Bierz życie na klatę

Czasem jak jest mi smutno i mam ochotę płakać, to sobie siadam i płaczę

Kiedy byłam mała to często spędzałam kilka tygodni wakacji u mojej babci. Nie mogę powiedzieć, że babcia przekazała mi wiele z tej babcinej mądrości, której zasmakowali inni, ale jednak nauczyła mnie jednej bardzo ważnej rzeczy – że jeżeli masz ochotę usiąść i się rozpłakać, to w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tak właśnie zrobić.

Tamtego lata obudziłam się któregoś dnia i poczułam się smutna. To był ten rodzaj smutku, który pojawia się znikąd i właściwie ciężko mu przypisać jakąś konkretną przyczynę. Po prostu jesteś smutny i masz ochotę płakać. Byłam dzieckiem, więc nie bardzo było mi na rękę się smucić, a już tym bardziej smucić się bez powodu – nikt mnie nie przezywał, nikt mnie nie stłukł na kwaśne jabłko i nie byłam pokłócona z kuzynkami (bo nie oszukujmy się, w tym wieku to są jedyne realne powody do smutku i płaczu).

Kiedy wreszcie nie mogłam już znieść tego wewnętrznego dyskomfortu to postanowiłam przynajmniej podzielić się nim z babcią. Powiedziałam jej, że jest mi smutno i chce mi się płakać bez żadnego powodu. Nie wiem czego się spodziewałam po niej, ale chyba jakiegoś wybijania z głowy bezsensownego smutku, ale ona mnie zaskoczyła i powiedziała coś, co zostało ze mną na długo i do tej pory wypływa na powierzchnię razem z tym bezbrzeżnym smutkiem bez wyraźnego powodu, który co jakiś czas mnie nawiedza. Powiedziała:

– To sobie popłacz. Ja, jak jest mi smutno i mam ochotę płakać, to sobie siadam i płaczę, aż mi przejdzie

Chyba nie muszę mówić, że mi, jako dziecku taka oczywista oczywistość wydawała się absurdalna. Jak to mam po prostu usiąść i płakać? To zbyt proste!

Wtedy nie skorzystałam z tej rady. Ale wiele lat później, kiedy straciłam brata i kiedy co jakiś czas w sercu odbijało mi się tym bezbrzeżnym smutkiem jak jakąś czkawką, to po prostu siadałam i płakałam do momentu aż zwyczajnie nie miałam łez.

Do tej pory jak czasem mam ochotę to siadam i płaczę. Czasem płaczę nad sobą, a czasem nad innymi, nad tym co mi się przytrafiło, co boli moich bliskich, co boli nas wszystkich. Czasem płaczę ze złości a zaraz potem z bezsilności. Płaczę za te wszystkie krzywdy i niesprawiedliwości – moje, Twoje, nasze. Powodów nigdy nie brakuje, tylko z czasem łez.

Ostatnio miałam kilka fatalnych dni

Ale to tak naprawdę okropnych, bo jak zwykle nieszczęścia chodzą parami, to tym razem przeszło całe ich stado. Ktoś mi bliski trafił do szpitala, kot zaczął się dziwnie zachowywać i zaczęłam się martwić, że wrócę do domu a on będzie leżał taki nieprzytomny, w dodatku pracy wynikła też trochę krzywa sytuacja, która mnie zestresowała, a po pracy wsiadłam do auta, a ono ni chu-chu – nie odpaliło. W dodatku teraz piszę ten tekst z gorączką, bo po raz drugi w ciągu miesiąca dopadło mnie jakieś choróbsko.

Na szczęście okazało się, że zrobili mi auto szybko, więc uznałam to za dobry znak i odwrót tego nieszczęścia.
A potem poszłam odebrać auto.
I okazało się, że coś jest nie tak.
Owszem, rozrusznik już działał, ale świeciła się jakaś lampka z napisem CHECK i gasł mi co chwilę, kiedy próbowałam ruszyć spod świateł. No ale nic, pomyślałam, do pracy trzeba jechać, grunt, że grat odpala i odstawię go z powrotem na warsztat po robocie.

Pojechałam po pracy.
Mówię jaka sytuacja.
Że kiedy odstawiałam auto to żadna kontrolka się nie świeciła i normalnie mogłam ruszać, choć owszem, auto było zdolne odpalić jedynie na popych.
A koleś mi się tłumaczy, że on tylko rozrusznik naprawił, że on tam nic nie ruszał i że jak lampka się pali to coś z elektryką (której on oczywiście nie ruszał) i że tak w ogóle to ta kontrolka się paliła, kiedy auto wjechało na warsztat.
Ja swoje, on swoje. Robi ze mnie wariatkę.

Staram się na spokojnie spokojnie wytłumaczyć, że rozumiem.
Że on nic przy elektryce nie majstrował, aczkolwiek wcześniej tego problemu nie było, a teraz nagle jest, więc ciężko jakoś nie powiązać tych dwóch wydarzeń.
A on mi dalej to samo.
Ale po chwili mówi z nutą wspaniałomyślności w głosie, bo on właśnie zdecydował się wybawić mnie z tej opresji w jakiej niespodziewanie się znalazłam, że oto on, mechanik o złotym sercu może podłączyć auto pod komputer i sprawdzić co ta kontrolka chce.
Ale usługa oczywiście dodatkowo płatna.

No-kurwa-chyba-sobie-kpisz

Tego było za dużo. Ten szpital, te kraty w oknach i dziadek w różowych spodniach, ten mój kot, ta praca i ten stary, durny farfocel, który stał przede mną i robił ze mnie wariatkę. Wszystko wypłynęło na wierzch i wielką gulą zablokowało mi krtań, a w oczy wypełniły łzy. Nienawidzę przy kimś płakać, więc zdusiłam to nadludzkimi siłami, ale gościa chyba i tak przestraszyły te łzy w oczach i łamiący się głos ni to z gniewu, ni to z bezsilności, bo zreflektował się trochę i poszedł po kierownika. Łaskawie, ma się rozumieć.

Koleś tylko na mnie popatrzył i polecił mu wstawić auto, nie mówił nic o pieniądzach.
Stary farfocel podniósł maskę i stwierdził, że ot, jakaś maciupka rureczka była odłączona („Ani to moja, ani to Pani wina! Ot, złośliwość rzeczy martwych”) i nagle zmienił wersję wydarzeń, twierdząc, że jak auto odstawiał z warsztatu na parking, to żadna kontrolka się nie świeciła i wszystko banglało jak ta lala, więc on sam nie wie jak to się mogło stać.
No doprawdy. Krasnoludki, kurwa.

***

Wsiadłam w auto
pojechałam do domu
weszłam po schodach
przebrałam się w dres
owinęłam się w szlafrok
usiadłam i wybuchłam płaczem, który wzbierał we mnie od tygodnia.
Płakałam tak długo, aż łzy zmyły cały tusz, który nałożyłam rano na rzęsy.
A potem płakałam jeszcze trochę, aż ten płacz przeszedł w jakieś spazmy i nagle, jakby nigdy nic –
przestałam.

Przeszło mi.
Poczułam się lepiej.


Photo by Jeremy Wong on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać