koszmar introwertyka praca w grupie
Z pamiętnika introwertyka

Koszmar introwertyka – praca w grupie

Nienawidziłam tego momentu, kiedy nauczyciel stwierdzał, że „teraz popracujemy w grupach”. Niby miało nas to uczyć współpracy, ale zazwyczaj kończyło się na tym, że jedna osoba robiła wszystko za innych.

Kiedy miesiąc temu byłam w Sopocie na Spotkaniu Ludzi Myślących (które zresztą ogółem było fantastyczne), to był jeden segment w agendzie spotkania, który przyprawił mnie o dreszcze. I to wcale nie to dobre dreszcze ekscytacji, a raczej te przerażenia.

Zostało zapowiedziane „zadanie kreatywne”, które będziemy rozwiązywać w grupach. No i tutaj już mi się flaki w środku pościskały, skórę obleciał dyskomfort i poważnie rozważałam ucieknięcie do łazienki, a później udawanie, że „ojej, ominęły mnie przydziały do grup? No trudno!”. W dodatku byliśmy tak podzieleni, że nie mogliśmy sami wybierać grup, zatem wylądowałam w drużynie z kompletnie obcymi ludźmi. Kiszki w brzuchu wywracały mi się na lewą stronę.

Akcja integracja

Wiem, że w tym zadaniu niby chodziło o wyzwolenie kreatywnej energii i jednocześnie, żeby nas trochę zintegrować. Podejrzewam też, że taki sposób na „uwalnianie kreatywności” nie musi działać na absolutnie każdego – ja i parę innych osób z tamtego dnia jesteśmy na to dowodem. I już Wam mówię dlaczego.

Wszyscy siedzieliśmy w pięcioosobowych grupach, czytaliśmy instrukcję wykonania zadania i rozkminialiśmy. Nikt nie wiedział jakie ma miejsce w grupie i w ogóle w sumie to nawet się nie poprzedstawialiśmy. Jedna dziewczyna przejęła samoistnie dowodzenie, jeden chłopak czasem dorzucał pomysły i jeszcze jedna osoba czasem coś powiedziała. Ja i jeszcze jedna dziewczyna, która wyglądała na trochę przerażoną, siedziałyśmy głównie cicho i czekałyśmy co ustali grupa. Konformistyczny klasyk.

Akcja prawdziwa integracja

Z czasem powstała wielka fuzja grup, co prawie zakończyło się buntem przeciw organizatorom zadania (o czym dowiedziałam pytając się kogoś z boku, bo na chwilę weszłam do sali, a kiedy wyszłam trwało jakieś pandemonium). I kiedy tylko nastąpiło to ogromne zrzeszenie wszystkich, to wytworzyła się mała grupka osób decydujących – liderów, szereg osób doradczych, kilka aktywnych obserwatorów i my – pasywni obserwatorzy, siedzący na kanapach w bezpiecznej odległości od tłumu.

Rozmyła się odpowiedzialność, więc poczułam się zwolniona z obowiązku aktywnego uczestniczenia w tym wszystkim. Poza tym hałas mnie przytłacza, tłum mnie przytłacza i chaos również mnie przytłacza, a jestem już na tyle duża, że potrafię sobie wybierać rzeczy, które chcę, żeby sprawiały mi świadomy dyskomfort.
Natomiast prawdziwa integracja zaczęła się kiedy usiadłam na tej kanapie obok dziewczyny z mojej grupy, która też się odizolowała i zagadałam do niej. Nie zawiązałyśmy może przyjaźni na całe życie, ale i tak wciąż było miło ją poznać.

Dla mnie prawdziwa integracja zawsze się dzieje na uboczu, czyli w tak zwanych kuluarach. Cholernie ciężko mi nawiązać nić prawdziwego i trwałego porozumienia rozmawiając w grupie. Nie, to musi być rozmowa jeden na jeden, inaczej nie da rady.

Mit  burzy mózgów

W latach pięćdziesiątych Alex Osborn, jeden z założycieli słynnej wtedy agencji reklamowej, wymyślił technikę pracy, którą nazwał brainstorming – burza mózgów. Miała ona polegać na tym, że podczas grupowego spotkania każdy z pracowników miał wypowiadać na głos wszelkie myśli, hasła i skojarzenia jakie przychodziły mu do głowy na dany temat. Taki format miał wyeliminować obawę przed krytyką i odrzuceniem ze strony innych uczestników takiego spotkania.

Metoda Osborna bardzo szybko zażarła i przejęła większość spotkań kreatywnych w Amerykańskich korporacjach. Jednak już w latach sześćdziesiątych pojawiło się pierwsze badanie, które obalało skuteczność burzy mózgów.

Badanie przeprowadził Marvin Dunnette w roku 1963 – grupę reklamowców i naukowców podzielił na zespoły. Każdy z członków zespołu dostał problem do rozwiązania przy pomocy metody burzy mózgów, a później dostawał podobny problem, który miał rozwiązać w samotności. Następnie wszystkie wyniki sumowano i oceniano pod kątem ilości oraz jakości.
Rezultaty były jednoznaczne. Członkowie 23 z 24 zespołów wygenerowali więcej pomysłów, kiedy pracowali samodzielnie. Ponadto, kiedy członkowie pracowali osobno, generowali pomysły, które jakościowo dorównywały lub przewyższały te, które pojawiały się w wyniku burzy mózgów.

Na przestrzeni lat wielokrotnie przeprowadzano podobne eksperymenty, które wciąż obalają skuteczność brainstormingu. W dodatku wszystkie dochodzą do jednego wniosku: efektywność pracy w grupie maleje wprost proporcjonalnie do jej wielkości. Czyli grupa 6-osobowa jest mniej efektywna od grupy 5-osobowej, a 5- osobowa od 4-osobowej, i tak dalej.

Dlaczego burza mózgów nie działa?

Psychologowie podają trzy przyczyny dlaczego ta metoda jednak się nie sprawdza.

Po pierwsze – tzw. próżniactwo społeczne. Niektóre osoby mają tendencję do wkładania w pracę mniejszego wysiłku niż reszta zespołu. (Czyli to jest dokładnie to, co wtedy zrobiłyśmy z tamtą dziewczyną, aczkolwiek konformizm brzmi ładniej.)

Po drugie – tzw. blokowanie produktywności. Tylko jedna osoba może zabrać głos w danym momencie, a reszta zmuszona jest do bezproduktywnego słuchania. Jeśli się dzieje inaczej, to wychodzi z tego przekrzykiwanie się nawzajem i to też nie jest jakoś bardzo produktywne. (Od zawsze niechętnie zabieram głos w grupach, bardzo mnie to stresuje i dostaję palpitacji serca – 0/10, nie polecam. Tak samo było podczas tego kreatywnego zadania. Wpadłam na jeden pomysł, który musiałam powtórzyć ze dwa razy zanim ktoś go rzeczywiście usłyszał, podłapał i sprzedał go głośniej na forum grupy.)

Po trzecie – tzw. lęk przed krytyczną oceną. Czyli, po ludzku mówiąc, obawa przed totalną kompromitacją. (Chyba wszyscy to znamy, co?)

Praca w grupie – w szkole

Kiedy wróciłam z SML i opowiadałam mojemu S. jak było, to kiedy wspomniałam o tym rozwiązywaniu zadania kreatywnego w grupach, to aż westchnął boleśnie „jak ja tego nienawidziłem w szkole!”. I tak sobie zaczęłam przypominać w jak ogromny dyskomfort wprawiały mnie zawsze te zadania przydzielone do pracy w grupie. Nie było to ani trochę efektywne i w dodatku końcowy efekt zależał od wszystkich. Czyli jeśli chciałam, żeby coś było zrobione porządnie, to kończyło się na tym, że musiałam zrobić to sama, a jeśli zupełnie miałam gdzieś ocenę, to przyjmowałam postawę próżniaka społecznego.

Najlepiej mi się współpracowało z moją jedną koleżanką na studiach, gdzie zazwyczaj dzieliłyśmy się zadaniem na pół i każda z nas osobno swoją połówkę robiła w domu. Później ewentualnie spotykałyśmy się, żeby to połączyć w jeden referat albo prezentację. I to nie jest tak, że ja jestem jakimś dzikusem (no może trochę jestem, ale nie o to chodzi!), tylko naprawdę ciężko mi zebrać myśli i się skupić kiedy jest głośno albo nawet kiedy są obok mnie ludzie. Zawsze kiedy na lekcjach był czas, żeby już zacząć robić zadanie i mieć mniej do robienia w domu, to ja i tak z reguły brałam wszystko do domu, bo za nic nie mogłam się skoncentrować w klasie.

Praca w grupie – w pracy

Muszę Wam to opowiedzieć, bo to jest jedna z tych historyjek, które zawsze powodują, że jak ją opowiadam, to chce mi się śmiać. Mój S. kiedyś chciał pracować w KFC (nie osądzajcie go, był wtedy na pierwszym roku studiów!), więc złożył CV i po jakimś czasie zaprosili go na rozmowę. Wszystko pięknie, do momentu aż osoba rekrutująca nie zapytała jak mu idzie praca w grupie, na co mój S. odpowiedział:
– Nie no, ja to wolę pracować samemu.

Do tej pory się z niego nabijam, bo przecież wiadomo, że zawsze się w takich sytuacjach ŁŻE jak z nut, że się uwielbia pracę zespołową i srały gruszki, będzie wiosna. No tak po prostu jest. Pewnie dlatego, że już od szkoły jest parcie na pracę w zespole, żeby nas przygotować do pracy w korpo, która właśnie opiera się na takich dziwnych systemach myślenia zbiorowego, jakby to rzeczywiście było potrzebne do przewracania kurczaka w oleju.

Ja z kolei jestem introwertyczną menedżerką (pralni wojskowej, żeby nie było) i tak teraz sobie myślę, że mój system pracy mocno wynika z mojej osobowości. Bo oczywiście mamy jedno wspólne zadanie (przyjąć wory, wyprać wory, oddać takie same wory, tylko czystsze i klient jest zadowolony), ale to jedno zadanie jest podzielone na kilka osób, które wykonują pracę indywidualną (co zresztą każdy z nich preferuje i jakiekolwiek wprowadzanie współpracy grupowej kończyło się fiaskiem). O ile każda z tych osób wywiąże się sumiennie ze swojego zadania, to mamy dobry wspólny efekt końcowy. I niech tak zostanie.

***

Nie chcę tutaj negować takiej formy integracji czy wzbudzania w ludziach kreatywności. Chcę jedynie powiedzieć, że nie wszystko jest dla wszystkich i chodzi o to, żeby siebie poznać i wiedzieć co jest akurat dla nas.


Photo by Oliwia Łysień // Spotkanie Ludzi Myślących, Sopot 2018

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać