Podobno zastanawianie się czy człowiek jest nieszczęśliwy z chwilami szczęścia, czy może szczęśliwy z chwilowymi dolinami emocjonalnymi, to jak zastanawianie się czy zebra jest czarna w białe paski, czy może biała w czarne paski. A przecież każdy wie, że zebra po prostu jest w paski. I tyle.
Nigdy nie byłam uważana za osobę pogodną i szczęśliwą. Raz jeden w moim życiu usłyszałam od osoby trzeciej, a konkretnie koleżanki z pracy tak oto wiekopomne słowa:
– Berenika, ty to taką pogodną osobą jesteś, prawda? Zawsze jak się z tobą rozmawia, to tak jakoś lżej się człowiekowi robi.
Zamarłam w połowie przeżuwania kęsa kanapki i nie wiedziałam co z tym fantem począć. NIGDY w życiu nie usłyszałam określenia mojej osoby jako „pogodnej”. NIGDY. Więc nie bardzo wiedziałam czy to sarkazm, ironia, czy wiedza tajemna, którą wszyscy przede mną skrzętnie skrywali przez całe życie.
Nigdy nie uważałam siebie za osobę pogodną, ale też jakoś nie widziałam w sobie wiecznego smutasa. Mimo, że inni wciąż wypominali mi, że się nie uśmiecham, że smutna chodzę, że nie taka, nie-śmaka. A ja ciągle jestem tą zebrą – po prostu w paski.
Wierzę, że równowagę można złapać jedynie poprzez wychylanie się raz w jedną, raz w drugą stronę. Bo przecież nikt nie powiedział, że równowaga to stan permanentny. Że harmonia to coś stałego. A co jeśli harmonia, to ciągła walka? Co jeśli to jest ciągłe gibanie się raz w prawo, raz w lewo?
Jak przenikanie się ying i yang, gdzie jedno nie istniałoby bez obecności drugiego.
Wszystko przez Maffashion
Obserwuję Maff na Snapchacie. Co ciekawe, chyba nigdy nie weszłam na jej bloga, bo ja i moda ignorujemy się mniej więcej od zawsze. Zatem widzę ją jedynie przez pryzmat Snapów i czasem Instagrama. Lubię ją oglądać, bo jest piękna. I jej fizyczne piękno stawiam raczej na drugim miejscu, a bardziej chodzi mi o jej sposób bycia. Jest w niej jakaś taka niewymuszona łagodność, ciepło, poczucie humoru, dystans, ogarnięcie, nieśmiałość i śmiałość zarazem. Budzi sympatię. Być może lubię ją, bo mam wrażenie, że jest uosobieniem wszystkiego czego mi brakuje – a przede wszystkim czegoś, co określa się „pogodą ducha”. Mnie pogodną nazwano tylko raz w ciągu całego mojego życia. Zazwyczaj słyszę określenie, że jestem specyficzna. Na czym to polega i czy to dobrze, czy źle – bladego pojęcia nie mam.
Wiem, że wizerunek w internecie jest najczęściej wybiórczy i przepuszczany przez pozytywną soczewkę, przez co widzimy u kogoś jedynie superlatywy. Ale kiedy oglądałam jej Snapy któregoś wieczoru, to aż nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem (nie wiadomo komu) pytania: „jak ona to robi, że potrafi być tak po prostu szczęśliwa?”
I nie było w tym ani krztyny zazdrości czy ukłucia gdzieś w okolicach wątroby. Nic z tych rzeczy. Zamiast tego zgasiłam lampkę nocną przy łóżku i pogrążona w ciemności zaczęłam robić wiwisekcję ogólnie pojętego szczęścia.
Jeśli chcesz być szczęśliwy, po prostu nim bądź
Taki cytat z Lwa Tołstoja znajdziecie na filiżance kawy w Cafe Borówka we Wrocławiu. Zapadło mi to w pamięć przez całą tę prostotę przesłania. Ale jak to w życiu bywa – im coś jest prostsze, tym tak naprawdę jest trudniejsze. Może to paradoks, a może po prostu kolejny ying-yang życia.
Wydaje mi się, że chodzi w tym o to, żeby uświadomić sobie, że szczęście w ogromnej mierze wypływa z nas samych, z samego środka. Nigdy z zewnątrz.
To jest pierwsze co trzeba sobie uświadomić.
Ludzie są dokładnie tak szczęśliwi, jak postanawiają być
To z kolei powiedział Abraham Lincoln. Wierzę w to, że naprawdę wiele rzeczy człowiek jest w stanie sobie postanowić. Nawet szczęście. Bo znam kilka osób, które będą się taplać w swoim błotku nieszczęścia, niezależnie od tego ile dobrych rzeczy przytrafi im się w życiu. I nie sądzę, żeby którekolwiek z nich postanowiło sobie na którymś etapie swego życia, że już kończą z tymi bredniami. Że szczęście jest już dla nich skończone. Ale wydaje mi się, że przychodzi taki moment, że o to swoje szczęście to trzeba jednak powalczyć. I to wcale nie chodzi o walkę ze światem i wyrywanie mu z łap skrawków szczęścia. Chodzi o walkę z samym sobą. Bo nikt tak dobrze nie sabotuje naszego szczęścia, jak my sami.
Strzeż się uzależnienia od celu
Czyli totalnego zaabsorbowania ideą, że szczęście czeka na ciebie w kolejnym miejscu, w następnej pracy, z kolejnym partnerem. Dopóki nie porzucisz idei, że szczęście jest gdzie indziej – nigdy nie będzie tam gdzie ty.
To z kolei jest myśl, którą wchłonęłam gdzieś z odmętów internetów.
Czyli po raz kolejny wracamy do idei, że szczęście wynika ze środka, nigdy z zewnątrz. Trzeba na to uważać, bo na ten przykład takie zakochanie w nowej osobie daje nam kopa endorfin prosto w trzewia, ale to może być jednocześnie cholernie uzależniające. Później żeby znowu poczuć TO COŚ ciągle trzeba się uciekać do „bodźców zewnętrznych”, do ciągłych zmian i nowości. Człowiekowi się wydaje, że z kimś innym będzie bardziej szczęśliwy. Że jak zmienimy pracę, to wszystko w końcu jakoś się ułoży. Że jak wyjedziemy na drugi koniec świata, to na pewno tam będzie nam lżej. Ale prawda jest taka, że gdziekolwiek nie pojedziecie, to Wasze demony zabiorą się z Wami. Trochę mi zajęło zanim to sobie uświadomiłam, ale od tamtej pory już myślę inaczej. Już nie chcę uciekać, bo wiem, że choćbym nie wiadomo jak chciała, to przed sobą nie ucieknę nigdy, nie ma bata.
Szczęście nie jest kolorem atramentu
To zdanie Siesickiej prześladuje mnie od lat. Czasem mam wrażenie, że rozumiem przesłanie, ale im bardziej próbuję je uchwycić, to tym bardziej mi ono umyka. Zupełnie jak schwytanie szczęścia.
I chyba właśnie o to chodzi, że szczęście nie jest czymś, co możesz opisać, definitywnie zamknąć w jakieś ramy i określić. To jest jak miłość, smutek, żal, rozpacz, tęsknota, nadzieja.
To są uczucia, które człowiek jest w stanie opisać „naokoło”, ale nigdy nie przekaże ich czystej esencji. Trzeba ich doświadczyć i dopiero wtedy rozumie się ich prawdziwe znaczenie. To jest trochę jak z poezją. Przeczytasz utwór o stracie kogoś bliskiego i nie wyłapiesz tego wszystkiego, co jest ukryte między wierszami. Ale kiedy znasz to uczucie, to zaczyna drgać odpowiednia struna w duszy i czujesz ścisk w gardle. Dla kogoś wiersz ks. Twardowskiego jest smutny, a mi na samą myśl o nim stają łzy w oczach.
Bez doświadczenia uczuć poezja jest tylko trudnym do pojęcia zlepkiem słów. Dlatego niektórzy nie trawią poezji.
Smutek jest nieodłącznym partnerem szczęścia
To jest już chyba najwyższy level ogarnięcia szczęścia – zrozumienie, że nie da się osiągnąć szczęścia, bez przeżywania smutków.
Ludzie mają to do siebie, że chcą za wszelką cenę unikać bólu. Czasem nawet do tego stopnia, że są w stanie się przyzwyczaić do stałego bólu i unikają szczęścia. Coś na zasadzie, że nie chcą gór, bo po górach zawsze następuje zjazd na samo dno doliny.
Tylko, że to jest cała istota życia – to wieczne przenikanie dobra ze złem, bieli z czernią i radości ze smutkiem. Nigdy nie jest coś oczywiste i jasne.
Od kiedy jestem tego świadoma, to jakoś mi tak łatwiej w tych dolinach. Bo ja zawsze wiem, że moje życie w gruncie rzeczy jest dobre. Że w ostatecznym rozrachunku, to w sumie jestem szczęśliwym człowiekiem. Wiem, że pod dolinie zawsze będzie góra, a po górze dolina. Co poradzisz, jak nic nie poradzisz.
Człowiek określa swój poziom szczęścia na podstawie ostatnich trzech miesięcy
Czyli jeśli przez ostatnie 90 dni twój bilans szczęścia wyszedł na plus, to ogólnie określisz się człowiekiem szczęśliwym. Natomiast jeśli z tego rachunku drobiazgów ostatecznie wyjdziesz na minus, to ogólnie będziesz człowiekiem nieszczęśliwym.
Więc to całe cieszenie się z drobiazgów dnia codziennego wcale nie jest aż takie durne jak się wydaje.
Ponadto podobno największe i najdłuższe badania w historii dotyczyły właśnie poziomu szczęścia ludzi z różnych środowisk. Do badań wzięli osoby z wyższych sfer, które kończyły renomowane uczelnie oraz ludzi z tak zwanej klasy średniej. Okazało się, że wspólnym mianownikiem dla poziomu szczęścia i zarazem dobrego zdrowia były… relacje międzyludzkie. Rodzina. Miłość. Przyjaźń. Nie chodziło o ilość relacji, ale ich jakość. Jeśli mamy dobre relacje z naszymi bliskimi, to jest spora szansa, że będziemy zdrowsi i szczęśliwsi.
Myślę, że warto to mieć na uwadze ustalając swoje życiowe priorytety.
Warto też przyjrzeć się uważnie osobom w naszym otoczeniu, bo jeśli nieustannie chodzicie przybici jakbyście mieli na duszy plecak z ołowiu, to jest szansa, że macie gdzieś w pobliżu osobnika toksycznego. Czasem wydaje nam się, że jesteśmy odporni na wszystkie takie negatywne wycieki z czyjejś strony, ale jak przychodzi co do czego, to takie bierne wdychanie toksyn jednak w końcu wychodzi nam bokiem. Warto mieć to na uwadze i czasem przeprowadzić w porę amputację dla własnego dobra.
***
Nie mam pojęcia dlaczego nie jesteś szczęśliwy. Może ciągle szukasz szczęścia w kolejnych miejscach, a może wydaje ci się, że szczęście to jest coś, co samo kiedyś przyjdzie i już tak zostanie. Nie wiem. Ale jeśli czujesz w głębi, że coś nie bangla i ciągle coś cię powstrzymuje, żeby ze spokojnym sumieniem stwierdzić „tak, w sumie to jestem szczęśliwym człowiekiem” – to radzę zrobić sobie wiwisekcję własnego szczęścia. Ja już swoją zrobiłam.
Czy jestem szczęśliwsza? Myślę, że tak. Bo przecież szczęście to nie jest cel. Szczęście to droga.
Photo /unsplash.com