Ludzie

Kręgi na wodzie

Ostatnio ustawiłam sobie na zdjęciu profilowym nakładkę z napisem „NIE dla zaostrzenia ustawy aborcyjnej”. Ktoś mógłby stwierdzić, że to przecież totalnie bez sensu i to nic nie daje, nic nie wnosi i jeśli nie poszłam na strajk to w nos sobie mogę wsadzić tę nakładkę. Ale ja ośmielę się nie zgodzić i już Wam tłumaczę dlaczego nawet taki drobny gest ma znaczenie.

Bo widzicie, w tych banerach chodzi o pokazanie pewnej skali. Tak samo jak było z hasztagiem #meetoo – nie miał na celu fizycznie coś zmienić w naszej rzeczywistości (choć z pewnością ruszył lawinę konsekwencji), ale akcja z założenia miała za zadanie coś UWIDOCZNIĆ, pokazać nam SKALĘ PROBLEMU. Zapoczątkowała reakcję łańcuchową, która pokazała nam wszystkim ile naszych koleżanek doznało molestowania seksualnego. Akcja z #metoo uświadomiła nam, że nie jesteśmy w tym wszystkim same, jak nam się do tej pory wydawało oraz że molestowanie może przybierać różne formy.
W ten sam sposób potraktowałam facebookowy baner czarnego protestu – jako sposób wyrażenia i dołączenia swojego głosu do reszty głosów, mówiących jak wiele osób wcale nie popiera tego, co próbują nam wcisnąć.

Bo jeśli będziemy mieć swoje zdanie, ale nie będziemy go głośno wyrażać, to jednocześnie damy milczące przyzwolenie mniejszości, która zwyczajnie robi więcej hałasu. A niestety teraz żyjemy w takim klimacie, że odgórnie panuje niejako przyzwolenie na rzeczy, które w innych częściach Europy są nie do pomyślenia i nawet jeśli ktoś ma takie poglądy to jednak nie czuje się swobodnie, żeby nimi rzucać na prawo i lewo, bo społecznie zostałby za to zganiony (za rasizm, ksenofobię, homofobię i tak dalej).

Jeszcze nigdy nie byłam na strajku

Ale to nie znaczy, że nic nie robię, żeby zmienić otaczającą mnie rzeczywistość. Bo powiedzcie mi jaką realną zmianę powoduje człowiek, który idzie na demonstrację i krzyczy najgłośniej ze wszystkich, ale po powrocie do domu nie robi absolutnie nic w kierunku zmiany, o której krzyczał podczas marszu? Jasne, że liczby demonstrantów robią wrażenie, ale czy robią jakąś realną zmianę? I nie, nie neguję strajków jako takich – taka demonstracja to też jest wyrażanie zdania, protestu wobec czegoś i to jak najbardziej ma sens! Ale musi iść też w parze ze zmianą w każdej indywidualnej jednostce, która bierze udział w takim wydarzeniu.

Mam swój jeden ulubiony cytat z Pocahontas, który mówi dokładnie to, co mam teraz na myśli:

– Spójrzcie.
– Kręgi.
– Na wodzie.
– Na początku są małe. A potem spójrzcie jak się powiększają. Ale musi być ktoś, kto zacznie.

Może nie chodzę na Manify (głównie dlatego, że mieszkam pod kamieniem i u nas takie rzeczy nie mają miejsca), ale staram się być tą, która zaczyna tworzyć kręgi w swoim najbliższym otoczeniu.

Ostatnio udało mi się znajomego uświadomić w jak bardzo innej rzeczywistości żyją kobiety (w sensie społecznym), a on dosłownie doświadczył wywrócenia mózgu na drugą stronę, bo nigdy się nad tym jakoś głębiej nie zastanawiał. Stwierdził nawet, że następnym razem chciałby się jakoś bardziej włączyć w akcje typu Czarny Protest. (Chociaż osobiście mam nadzieję, że już nie będzie takiej potrzeby…) Jeszcze inny kolega przyznał, że po tekście, w którym wyjaśniałam o co chodzi z tymi wieszakami uświadomił sobie, że ta sprawa jego też dotyczy i nie może odwracać od niej głowy z obojętnością.

Lubię rozmawiać o feminizmie i lubię jego przeciwników łapać na tym, że tak naprawdę sami wykazują się myślą feministyczną, tylko po prostu są tego nieświadomi (albo przesiąknięci błędnymi stereotypami).
Lubię o tym wszystkim rozmawiać, bo wiem, że dzięki temu jest realna szansa na zmianę – myślenia, postrzegania, zachowania. A to przecież szalenie dużo!

Czasem szkoda strzępić ryja

Zgadzam się, czasem po prostu rozmowa prowadzi donikąd albo wręcz do kłótni i rękoczynów – a takie coś nie ma sensu, bo nie prowadzi do żadnej zmiany (no chyba, że do przemeblowania na twarzy). Czasem lepiej przemilczeć czyjeś skrajne filozofie i puścić wszystko mimo uszu. A czasem warto po prostu stwierdzić, że ma się inne zdanie… i na tym można poprzestać, ucinając temat (opcja, w której się ostatnio szkolę).

A czasem jednak warto podjąć rękawicę

Parę miesięcy temu koleżanka z pracy powiedziała, że raczej unika soi, bo większość jest GMO i to nie wiadomo jaki ma wpływ na człowieka. Na początku miałam odpuścić temat, ale niestety moja część ogrodniczej świadomości nie dała za wygraną i podjęłam wątek. Okazało się, że dziewczyna po prostu powielała informacje masowo udostępniane na obrazkach na Fejsie (oczywiście bez większej weryfikacji faktów). Wyjaśniłam jej o co chodziło z tymi kontrowersyjnymi badaniami, na których opiera się większość przeciwników GMO oraz w ogóle na czym ta genetyczna modyfikacja organizmów polega i jak to się robi, po co, jej wady i zalety, co wiadomo, a co jeszcze ciężko stwierdzić.
Na koniec pokiwała z namysłem głową i stwierdziła, że to co mówię ma jakiś sens i może niepotrzebnie tak się bała tego całego GMO.

Ja, osobiście wciąż się uczę rozpoznawać kiedy warto podjąć dyskusję, a kiedy po prostu szkoda marnować oddechu. Ale jednocześnie uczę się też świadomego zabierania głosu w sprawach, które są dla mnie istotne. Staram się nie dawać milczącego przyzwolenia „łobuzom” (nie przychodzi do głowy lepszy odpowiednik dla angielskiego słowa bullies), którzy gówno wiedzą, ale najgłośniej krzyczą. Niestety, ale prędzej podążymy za kimś, kto z pewnością siebie przedstawi nam swoją wizję i nawet jeśli będzie ona totalnie durna, to i tak wybierzemy jego opcję, niż pomysł kogoś, kto mówi niepewnie – nawet jeśli właśnie tej osoby wizja ma więcej sensu.

We are the resistance

Do niedawna pracowałam z pewną afroamerykanką. Czasem jak w pracy było bardzo spokojnie to pytała mnie o Polskę, o nasz rząd i co się tutaj tak w ogóle odczynia. Mówiłam jej o absurdach, które co rusz wypływają na światło dzienne. Mówiłam o pomyśle zaostrzenia prawa aborcyjnego, mówiłam o problemie z dostępem do antykoncepcji awaryjnej, mówiłam też o pomyśle, żeby farmaceuta mógł się powołać na klauzulę sumienia przy sprzedaży środków antykoncepcyjnych. Trzeba Wam wiedzieć, że ta kobieta była głęboko wierzącą Chrześcijanką, a i tak była w wielkim szoku, że coś takiego może się dziać. Stwierdziła, że jest to odbieranie kobietom praw do stanowienia o sobie, o swoim życiu i o swoim zdrowiu.

Powiedziała później, że może właśnie ja powinnam zostać tym głosem, który się sprzeciwi. W moim odczuciu zajechało to trochę takim amerykańskim snem – ułudą, że oto ja, polska Leia Ortega, mogę przewodzić Feministycznemu Ruchowi Oporu i odmienić naszą polską rzeczywistość. Dziękuję, ale postoję! No żadna ze mnie Leia (niestety) i nijak mnie nie ciągnie do przewodzenia komukolwiek to nie moja bajka.
Ale działam tak jak potrafię najlepiej – rozmawiając, poszerzając swoje horyzonty i może przy okazji również horyzonty osób wokół mnie.


Photo by Linus Nylund on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać