Jeśli jest cokolwiek na co warto wydawać pieniądze, to są to podróże, festiwale i koncerty. Bo nie powinno się zbierać rzeczy, tylko wspomnienia. A najlepsze są te, którym towarzyszy ulubiona muzyka. Ale warto pewne rzeczy wiedzieć na wstępie, żeby przeżyć festiwal jak najlepiej i wrócić z głową pełną wspomnień, a nie jedynie z pustym portfelem.
Kiedy kilka lat temu szłam na zakupy do Tesco we Wrocławskiej Magnolii, pierwszy raz zobaczyłam bilbord promujący Coke Live Music Festival (obecnie jest impreza funkcjonuje pod nazwą Kraków Live Music Festival). A na tym bilbordzie dwa moje ukochane zespoły: Florence + The Machine i Franz Ferdinand. Nie powiem żebym od razu postanowiła, że pojadę. Do tamtej pory nigdy nie byłam na takim wydarzeniu. Ale gdy wróciłam do mieszkania, ogarnęłam wszystko w internecie i coraz bardziej miałam ochotę tam pojechać. A że byłam w stanie kolosalnych zmian w moim życiu, to byłam wyjątkowo skłonna do robienia rzeczy, których jeszcze wtedy nigdy nie robiłam.
Kupiłam bilety i A tym sposobem dostał wyjątkowo wczesny prezent urodzinowy, a ja nie jechałam sama. (Poza tym nie umiem składać namiotu, więc…)
Pomyślałam sobie, że może może udzielę paru wskazówek tym, którzy planują się kiedyś w przyszłości wybrać na festiwal albo właśnie teraz się na jakiś wybierają po raz pierwszy. I nie oszukujmy się, porady nie będą wysoce praktyczne i nie wiadomo jak life-hackowe, no bo to przecież ja piszę. Zatem będzie radzone tak, żebyście empirycznie wypadli na festiwalu jak najlepiej i wrócili z głową pełną samych kolorowych wrażeń.
#1. Weź ze sobą kogoś, kto umie się bawić
Jeśli jedziesz na festiwal, żeby się wybawić, wyskakać, poznać nowych ludzi tylko na czas wspólnego wypicia jednego piwa, to nie bierz ze sobą kogoś, kto jedzie tylko po to, żeby stać i słuchać muzyki. W sensie muzyka – wiadomo, ale festiwal to jest taaaak dużo więcej! Uwierz mi, że chcesz doświadczyć tego w pełni. Więc weź kogoś kto lubi skakać, kto dużo się śmieje i mało narzeka na bolące nogi.
(Aha, jak będzie na terenie festiwalu coś takiego jak Silent Disco, to idź w ciemno! – fantastyczna zabawa i jedno z lepszych wspomnień jakie mam po tamtym pierwszym festiwalu.)
#2. Przebierz się za coś śmiesznego/głupiego
O atmosferze całej imprezy decydują ludzie. A tak się składa, że trafiliśmy na rewelacyjnych towarzyszy. Mieliśmy sąsiadów, którzy w ostatni dzień przebrali się za smoki z Tabalugi. My z kolei w porozumieniu z nimi i użyczając ich sprzętu do malowania zrobiliśmy się na Jokera i Indiankę/Arrow/Żółwia Ninja. A straszył ludzi w kolejce i Panie za ladą, a ja wprawiałam ludzi w dezorientacje, bo nie bardzo wiedzieli czym tak właściwie mam być…
No naprawdę. Przecież to było oczywiste!
#3. Nie zapomnij o tropiku
Sąsiadki z namiotu obok przyjechały aż z Litwy na te koncerty. Okazało się, że całe wakacje włóczą się po festiwalach i zbierają na rękach koncertowe przepaski. Kiedy zaczęły ubierać swój namiot w folię spożywczą i oklejać taśmą z wąsami trochę się z nich śmialiśmy.
A potem zaczęło grzmieć.
I przestaliśmy się śmiać, a zapytaliśmy czy możemy jednak pożyczyć trochę tej folii, i tej taśmy.
#4. Pole namiotowe – garść drobnych rad
Poza tym nieszczęsnym tropikiem, warto oczywiście mieć karimatę, bo naprawdę pizga złem nad ranem.
Toi Toje pachną fiołkami jedynie pierwszego dnia. I mimo, że były codziennie rano opróżniane, to fiołkami niestety później już nie pachniało. Za to prysznice (przynajmniej w naszym przypadku) były rewelacyjne. Nawet kolejki były znośne. Więc nie trzeba się zaopatrywać w suche szampony i inne bajery, którymi trzeba się „myć” na sucho.
No i oczywiście klapki pod prysznic to jest must have. Chyba, że do grzybicy stóp też masz stosunek must have, to wtedy śmiało hasaj sobie gołą stopą.
Z takich mocno praktycznych rad, to polecam zaopatrzyć się w chusteczki nawilżane i żel dezynfekujący do mycia rąk bez użycia wody. Przydatne wynalazki.
Aha, no i nie jest głupio zabrać power bank, ale też nie jest to jakieś niezbędne, bo na terenie pola namiotowego zawsze jest jakiś punkt z kontaktami, kablami i ładowarkami. Więc można tam sobie elegancko przysiąść na leżaczku i podkraść trochę prądu.
#5. Kup duży zapas wody
Kupiliśmy sobie całą zgrzewkę i zostawiliśmy przed namiotem, bo najzwyczajniej w świecie nie było miejsca na nią w środku. Na drugi dzień nad ranem jakiś chłopak na okropnym kacu zagadał czy nie damy mu jednej wody, a on da nam piwo.
I w ten oto sposób zamieniliśmy wodę w piwo.
#6. Siedź gdzie się da i ile się da
Bo będą bolały cię nogi. I plecy. Nawet nie masz pojęcia. Dlatego uwierz mi, że warto klapnąć na tyłeczek na płycie podczas czekania na koncert. Oj, warto.
Ci, którzy siedzą na płycie – oni wiedzą. Ucz się od nich.
#7. Wydziel budżet na totalną rozpustę
Przygotuj się, że wydasz trochę hajsu, bo wszystko na terenie festiwalu jest potwornie drogie. Ale wiesz jak to mówią – wspomnienia które pozostają są bezcenne. A za całą resztę zapłacisz kartą MasterCard (co niestety jest prawdą, bo MasterCard zwykle sponsoruje tego typu imprezy i ich kartami można bez problemu za wszystko płacić, bez potrzeby wykupywania jakiś bonów).
Polecam wcześniej przyoszczędzić i potem wyznaczyć sobie pewien budżet na szaleństwo i wydać to nawet co do grosza. Skoro jedziesz się bawić, to się baw i nie licz każdej złotówki, ciągle w jednej wielkiej niepewności czy starczy ci pieniędzy na powrót do domu.
#8. Sposób na depresję po-koncertową
Licz się z ciężkim powrotem i spaniem w dziwnych miejscach. A zaliczył na przykład drzemkę na dworcu PKS w Krakowie. Sam Kraków jedynie obeszliśmy, stwierdziliśmy, że jest przyzwoicie i resztę czasu do odjazdu autobusu dogorywaliśmy na dworcu, okazując minimalne oznaki życia. Bo jak tak człowiek czeka ileś miesięcy na festiwal, a później go przeżywa do skraju wytrzymałości neuronów, to jak sobie potem uświadomi, że to wszystko już ZA nim, to nagle zaczyna się taki człowiek czuć jak ten przekłuty balonik.
Zatem depresja po-koncertowa istnieje naprawdę, ale nie płacz dziecinko, bo kolejny festiwal już za rok! I znów masz na co czekać z utęsknieniem.
***
Jest coś naprawdę uzależniającego w takich imprezach. Nie wiem, może to kwestia tego, że jest tyle ludzi, którzy tak samo jak ty są zakręceni na punkcie jakiegoś zespołu i dzięki temu prawie z każdym masz wspólny temat i może jednak w jakiś kosmiczny sposób łączy ludzi to wspólne śpiewanie słów ukochanych piosenek. Doprawdy nie wiem. Ale jest to doświadczenie, które chociaż raz warto przeżyć, jeśli choć trochę kocha się muzykę. I dobrą zabawę.