Ostatnio natknęłam się na artykuł napisany przez pewnego profesora o tym, że ludzie niezrównoważeni psychicznie nie powinni uczęszczać na uczelnie wyższe. I przeszły mnie ciarki, ale wiecie, tak po duszy trochę. Za każdym przeczytanym epitetem w rodzaju „obłąkany” i „wariat” robiło mi się zwyczajnie niedobrze.
Pewnie wiecie, że kiedyś homoseksualizm widniał na powszechnym wykazie chorób psychicznych. A wiecie, że od niedawna za zaburzenie psychiczne uznaje się PMS? Już od dawna podejrzewałam, że pewnie mam jakieś zaburzenie psychiczne, tylko nie byłam pewna jakie – teraz już wszystko jasne.
Zanim zdecydowałam się napisać ten tekst, to skonsultowałam się z moim przyjacielem, który tak się składa, że choruje na chorobę afektywną dwubiegunową. Byłam ciekawa co on myśli o tym, że osoby niezrównoważone psychicznie nie powinny znaleźć się na uczelniach wyższych. Mamy podobne zdanie na ten temat, ale zdziwiło mnie, kiedy stwierdził, że chyba nie ma sensu, żebym o tym pisała.
Ale jak mogłabym nie napisać na temat, który zajmuje mi myśli odkąd przeczytałam tamten absurdalny artykuł? Myślę, że to jest kwestia, w której zwyczajnie warto zająć jakieś stanowisko.
O co chodzi
Pan profesor opisuje w swoim artykule problem swojego kolegi po fachu. Otóż ten jego uczony kolega na swoich zajęciach na jakimś kulturoznawstwie ma chłopaka z Aspergerem. No i tenże chłopak czasem zachowuje się dziwnie. Czyli na przykład całe zajęcia macha do prowadzącego. Albo sobie chodzi po sali, oglądając zdjęcia na ścianach, po czym wychodzi z trzaśnięciem drzwi. Albo hailuje na każde słowo „Żyd”. Przerywa w pół zdania i zadaje pytania, ignorując zupełnie tok zajęć.
No to skandal jest ewidentny, nikt „normalny” się tak przecież nie zachowuje.
I ja to rozumiem. Bo jak ma reagować profesor, który na zajęciach ma do czynienia z osobą „niezrównoważoną psychicznie”? Reaguje jak większość ludzi – strachem. Mamy zakorzeniony strach, że ludzie chorzy psychicznie są nieprzewidywalni i istnieje spore ryzyko, że nagle coś im strzeli do głowy, żeby was rozpłatać tasakiem.
Tylko że sprawa wcale nie jest taka prosta. Każda choroba psychiczna ma swoje określone spektrum objawów, które mogą (ale też nie muszą) występować w różnym nasileniu. Są stany kryzysowe, ale też długie stany remisji, w których człowiek chory osiąga jakąś tam równowagę psychiczną.
Nie jesteśmy przygotowani
Typowy Kowalski ledwo wie jak udzielić pierwszej pomocy osobie, która ma atak epilepsji, a co dopiero jeśli chodzi o obsługę osoby chorej psychicznie. Toż to panika w oczach i niedowierzanie w czystej postaci.
Nie oszukujmy się, nie mamy pojęcia jak się zachować w podobnej sytuacji. Nikt nas tego nie uczy. Nie rozumiemy jakim torem biegną myśli takiej osoby i jak wobec tego postępować.
Przecież taki profesor nie ma pojęcia jak ma się zachować. Ma ignorować delikwenta? Powinien mieć wobec niego jakieś inne podejście? Czy ten chłopak wszystko rozumie? Przecież ten profesor studiował nauki o sztuce i kulturze, a nie jak sobie radzić z ludźmi z Aspergerem. W ogóle najlepiej by było, gdyby ktoś inny się tym zajął i już.
Jesteś okej, ale zachowaj ode mnie dystans
Takie rozwiązanie sugeruje autor z artykułu. I właśnie na tę myśl przechodzą mnie ciarki, bo to przecież zwyczajne wyobcowanie jest! Coś na zasadzie, że wszystko między nami spoko, dopóki nie skracasz dystansu jaki tworzy ten kij od miotły, którym cię lekko odpycham.
Oczywiście najwygodniej by było, gdyby takiego psychicznego gościa umieścić w folderze „Nauczanie indywidualne” i problem z bańki. Ale skoro ostatnio jest taki trend, żeby porównywać choroby psychiczne z chorobami fizycznymi, to odnieśmy to do jakiegoś tam stopnia niepełnosprawności.
Bo wyobraźmy sobie niepełnosprawną dziewczynę, która porusza się na wózku. Oczywiście wygodniej dla niej by było, gdyby miała indywidualny tok studiów. Zwyczajnie logistycznie jest to wygodniejszy tryb studiowania. Ale ta dziewczyna nie chce tego, bo takie coś sprawia, że czuje się wykluczona. Nie ma kontaktu z rówieśnikami i jej codzienność jest mocno codzienna. Zero wyzwań. Zero urozmaiceń. Brak socjalizacji i tak dalej. Zazwyczaj jest to prosty przepis na deprechę.
Tak samo sprawa ma się z osobą chorą psychicznie. Oczywiście może odpuścić sobie pracę czy naukę i po prostu przejść na rentę, mieć zwyczajnie spokój. Ale włączenie się do społeczeństwa, nawet przez głupią pracę, daje poczucie jakiejś przynależności. Kontaktu. Normalności. Obcowania z ludźmi, a nie wyobcowania przez nich.
Przecież każdy z nas ma zakodowane instynkty stadne, choćbyśmy nie wiadomo jak chcieli temu zaprzeczyć, to zawsze w jakimś stopniu pragniemy „przynależeć”. Nie wiem komu miałoby pomóc takie tworzenie dystansu, bo na pewno nie osobom chorym.
***
Ten temat poruszył mnie z oczywistych względów – w końcu dotyczy kogoś mi bliskiego. Ale wiem też, że osoby, które mają na początku styczność z A, w żaden sposób nie stwierdzają, żeby jego zachowanie odbiegało od „normy”. W stanie remisji jego zmienność nastrojów mieści się w ogólnie przyjętej normie. Dlatego, kiedy w pewnym momencie komuś otwarcie mówi, że ma taką i taką chorobę psychiczną, to spotyka się ze szczerym zdziwieniem. Bo jakoś nie wyglądał na chorego psychicznie. A tu masz, taka niespodzianka – nosi normalne swetry zamiast białego kaftanika.
*
Nie ważne czy chory psychicznie, czy nie. Po prostu najpierw starajmy się zobaczyć człowieka w drugim człowieku.