Lifestory

Blog Conference / Poznań

Zastanawiałam się nad tym tekstem trochę i nie bardzo wiedziałam, od której strony go ugryźć. Więc postanowiłam go podzielić na dwa kawałki i zjeść w całości. Bo jak dla mnie Blog Conference i Poznań to były dwie osobne rzeczy, które łączyła tylko czasoprzestrzeń. 

Kiedy pytają mnie jak było na BCP2016, to moja odpowiedź przedstawia się mniej więcej w ten sposób:
– Yyy…nooo…. okej. Było okej.
I w całym tym „yyy” i przesadnie długim „noooo”, kryją się wszystkie mieszane uczucia jakie mam po tej konferencji. Ale ostatecznie przy ostatnim „o” decyduję, że całe wydarzenie było okej. Koniec końców.

Koniec końców

Wiecie co, w sumie to pierwszy raz byłam na takiej konferencji. Wcześniej byłam na WroBlog i tamto wydarzenie odbyło się na zupełnie innych zasadach, więc może przez to spodziewałam się czegoś zupełnie innego.
Przede wszystkim tutaj praktycznie wszystkie prelekcje skupiały się wokół tematu „hajs, hajs, hajs i jeszcze trochę fejmu”. Ja wiem, że to ważne tematy są i w ogóle pewnie potrzebne wielu osobom (pewnie i mi to by nie zaszkodziło), ale z drugiej strony to jednak nudne było. I trochę poczułam się przytłoczona tym całym parciem na zarabianie na blogu. (Oczywiście nie neguję tego, sama bardzo chętnie rzuciłabym moją robotę i wróciła do regularnego pisania, za które spokojnie mogłabym sobie kupić czasem kawę na mieście.)

I ostatnia prelekcja tak naprawdę powinna być pierwszą (chociaż w sumie dobrze, że była ostatnia, bo na żadnej z pierwszych nie dotarłam). Wystąpił Andrzej Tucholski, który oczywiście momentalnie roztoczył swój inspirujący urok. Mówił o motywie przewodnim bloga – jak go znalazł i podpowiadał jak my możemy go odnaleźć. Właśnie w ten sposób powinna się rozpoczynać ta konferencja, a dopiero później przejść do kwestii hajsów. Najpierw pomyśl o czym chcesz pisać, co chcesz ludziom przekazać, trenuj swój warsztat i dopiero później można myśleć o pieniądzach. A zazwyczaj jest tak, że to po prostu samo przychodzi. I tak jak powiedział Andrzej: (parafrazuję) „kiedy masz już ustalony swój motyw przewodni, to nie będziesz miał problemu z określeniem, które oferty współpracy nie pasują do Ciebie i Twojego bloga”.
Proste, nie?

Nie wiem. Ja to może jestem jakiś człowiek zacofany i mi się wydaje, że w tym wszystkim to powinno przede wszystkim chodzić o takie rzeczy jak radość pisania, tworzenia, przekazywania czegoś ludziom i tak dalej. No ale to może mi się coś pokręciło.

I tak czegoś się nauczyłam

Jestem pewna, że jest cała masa ludzi, którzy pojechali na Blog Conference Poznań i znaleźli tam same dobre rzeczy, spotkali fantastycznych ludzi i dowiedzieli się mnóstwa ciekawych rzeczy. Zresztą ja też poznałam dwie bardzo sympatyczne dziewczyny i strasznie żałuję, że nie zapisałam sobie adresów ich blogów, bo teraz oczywiście mam czarną dziurę w głowie i za nic nie potrafię sobie przypomnieć jak to szło. Ale mam nadzieję, że jeszcze je odnajdę.
Blogosfera to specyficzna sfera. Sfera siatki kontaktów, w której trzeba umieć meandrować. Ja nie potrafię. Nie potrafię zagadywać do „odpowiednich osób” i promować siebie. W pewnym momencie stałam 3 kroki od Tomka Tomczyka (znanego jako Jason Hunt/Kominek), którego książki przeczytałam i ogólnie w sumie myślę, że to ciekawy człowiek jest. I tak oto stał sam. Mogłam podejść. W głowie postawiłam kolejno te trzy kroki i zastanowiłam się, co ja w ogóle chciałabym mu powiedzieć. „No hej, fajnie piszesz. Cenię sobie twój zmysł obserwacji i w ogóle myślę, że jesteś spoko”? Przecież on wie, że fajnie pisze i jest spoko. Więc uznałam, że nie ma sensu do niego zagadywać, jeśli nie wiem o czym chciałabym z nim porozmawiać.

Właśnie podczas tej konferencji dotarło do mnie, że mi przede wszystkim zależy na pisaniu. (Wiem, brzmi to jak wytarty frazes, ale ja cała jestem właśnie jak taki wytarty frazes.) Nie muszę nic znaczyć w świecie blogosfery. Fejm nie sprawi, że będę szczęśliwsza. Prędzej dobra kawa sprawi, że będę szczęśliwsza.


*Zdjęcia robione przeze mnie i przez A, który uparł się, żeby robić zdjęcia przedstawiające jak ja robię zdjęcia.

Poznań

Pamiętam jak pierwszy raz przyjechałam do Poznania. To było zimą albo wczesną wiosną. Z SKN Ogrodników pojechaliśmy na Targi Gardenia. Poznania jako takiego nie zobaczyłam praktycznie w ogóle, ale zrobił na mnie fatalne wrażenie. Był szary, brzydki i ponury. I miał dziwne tramwaje. Wystarczająco wiele, by go nie polubić. Ale przez ostatnie dwa weekendy miałam okazję diametralnie zmienić zdanie na temat tego miasta. Przede wszystkim mój zmysł ogrodnika był pobudzany na każdym kroku – niemal w każdej kawiarni i restauracji były donice z kwiatami, kwietniki, bukiety w wazonach i mnóstwo zieleni. Podejrzewam, że to pozostałość po kulturze niemieckiej. Ale to uświadomiło mi jak mało jest kwiatów w oknach na Dolnym Śląsku.

Moje zwiedzanie jest zawsze nieco inne niż przeciętnego turysty, bo zazwyczaj jako pierwszy cel stawiam sobie miejscowy ogród botaniczny oraz jakieś parki i temu podobne. Zatem oczywiście ruszyliśmy na Ogród Botaniczny, który ma absolutnie najlepsze alpinarium jakie do tej pory zobaczyłam (zdecydowanie lepsze niż we Wrocławskim OB). Bajka! Plusem jest też to, że wstęp jest bezpłatny.

Absolutnie pierwsza rzecz jaką pokochałam w Poznaniu – osiedle Wichrowe Wzgórze. Mogłabym tam mieszkać tylko i wyłącznie z powodu tej nazwy. Z Wichrowego Wzgórza mieliśmy bardzo blisko do Cytadeli, przez którą się przeszliśmy, trzasnęliśmy sobie selfie z czołgami i zrobiliśmy mały występ na starym amfiteatrze. Przez Cytadelę moja sympatia do Poznania już zupełnie się rozhulała i nawet przestałam uważać, że mają tam dziwne tramwaje.

Zastanawiające jest dla mnie, że (chyba) w Poznaniu nie ma jakiegoś problemu z piciem alkoholu w miejscach publicznych. Nie wiem czy tak rzeczywiście jest, czy może ja tak akurat zawsze trafiałam na jakichś ludzi, którzy sobie na lajcie sączyli browarka w środku dnia w autobusie albo po prostu idąc chodnikiem. I to nie byli żadni menele czy coś. To było dziwne. Czy ktoś jest z Poznania i może mi to wyjaśnić?

Tak czy inaczej już wiem, że będę musiała tam wrócić, bo okazało się, że mają tam Palmiarnię (!), w której mnie jeszcze nie było. Poza tym nie byłam jeszcze nad Maltą, na Kontenerach (?) i w kawiarni, gdzie kawę podaje mistrzyni Polski w Latte Art. Także to już przesądzone, powrót jest nieunikniony.
A co do blogerskich konferencji, to przede mną jeszcze SeeBloggers. Pojadę, zobaczę, może nauczę się czegoś nowego.

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać