Lifestory

Co tam u ciebie?

Nie wiem jak Wy, ale ja nienawidzę tego pytania. Szczególnie kiedy wpadam na kogoś przypadkiem między półkami w sklepie. Bo jak mam komuś powiedzieć co tam u mnie po kilku (jak nie kilkunastu) latach braku kontaktu?

Zawsze mam z tym problem, bo w sumie przez te kilka lat pozmieniało się u mnie szalenie dużo. I chociaż w sklepie prawdopodobnie szybko zmieniłabym alejkę widząc jakiegoś starego znajomego (to jak dla mnie odruch walcz lub uciekaj, gdzie u mnie prawie zawsze kończy się tym drugim), to czuję, że w przypadku Was i tego bloga jestem winna szczerą odpowiedź. Opowieść o tym co się u mnie działo, kiedy mnie tu nie było.

Wszystko przez terapię

Jeśli mam być szczera, to mam wrażenie, że terapia naprawiła we mnie coś, z czego wcześniej czerpałam, żeby pisać. Trochę tak jakby w końcu ktoś zatkał we mnie przeciekającą rurę, przez co straciłam źródło tej twórczej chęci przelewania słów przez klawiaturę do sieci. Bo ja cały czas pisałam, ale głównie dla siebie. Nie miałam w ogóle chęci dzielenia się czymkolwiek ze światem.
Po prostu się zacięłam. Schowałam się do skorupy i im dłużej w niej tkwiłam, to tym trudniej było mi wystawić z niej nos, a co dopiero serce.

Kiedy czytam swoje stare pamiętniki, to widzę pewien wzorzec – częstotliwość pisania w nich wzrastała wraz z tym jak źle się w danym okresie czułam. Jeśli wszystko układało się okej, to nie pisałam nawet po kilka miesięcy. Wydaje mi się, że tutaj było podobnie. Pisałam, kiedy coś mnie wkurzało, irytowało albo po prostu musiałam coś z siebie wyrzucić.

Po terapii wciąż trochę się układałam wewnętrznie, ale jednocześnie miałam w sobie o wiele więcej spokoju niż kiedykolwiek wcześniej. I było mi łatwiej świadomie odpuszczać rzeczy. Na przykład takie jak: presja pisania, udostępniania, promowania, regularności i w ogóle presja, żeby mieć AMBICJE. Odpuściłam to i to bardzo mocno. Statystyki poszły na łeb na szyję, a fanpage obrósł w grubą warstwę wirtualnego kurzu.
Kiedy w końcu stało się to, czego tak bardzo się bałam od dawna, to poczułam się wreszcie wolna. Czasem pisałam, ale ekstremalnie rzadko. Na FB wrzucałam tylko linki do nowych postów, które docierały do ułamka osób, które polubiły fanpage. Instagram był głównie moim osobistym profilem, bez jakiejś agendy i planu tematyki czy postów. Mówiąc wprost: miałam to wszystko gdzieś.

Co u mnie? Już opowiadam

W tym czasie trochę też się pozmieniało w moim osobistym życiu. Kupiliśmy domek z małym ogródkiem, w którym czasem coś sobie skopię, posadzę albo pograbię i absolutnie to uwielbiam.

Przygarnęliśmy zasmarkanego czarnego kotka, który błąkał się po ulicy i miział się do każdego, kto tylko się napatoczył – nazywa się Bazylek i czasem serio się zastanawiam czy przypadkiem nie jest naszym biologicznym kotem.

Remontowaliśmy nasz dom. Ja zaczęłam pracować z domu przez pandemię i okazało się, że absolutnie to kocham – nie wiem jak ja po pandemii wrócę do pracy w biurze.
A latem udało nam się wziąć pandemiczny ślub z małym przyjęciem w naszym ogródku dla najbliższej rodziny. W sumie pandemia trochę nam pomogła, bo mogliśmy zrobić ślub taki, jaki chcieliśmy – czyli mały. I nawet jeśli ktoś miał żal o brak zaproszenia, to rozkładaliśmy ręce i mówiliśmy: no sorry, ale pandemia.

Poza tym zrobiłam w końcu drop (zjazd) z tej rampy, która totalnie mnie przerażała na naszym skateparku. Zaczęłam się uczyć grać na ukulele. Wróciłam do jogi i ćwiczeń – trochę przez to, że coś zaczęło mi strzelać w kolanie i musiałam je wzmacniać. Nauczyłam się haftować. Uszyłam sobie bluzkę i maseczki.

Polubiłam kolory, brokat i wszystko co błyszczy. A może po prostu na nowo to w sobie znalazłam.

Jakie plany na przyszłość?

Był moment, w którym chciałam to miejsce pogrzebać i po prostu przestać opłacać domenę i hosting. Bo po co? Zastanawiałam się czy ja jeszcze kiedyś tu wrócę, czy jest sens trzymać to z jakiegoś sentymentu. Dobrze, że posłuchałam mojej bratniej duszy, która powiedziała mi, żebym jeszcze tego nie skreślała. Więc blog został, za to usunęłam Fanpage. W końcu nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie usunęła, nie?

Zatem trochę się cofam do początku, ale wiecie co? Dobrze się z tym czuję. Naprawdę chcę wrócić do pisania, bo cholera, lubię to! Nie chcę być blogerką, instagramerką czy influencerką. Nie chcę zmieniać świata, ludzkości ani nic z tych rzeczy. Chcę pisać. Tak jak to było 6 lat temu.

W porządku, skoro to sobie już ustaliliśmy, to powiem Wam jak to teraz będzie wyglądać. Nie obiecuję, że nie zawalę. Ale jest coś, w czym możecie mi pomóc – zaraz wyjaśnię.

Plan wygląda tak:

  1. nowy tekst pojawiać się będzie raz w tygodniu: w niedzielę. Natomiast prawda jest taka, że mogą być poślizgi, szczególnie gdy zacznie się na dobre sezon wrotkowy.
  2. FB nie istnieje dla mnie, więc o nowych postach możecie się dowiadywać z powiadomień push, na które możecie się zapisać przez ten dzwonek w dolnym rogu strony lub przez Newsletter mailowy, na który można się zapisać na stronie głównej w bocznym menu
  3. wciąż funkcjonuje coś takiego jak Wieczór Otwartego Bloga – czyli moje zaproszenie dla Was do współtworzenia tego miejsca. Masz jakiś pomysł na test, chcesz o czymś napisać i się tym podzielić bez konieczności zakładania własnej strony, albo chcesz rozpromować swojego bloga – napisz na kontakt@lepiejmyslec.pl. W menu na górze strony jest zakładka, w której znajdziesz gościnne teksty, które pojawiły się w ramach WOB.
  4. tutaj wchodzicie Wy, cali na brokatowo i mi pomagacie wypełniając Ankietę noworoczną 2021. Ostania miała miejsce w 2019 roku i zawsze sprawiało mi dużo frajdy i inspirowało mnie czytanie Waszych odpowiedzi. Jeśli chcielibyście jakoś mnie docenić, to teraz macie szansę – kliknijcie w poniższy obrazek i wypełnijcie ankietę.

***

Tęskniłam. Do kolejnego napisania!


Photo by Mink Mingle on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać