Wielu niepełnosprawnych domaga się równego traktowania, lecz czasem z tą równością sami są na bakier, np. gdy domagają się extra ulg, czy zniżek na wszystko co tylko się da i we wszystkich możliwych zakresach życia. Wtedy najgorsze co możesz zrobić to wiecznie im ustępować.
Jakiś czas temu chciałam sprawdzić ceny biletów na koncert Korn. Bilety były dość drogie, więc szybko wybiłam je sobie z głowy, ale moją uwagę przyciągnęły komentarze dotyczące biletowej rozpiski. Zrobiłam screena i wrzuciłam na swój fan page, dodałam swoje pięć groszy do całej sprawy i czekałam.
Miałam ogromną nadzieję, że wypowie się Agata, która zna problem od środka i mimo wszystko potrafi zachować obiektywizm. I nie zawiodłam się, bo jak zwykle Agata ustrzeliła temat w punkt (mała snajperka z niej, nie ma co). A mnie naszła inspiracja i wzięła mnie wena, żeby podjąć ten temat. Ale pomyślałam, że jeszcze lepiej będzie, gdy temat poruszy ktoś „od środka”. Więc poprosiłam Agatę o pociągnięcie tematu i napisanie tekstu gościnnego u mnie na blogu.
Zatem dzisiaj gościmy Panią Miniaturową, przyjmijcie ją ciepło i przekonajcie się sami jaki dobry tekst dla Was przygotowała.
Grom osób niepełnosprawnych wydaje bardzo dużo pieniędzy, ażeby móc doprowadzić się do względnej sprawności. Rehabilitacje, masaże, specjalistyczny sprzęt, leki, dojazdy do lekarzy, a nawet wizyty u lekarzy, opłacenie niektórych badań, wyjazdy do szpitali oddalonych o ileś tam km, – to wszystko kosztuje. Dlatego uważam, że niepełnosprawni powinni mieć tańsze bilety na komunikację, a także tańszy dostęp do przybytków KULTURALNYCH, ukierunkowanych na rozwijanie się ludzi itp, np. muzea, galerie sztuki, basen. ALE koncert KORN, czy innych sław, to już powoli podchodzi pod dobro luksusowe, a ponadto, jest to masówka organizowana komercyjnie, by trzepać ciężki hajs i nikt nie będzie refundował/fundował niepełnosprawnym biletów na takie imprezy. Co gorsza jest to strzał w stopę, uczestnictwo na masówkach jako niepełnosprawny z tańszym biletem bardzo często kończy się tym, że O.N. są upychani w najgorszych miejscach „co by oszczędzić. – komentarz Agaty z FP.
Tak się moje życie zakręciło, że będąc dorastającą nastolatką awansowałam po drodze na niepełnosprawną. Tak to w życiu bywa. Nie mam o to pretensji do nikogo. Nie miałam też strasznego wypadku, nie pokarało mnie przez swoją własną głupotę, tylko najzwyczajniej w świecie zachorowałam w wieku 6 lat na chorobę, która choć w przeważającej części dotyka chłopców, postanowiła nawiedzić też mnie. Choroba ta, choć wyleczona, postanowiła na pożegnanie sprezentować mi skrzywienie kręgosłupa, które dało się naprawić już jedynie poprzez zabieg wszczepienia implantów. Tak, jestem kobietą robocopem. Tak, jestem zdrowa na umyśle. Tak, jestem absolwentką Politechniki Opolskiej. Tak, jestem Mamą. Nie, nie urodziłam potwora z sześcioma rękami i dwiema głowami. Tak, jestem pracownikiem rozwijającego się korpo. Tak, jestem taka sama jak Ty. Tylko z rusztowaniem wzdłuż kręgosłupa i nie czuję się przez to lepsza, czy gorsza. Po prostu I don`t give a fuck i Tobie też to radzę.
Etap doprowadzania mnie do jako-takiego zdrowia można uznać za zakończony, lecz nie wszyscy mają takie „szczęście” jak ja. Wiele osób niepełnosprawnych przez całe swoje życie musi uczestniczyć w rehabilitacjach, by móc utrzymać się w sensownej kondycji i zdolności do samodzielnego funkcjonowania. Muszą też przyjmować kosztowne leki, używać specjalistycznego sprzętu, czy innych akcesoriów medycznych, niezbędnych do prowadzenia w miarę normalnego życia. To kosztuje. Bycie niepełnosprawnym wiąże się też z częstymi wizytami u specjalistów, wyjazdami na turnusy do sanatoriów, czy do szpitali, ukierunkowanych na leczenie konkretnych schorzeń. A to tylko część z faktycznych wydatków jakie niektórzy muszą ponosić w związku ze swoją niepełnosprawnością.
Tak w dużym skrócie: bycie niepełnosprawnym to pewne obciążenie. Finansowe również. Mimo wielu programów mających na celu pomoc w wyrównywaniu szans w dostępie do edukacji, poruszania się na rynku pracy, czy ogólnie – w terenie, to wciąż wielu niepełnosprawnych ma najzwyczajniej w świecie gorzej od reszty społeczeństwa i nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Oczywiście istnieją też niepełnosprawni tacy jak ja, po których nawet nie widać z czym się zmagają, ale jest też spora grupa, która naprawdę od najwcześniejszych lat życia musiała ciężko pracować, by nie powiedzieć – walczyć – o „normalne życie”. Co by Wam nie pisali w gazetach i czego by nie gadali w TV – to kosztuje. I to cholernie dużo kosztuje.
Jestem wielką zwolenniczką społecznego modelu niepełnosprawności. To znaczy, że nie zmuszamy niepełnosprawnego, by dostosował się do życia w określonych warunkach, lecz to MY dostosowujemy się do niego. Np. poprzez likwidację barier architektonicznych, prawnych, ekonomicznych i społecznych. Niepełnosprawność w tym przypadku nie jest „problemem” jednostki, człowieka chorego, lecz stanem, w jakim żyje „nasz konsument”. Po prostu nie zostawiamy go samego sobie, tylko robimy wszystko, aby mógł korzystać ze wszystkich dobrodziejstw cywilizacji. Najlepszym tego przykładem są ulgi dla osób niepełnosprawnych. Uważam, że jak najbardziej mają one sens, o ile nie są nadużywane.
Wielu niepełnosprawnych domaga się równego traktowania, lecz czasem z tą równością sami są na bakier, np. gdy domagają się extra ulg, czy zniżek na wszystko co tylko się da i we wszystkich możliwych zakresach życia. Wtedy najgorsze co możesz zrobić to wiecznie im ustępować. Pozwalać, by wlazł ci na głowę i za przeproszeniem, nasrał do talerza. Tak, niepełnosprawnym należy pomagać – ale nie wyręczać! Tę wyjątkowo wrażliwą kwestię już kiedyś opisałam na moim blogu. W takich przypadkach mamy do czynienia z jawnym wykorzystywaniem swojej niepełnosprawności.
Umiejętność radzenia sobie w życiu jest mile widziana, ale nie cwaniactwo i manipulowanie pewnymi faktami, by wyłudzić jak najwięcej korzyści dla siebie. Takimi niepełnosprawnymi gardzę. To mocne słowo, ale prawdziwe. Nie mam szacunku do osób, które swoją niepełnosprawność traktują wyłącznie jak bankomat, kartę przetargową lub maszynkę do wzbudzania współczucia, by móc łatwiej wpływać na ludzi. To nie jest fair!
Owszem, sama korzystałam z ulg, przede wszystkim na komunikację miejską, gdy dojeżdżałam do szkół, ale bez przesady. Czy w biurze podróży mam się domagać tańszego biletu? Przecież moja pupa tak samo jak każda inna będzie wieziona tym samym autokarem, który wyżłopie tyle samo paliwa i przejedzie tyle samo kilometrów. Czy w salonie łazienek mam się wykłócać o rabat na wannę z hydromasażem, bo mi to na chorą nóżkę pomoże i mi się to wanna zwyczajnie NALEŻY? Czy wybierając się na koncert gwiazdy muzyki pop, mam zrobić kasjerce awanturę, że w cenie najtańszego biletu nie pozwala mi usiąść pod samą sceną, a jak stanę gdzieś dalej to nie będę nic widziała?
Ulgi, uprawnienia, udogodnienia, wszystko jest OK, pod warunkiem, że nie zaczniemy przesadzać. Moim zdaniem niepełnosprawnym powinny się należeć ulgi do przybytków kultury duchowej (muzeum, galeria sztuki, teatr, kino) jak i fizycznej (basen, siłownia/fitness klub prowadzący zajęcia dla niepełnosprawnych), ale zniżki na coś, co pozwoliłabym sobie określić mianem „dobra luksusowego” to przesada. Umożliwiajcie niepełnosprawnym rozwój, ale nie popadajcie w skrajność i nie spełniajcie wszystkich ich zachcianek. To nam dobrze zrobi, a przede wszystkim zmobilizuje do jeszcze większych starań, o to, aby własnym umysłem, własnymi rękami zadbać o lepsze jutro. O jutro, w którym stać nas na więcej. My-niepełnosprawni chcemy być zawsze tacy niezależni – pozwólcie więc zostać nam kowalami swojego wlasnego losu