„Jak ja się cieszę, że panią widzę!” – jest to zdanie, które potrafi wzbudzić mieszane uczucia, szczególnie kiedy wypowie je psychiatra na twój widok. Zaraz dodał pospiesznie, że może to jednak źle brzmi, bo skoro tu jestem to oznacza kłopoty.
Bierz życie na klatę
Z samochodu do autobusu, z autobusu do samolotu, z samolotu do taksówki, z taksówki do hotelu. Z hotelu do biura, z biura na kolację, z kolacji do hotelu. Z hotelu do taksówki, z taksówki do kolejki, z kolejki do kolejki, skanowanie, wykładanie laptopa, odpinanie zegarka, paska, szukanie obu telefonów. Plecak osobno, torba osobno, laptop i elektronika osobno, kurtkę ściągnąć, rozpinaną bluzę też. Po drugiej stronie bramki wszystko odbywa się jak po naciśnięciu guzika „replay” – na opak. Mogłabym przechodzić kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku we śnie. Choć na każdym są trochę inne zasady.
Czasem tak mam, że chce mi się wyjść i się poszlajać. Pić do późna, palić papierosy, śpiewać w barze pełnym Amerykanów, iść gdzie nogi poniosą i tańczyć bez pamięci na parkiecie, którym jest życie. Nazywam to wyciem do księżyca. To jest jak błysk, chwilowe i natychmiastowe zapalenie się i silna potrzeba, żeby natychmiast żyć tak intensywnie jak to tylko możliwe, bo jest później niż się wydaje.
Kojarzycie takie sceny z filmów, gdzie przyjaciółki wspólnie omawiają i przeżywają jakiś dramat jednej z nich? Jedna płacze, albo płaczą wszystkie i się pocieszają w ten czy inny sposób. No więc to nie ja. Ja jestem tą postacią, która znika, przestaje odbierać telefony i w ciasnym kokonie z kołdry wypłakuje wszystkie zapasy wody skrupulatnie gromadzone miesiącami.