Zacznijmy od tego, że w moim przypadku apostazja była jedynie formalnością. Do Kościoła nie chodzę jakieś 18 lat, więc moje przynależenie do tej wspólnoty na papierku naprawdę nie miało sensu. Moim ostatnim sakramentem była komunia, od gimnazjum nie chodziłam na lekcje religii, a do kościoła przestałam jakoś w ciągu roku od swojej pierwszej komunii.
Wiem, że sporo osób rozważa apostazję, szczególnie po ostatnich wydarzeniach. Wiem też, że łatwiej się zebrać na odwagę, kiedy się wysłucha relacji kogoś znajomego, nawet jeśli jest to znajomy z internetu (ja bazowałam na relacji Arleny Witt oraz Hani Es). W moim przypadku po apostazję nie szłam do kościoła w dużym mieście, ale w małej mieścinie (niecałe 40 tys. mieszkańców).
Etap I
Najpierw musiałam pójść do parafii chrztu po akt chrztu. Nie umawiałam się wcześniej tylko od razu poszłam w godzinach, które były podane jako godziny przyjmowania w kancelarii (był to akurat czwartek). Wzięłam sobie osobę towarzyszącą, która też chciała zrobić apostazję i oboje byliśmy ochrzczeni w tym samym miejscu. No i wiadomo – we dwoje zawsze raźniej i człowiek jakoś tak czuje się psychicznie bezpieczniej. Zatem ksiądz zaprosił nas do środka i jak już usiedliśmy zapytał co nas sprowadza. Mówię, że chcielibyśmy otrzymać świadectwo chrztu. Ksiądz zapytał do czego nam potrzebne, więc odpowiedziałam wprost, że do apostazji. W tym momencie można było wyczuć lekką zmianę atmosfery w pokoju. Chwila milczenia, ale w końcu proboszcz zaczął jakoś tak nieskładnie pytać nas o powód. Powiedziałam za siebie, że w moim przypadku to wynika z tego, że nie uczestniczę w życiu Kościoła Katolickiego od lat i w ogóle to nie jestem wierząca. Na co on:
– Czy uważa Pani, że żyje na świecie jakiś człowiek, który w nic nie wierzy
Zbiło mnie to z pantałyku szczerze mówiąc, no bo wierzyć to można naprawdę w wiele różnych idei, chociażby że osoby LGBT+ to są ludzie, a prawa kobiet to prawa człowieka. Ale wiecie, ja nie poszłam się tam kłócić, więc z uśmiechem pod maseczką, najżyczliwiej jak mogłam, odpowiedziałam:
– Myślę, że żyją tacy ludzie.
Ksiądz jeszcze próbował jakoś to uszczypnąć z innej strony, że no nie da rady tak w nic nie wierzyć i powiedział jeszcze:
– Nawet nie wierząc w Boga, trzeba najpierw wierzyć w niego, żeby móc w niego nie wierzyć.
(Eeee… że co?)
Ale chyba się zorientował, że jesteśmy beznadziejnymi przypadkami, które ani nie chcą dyskutować, ani nie chcą dać się przekonać, bo w końcu wziął się do wypisywania naszych aktów.
Wspomnę, że w żadnym momencie proboszcz nie poprosił od żadnego z nas dowodu tożsamości, żeby potwierdzić, że my to my. Nie że jakieś tam RODO i tak dalej… I podkreślę, że ten ksiądz widział nas PIERWSZY RAZ na oczy, więc nie ma opcji, żeby nas znał.
Etap II
Drugim etapem było pójście do parafii zamieszkania. Tutaj tak samo postanowiłam po prostu pójść w godzinach urzędowania, żeby czasem proboszcza nie zniechęcić i trochę go wziąć z zaskoczenia. W sobotę go nie było, mimo wypisanych godzin. Natomiast udało mi się go „dopaść” we wtorek. Znowu nie poszłam sama i osoba towarzysząca także weszła ze mną do gabinetu księdza. Na wstępie powiedziałam, że to nic osobistego, że nie znam księdza, w tym kościele nigdy nie byłam, a przyszłam tu bo to moja parafia zamieszkania i że chcę dokonać aktu apostazji. Zanim ksiądz pozbierał się z zaskoczenia wyjaśniłam, że od wielu lat nie przyjmuje żadnych sakramentów, nie jeżdżę na pielgrzymki, nie chodzę na msze i tak dalej, więc moje fasadowe przynależenie do KK mija się z celem. Wspomniałam też, że o samej apostazji myślałam już od dłuższego czasu.
Na co ksiądz stwierdził, że wygląda na to, że to przemyślałam i podjęłam decyzje, więc nie wie jak mi może pomóc. Podałam mu papiery i powiedziałam, że jedynie potrzebuję od niego pieczęci i podpisu. Zaczął przewracać te papiery i w końcu zapytał czy mogłabym przyjść jutro, a on spokojnie przeczyta zanim podpisze, bo za chwilę ma mszę (trochę ściema, bo msza była za godzinę, ale OK…). Niechętnie, ale się zgodziłam i umówiliśmy się na kolejny dzień na tą samą porę.
Szczerze mówiąc, to brałam pod uwagę, że go nie będzie i mnie zrobi w balona, bo słyszałam już takie historie, gdzie księża udawali niedostępnych albo nie pojawiali się na umówione spotkania z osobami chcącymi dokonać apostazji. Na szczęście w tym przypadku proboszcz rzeczywiście na mnie czekał. Nie wiem czy to przez to, że tym razem już przyszłam sama, ale atmosfera zdecydowanie się zważyła. Całe jestestwo księdza komunikowało mi jak bardzo jest niezadowolony. Powiedział coś tam, że przeczytał dekret i oczywiście mi podbije. Później wyszło trochę zamieszanie, bo się nie podpisał, więc mu uprzejmie zwróciłam uwagę, że chyba sama pieczątka nie wystarczy i powinien jeszcze złożyć podpis.
– Muszę przyznać, że się nie znam, bo pani jest pierwszą… taką osobą. – stwierdził.
Później chciał mi dać wszystkie egzemplarze oświadczenia i kiedy odpowiedziałam, że nie mam żadnej teczki ani nic, to zaczął trzaskać szufladami w poszukiwaniu folii na dokumenty, a później musiałam mu tłumaczyć, że dla mnie jest jedna kopia, a pozostałe to ksiądz musi przekazać do kurii. Z lekkim oburzeniem stwierdził, że to przecież w moim interesie. Na co ja, że oczywiście bardzo chętnie załatwiłabym to sama, ale chyba nie na tym polega procedura kościelna. Na co on z lekkim fochem:
– W porządku, niech to zostanie tutaj. – ale jego ton sprawił, że zmrużyłam oczy i przyjrzałam mu się uważnie. Długie sekundy patrzenia na siebie nawzajem. W końcu pytam:
– Ale ksiądz to wyśle, tak?
Milczenie i te spojrzenie z rodzaju „przekonajmy się”. W końcu ustępuje:
– Wyślę Pocztą Polską, bo kuria jest zamknięta ze względu na obecną sytuację… – znowu trochę bullshit alert, bo jak to ja byłam osobą towarzyszącą przy składaniu oświadczenia przez kogoś innego, to tamten ksiądz powiedział, że jeszcze w tym tygodniu się wybiera do kurii, więc to załatwi. ALE DOBRA, niech będzie.
– Dziękuję. Przykro mi, że byłam pierwszą taką osobą, ale tak jak mówiłam: to nic osobistego. Wszystkiego dobrego…
– Pani robi sobie krzywdę na własne życzenie, ale…
– Przynajmniej robię to świadomie. Dobranoc.
– Dobranoc.
Kiedy tylko zamknęły się za mną drzwi, to usłyszałam jak przekręca w nich zamek. A ja odetchnęłam z ulgą.
Za jakieś dwa miesiące pójdę znowu po odpis aktu chrztu i zobaczę czy proboszcz dopełnił swojego obowiązku i faktycznie wysłał papiery tak jak jest do tego zobligowany.
Aha, i tutaj też ANI RAZU ksiądz nie sprawdził czy ja to ja, a również w tym przypadku nigdy wcześniej nie widział mnie na oczy.
Etap III
Ostatni etap dopisuję 20 stycznia 2021, czyli w sumie 2 miesiące po złożeniu aktu apostazji. Ponieważ na poprzednim etapie ksiądz nie wzbudził we mnie za grosz zaufania, to postanowiłam po Nowym Roku podejść do parafii chrztu i ponownie poprosić o wypisanie mi świadectwa chrztu, ale już z odpowiednią adnotacją. Proboszcz powinien dostać pismo z diecezji (w moim przypadku była to diecezja legnicka) z potwierdzeniem od biskupa, że przyjął mój akt oraz poleceniem dokonania odpowiedniego zapisu w księdze.
Poszłam pierwszy raz tydzień temu, czyli 12 stycznia z zapytaniem czy takie pismo przyszło. Wziął jakieś pismo do ręki, przeczytał i stwierdził, że nic nie przyszło. Od razu pomyślałam, że albo tamten ksiądz jednak nie wysłał tego mojego aktu, albo z kolei ten leci w kulki. Tak czy inaczej zadzwoniłam do kancelarii diecezji legnickiej i zapytałam czy moje oświadczenie woli w ogóle do nich trafiło. Człowiek, który odebrał telefon był bardzo uprzejmy i pomocny, szybko ustalił, że pismo przyszło przed świętami i że na pewno od nich wyszło. Wykręcał się, że może to wina poczty i żebym spróbowała w przyszłym tygodniu podejść do parafii jeszcze raz i jeśli wciąż nic nie będzie to zadzwonić do nich, to oni wtedy interweniują. Jeszcze tłumaczył mi, że w sumie ten wpis w księdze to tylko formalność, a moje wystąpienie z KK następuje w chwili złożenia oświadczenia u księdza. Ale ja właśnie chciałam formalnie, bo nieformalnie to ja w KK nie jestem już od dawna.
Zatem tydzień minął i tym razem poszłam w towarzystwie tej samej osoby, z którą byłam podczas pobierania aktu chrztu na pierwszym etapie. Ksiądz jak zwykle nie odpowiedział nam „dzień dobry”, bo to chyba uwłacza jego godności, więc od razu przeszliśmy do rzeczy i zapytaliśmy czy już doszło pismo z diecezji. Poprzeglądał papiery, zapytał o nazwiska i bez słowa wyciągnął księgę chrztów i zaczął coś tam wpisywać. Trwało to wiele długich i pełnych milczenia minut, po czym zamykając księgę zapytał czy w takim razie to już wszystko. Moja osoba towarzysząca zaczęła mówić, że w sumie jak już mamy pewność, że pismo doszło i jest to odnotowane, to chyba wszystko… Ale nie dla mnie.
Ja chcę jeszcze otrzymać zaktualizowane świadectwo chrztu.
I wtedy ksiądz już nie wytrzymał. Zaczął się oburzać, że po co mi to i co ja mam z tym niby zamiar zrobić. Mówię, że chcę mieć to jako formalne potwierdzenie, a tak w ogóle to są moje dane osobowe i ja mam do nich zwyczajnie prawo. Zagrało to na czułej strunie, bo z wyrzutem zapytał:
– Tak? To tego Panią nauczyli?? Pani wystąpiła z kościoła, więc pani nie ma żadnych praw w tej wspólnocie.
Na co ja oczywiście, że no nie wymyślam sobie tylko jest takie coś jak RODO, nie? Powiedziałam też:
– Proszę mi wierzyć, gdybym mogła usunąć stąd wszystkie moje dane, to bym to zrobiła.
– Pani nie jest godna wiary i na pewno nie uwierzę w pani żadne słowo.
No i tak. W takim razie chyba wyrażenie „wierzcie mi” jest znakiem towarowym KK.
Kolejne długie minuty i dziubanie palcami w klawiaturę. W końcu zaszumiała drukarka i już ksiądz miał zamykać księgi i tak dalej, kiedy mój towarzysz apostazji mówi jakby nigdy nic:
– Ja jednak też bym chciał dostać takie świadectwo.
No i znowu, a na co nam to i co my to na ścianach będziemy wieszać czy co?
– Może mi się przyda, kiedy będę wstąpić do innej wiary.
– No już to widzę jak Was przyjmują, skoro tacy jesteście godni zaufania i się odwracacie!
Tu już mi ciśnienie skoczyło.
– Trochę inna sytuacja, kiedy się jest chrzczonym jako małe i nieświadome dziecko, a trochę inaczej kiedy się wstępuje do kościoła świadomie.
– A jak Panią prowadzili rodzice do lekarza jak była mała, albo zapisali do szkoły, to może też pani powinna im zarzucić, że było to bez pani zgody??
Doskonały argument, doprawdy. Powiedziałam mu, że to nie jest to samo i go wyśmiałam, na co on stwierdził, że musze się douczyć o tym jak działa wolna wola czy samoświadomość. Okeeeej.
Podsumowanie ogólnych wrażeń
Tak to wyglądało u mnie i zajęło to niecały tydzień. Generalnie starałam się nie wdawać w dyskusje i owszem odpowiadałam na zadane pytania, ale nawet jak słyszałam jakieś dziwne teksty, to puszczałam je mimo uszu. Słyszałam lepsze i słyszałam gorsze historie, więc wstrzeliłam się w środek.
Żaden z księży nie był chamski, aczkolwiek byli raczej obrażeni i chłodni. Za to ksiądz, u którego składała oświadczenie moja osoba towarzysząca był nawet sympatyczny i chociaż żadne z nas się z nim nie zgadzało, to zdecydowanie nie było czuć wrogości.
Żaden z nich nas nie namawiał, nie przekonywał i nie odwodził. Gadali, że robimy sobie krzywdę i tak dalej, wiadomo.
A teraz kontekst
Nie namawiam do apostazji. Dla mnie to była w sumie formalna wisienka na torcie odłączenia się od wspólnoty Kościoła Katolickiego, bo tak praktycznie to nie należałam do niej od osiemnastu lat. Poza tym moja rodzinna nie jest w ogóle religijna, więc tutaj też nie miałam żadnych wyrazów sprzeciwu, a wręcz przeciwnie.
Wiem, że jest sporo osób, które twierdzą, że szkoda zachodu i w sumie wystarczy, że się do kościoła nie chodzi, nie chrzci się dzieci i nie puszcza je na religię. Dla mnie to ma jednak znaczenie, że faktycznie będzie na tym papierze adnotacja, że jestem apostatką. Wiem, że nie usuną moich danych z rejestru, ani że pewnie nie znajdzie to w odbiciu statystyk oraz że chrzest jest niezmywalny. Mi chrzest w niczym nie przeszkadza, za to przeszkadza mi, że figuruję jako wierna Kościoła Katolickiego, nawet jeśli ja wiem, że mentalnie wcale do niego nie należę, to teraz oni też to wiedzą. I to mnie napawa ulgą.
Wiem, że to procedura raczej symboliczna, ale niby czym jest chrzest czy komunia pierwsza?
W mojej ocenie apostazja nie oznacza, że wyrzekasz się Boga, bo jest więcej sposobów na wiarę w Boga niż Kościół Katolicki. Nie wiem jak to do końca wygląda z perspektywy KK, z tego co wyczytałam to apostazja = auto ekskomunika. Pytanie tylko czy odchodząc od KK odchodzisz od Boga? Według mnie to nie ma nic wspólnego, ale moja relacja z Bogiem ma status „to skomplikowane” i z pewnością pisząc „Bóg” mam na myśli zupełnie co innego niż każda religia na tym świecie jaką znam. Zatem totalnie nie jestem ekspertką w tym temacie.
Wskazówki
Teoretycznie akt apostazji powinno się złożyć w parafii zamieszkania, ale w sumie miejsce zamieszkania może być nawet tymczasowe i ma charakter deklaratywny, więc jeśli wiecie, że Wasz ksiądz będzie robił nieprzyjemności, to… cóż, można wybrać do tego inną parafię, która jest bardziej uprzejma.
Z relacji innych apostatów wynika, że często księża się oburzali, kiedy ludzie mówili do nich normalnie „per pan” i uznawali to za obelgę. Ja mówiłam „per ksiądz”, ale starałam się unikać formy „proszę księdza”. Po prostu traktowałam go, jakby „ksiądz” było jego imieniem i tyle. Nie mówiłam „szczęść boże” ani innych form typowo kościelnych, no bo wiadomo.
Ja zabrałam osobę towarzyszącą i żaden z księży nie miał z tym problemu. Gorąco polecam takie rozwiązanie, bo to naprawdę dodaje otuchy i siły. Sama zabierałam się do tego od poprzedniej jesieni (apostazja była jednym z moich życzeń noworocznych) i gdyby nie to, że udało mi się zgadać z kimś, że zrobimy to razem, to pewnie dalej zbierałabym się na odwagę, żeby skonfrontować się z księdzem.
Uczciwie przyznam, że byłam posrana ze strachu i niepokoju – głównie dlatego, że nie miałam pojęcia na kogo trafię, a słyszałam naprawdę przykre historie. Gdybym trafiła na jakiegoś chama, to pewnie do tej pory bym to przeżywała – niestety, ale tak mam i nie lubię konfrontacji.
Przeczytajcie dokładnie procedurę, bo może być tak, że Wasz proboszcz nie będzie miał pojęcia co robić i będziecie musieli go przypilnować.
EDIT PO FINALE: Zdecydowanie nie żałuję, że poszłam po raz kolejny po ten akt chrztu, bo sam fakt że ksiądz dopiero przy nas to wpisywał do księgi, sugeruje mi, że gdybyśmy się nie pojawili, to pewnie te listy jakoś by się zawieruszyły. Słyszałam o wielu takich historiach, kiedy ludzie po latach z ciekawości poszli do parafii po takie potwierdzenie i z zaskoczeniem przyjęli, że żadnej takiej adnotacji w księdze chrztu nie ma.
I owszem, teraz sobie powiesiłam na ścianie zaktualizowany akt chrztu z adnotacją o apostazji i będzie tam wisieć aż przestanie mnie to cieszyć.
Zachęcam do poczytania o technicznych szczegółach na stronie apostazja.info (jest tam też wzór oświadczenia do pobrania), a po wsparcie i do poczytania historii apostazji innych ludzi można zajrzeć do grupy Apostazja 2020 na FB.
To chyba tyle. Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, na które nie udało mi się odpowiedzieć w tym wpisie, to wrzucajcie w komentarze.
Photo by Akira Hojo on Unsplash