Wyścig szczurów
Bierz życie na klatę

Wyścig szczurów

Szybko pochłaniam pół miski sałatki owocowej. Zastygam w połowie drogi do ust, a bujanie zwisającego z łyżki kawałka pomarańczy działa hipnotycznie. Do mojej głowy znowu przecieka ta myśl o biegu, która dręczy mnie od jakiegoś czasu.

To już jest trzeci tekst, który zaczynam pisać w ciągu ostatnich kilku dni. To chyba nie jest blokada, bo pomysłów mam wiele, ale żaden nie sprawia, że ręce same rwą mi się do klawiatury.
Nie mogę wygonić z mojej głowy tego dziwnego wrażenia. Wrażenia, że tkwię w środku wyścigu, na który wcale się nie zapisywałam. Wszyscy biegną i wszyscy do czegoś zmierzają, a ja się tylko rozglądam zdezorientowana i nie mogę zrozumieć skąd oni wiedzą, w którą stronę warto biec.
Niektórzy się na mnie oglądają i w pośpiechu krzyczą, że to nie jest ważne gdzie – ważne, że biegniesz. Nie musisz przy tym myśleć. Wystarczy, że będziesz stawiać jedną stopę za drugą.
Jedna za drugą, jedna za drugą – łapiesz ten rytm? Kiedy stawiasz jeden krok, to myślisz o następnym i tak idziesz przez życie. Albo raczej biegniesz.
A ja stoję. Mój uśmiech już nie dosięga oczu, kiedy mówię, że skupiam się na oddychaniu i niegubieniu skarpetek.
Coś mnie uwiera w tył mózgu. Otrząsam się z tego uczucia, a zza mojego kołnierza wypada myśl. To wspomnienie słów, które padły między Kotem i Alicją w Krainie Czarów:

– Czy nie mógłby pan mnie poinformować, którędy powinnam pójść? 
– To zależy w dużej mierze od tego, dokąd pragnęłabyś zajść. 
– Właściwie wszystko mi jedno.
– W takim razie również wszystko jedno, którędy pójdziesz.

– Chciałabym tylko dostać się dokądś.
– Ach, na pewno tam się dostaniesz, jeśli tylko będziesz szła dość długo.

Nie ważne dokąd, ważne że do przodu. Krok. No postaw wreszcie ten krok!
Ale zamiast sama robić krok, oglądam się na innych i podziwiam ich łydki. Tak, łydki. Są silne, zdecydowane i wiedzą czego chcą. Wszystko zależy od łydek, ja nie mam zdecydowanych łydek. To wszystko przez to.
Od jakiegoś czasu obserwuję osoby, z którymi stanęłam na linii startu mniej więcej w tym samym momencie. Widzę jak się pną, jak biegną i mają coraz lepszy czas. Podziwiam ich łydki, bo to dobre łydki są. Łydki należy doceniać. Ale nagle sama staję w miejscu i nie wiem co ja tutaj właściwie robię.
Stanęłam na linii, strzelił pistolet i krzyknęli mi nad uchem „START!”, więc ruszyłam i biegłam. Ale teraz stoję i zaczyna do mnie docierać, że absolutnie nie mam pojęcia gdzie jest meta.

To, że ja się zatrzymam i odmówię udziału w biegu, wcale nie oznacza, że wyścig nie będzie trwał. Każdy pokonuje własne etapy, a mnie jedynie przeraża, że niektórzy ludzie robią to rzeczywiście w biegu. Biegną, łapią jakiegoś faceta i nazywają go mężem, potem chwytają pierwsze dziecko pod pachę i biegną dalej, a po drodze zbierają pieniążki niczym Mario, za które później kupują dom. A jeszcze później od tego sprintu strzela im pikawa.
Sęk tkwi w tym, że takich etapów jest wiele, trasa każdego z nas może przebiegać zupełnie inaczej i z różną kolejnością etapów. Tak naprawdę, to nie ma jednego wspólnego wyścigu. Jest tylko miliard indywidualnych maratonów, które mogą się kończyć w innych miejscach, ale meta i tak zawsze jest tak samo ostateczna. A chyba największym lifehackiem w tym wszystkim, jest uświadomienie sobie, że w tym wyścigu wcale nie trzeba biec.
Można iść. Można nawet się czołgać. Stać też można, ale meta i tak nas dosięgnie. Więc może warto iść spokojnym krokiem i chociaż coś po drodze obejrzeć?

Wiem, że tylko ja czuję presję w moim prywatnym maratonie. Ten wyścig trwa tylko w mojej głowie, a ja wcale nie muszę biec. Tam gdzie mam dotrzeć i tak dotrę, a idąc przynajmniej będę miała okazję się rozejrzeć.

***

Nie muszę nigdzie biec.
Dokańczam sałatkę owocową spokojnie.


Photo 

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać