jednorożce po kolorowej łączce, a spod ich kopyt sypią się motyle. Może dlatego, że nigdy takiego nie widziałam. A może dlatego, że takie coś nie istnieje. Co wcale nie oznacza, że miłość jest wyzuta ze swojej magii. Według mnie magia nie dzieje się, kiedy codziennie budzicie się szczęśliwi. Ale kiedy postanawiasz kogoś kochać mimo, że ewidentnie wstał lewą nogą. Kiedy stoisz ubrany i gotowy do wyjścia w cholerę, ale zawracasz spod drzwi i siadasz, żeby spróbować porozmawiać na spokojnie. Bo kiedyś obiecałeś, że nie będziesz uciekać.
To jest magia.
Proza życia
Naiwnym jest myślenie, że miłość to niekończąca się opowieść o pięćdziesięciu twarzach Greya. Kończenie związku argumentem, że to co było między nami się po prostu wypaliło jest głupie. A właśnie tak się zakończyła miłość jednego z moich znajomych. Pewnego dnia jego dziewczyna po prostu doszła do wniosku, że się wypalili. I powiem wam, że my kobiety, jesteśmy uzależnione od emocji. A cóż daje więcej emocji niż stan zakochania? Wyrzuty adrenaliny z powodu nieoswojonego dotyku i nieustannego zaskoczenia drugą osobą. Początki takie właśnie są. Ale wszystko co następuje później – to kwestia wyboru. Bo następuje pewna stabilizacja i przewidywalność, więc już nie ma tego endorfinowego haju. I to jest normalne. To nie jest jakaś choroba, która zżera Was od środka. Miłość i związek się zmienia, ewoluuje – niekoniecznie w coś gorszego. Po prostu innego.
Jasno widzisz wady, zalety i postanawiasz kogoś kochać. Tak po prostu i mimo wszystko.
***
Zakochanie nieraz jest dziełem przypadku. Ale pozostanie w miłości jest już kwestią wyboru.