Lifestory

Opadające ręce, walenie głową w ścianę i skonfundowany Travolta

Czasami mi ręce opadają. Patrzę na mój fanpage, na Instagrama, Twittera, słodki jeż raczy wiedzieć co jeszcze i po prostu opadam z sił. Stwierdzam, że nie potrafię i zwijam się w rulon jak ryż w algi do sushi. 

Najpierw opowiem Wam o mojej mamie, bo moja mama jest świetna. Jest szczęśliwą emerytką, która dużo podróżuje i ostatnio kupiła sobie nawet smartfona, a teraz dołączył do niego również tablet – co sprawia, że pęka z dumy, że taka obeznana technologicznie i w ogóle. Wow-wow. Kiedyś nawet przeczytała moje książki Kominka tylko po to, żeby wiedzieć o co tak naprawdę chodzi z tym moim blogiem i żeby móc jakkolwiek ze mną porozmawiać na ten temat. Kiedy brała ode mnie te książki to stwierdziła, że przecież musi się dowiedzieć co to są te lajki i czemu wszystkim tak na nich zależy.
No więc moja mama ostatnio przyszła do mnie i tak usiadła obok. Przerwałam pracę na laptopie. I zawsze jak tak moja mama siada, to ja wiem, że zaraz zada mi jedno z Cyklicznych Pytań. I trzeba wiedzieć, że moja mama ma dokładnie dwa pytania, które zadaje cyklicznie. W ten sposób zbiera swego rodzaju update czy aby coś arcyważnego nie umknęło jej w ciągu ostatnich paru tygodni.
Pierwsze Cykliczne Pytanie: „czy macie już jakieś plany? Twój Piękny się skonkretyzował w końcu? Bo wiesz, musicie mnie uprzedzić, żebym zaczęła zbierać na wasz ślub…”
Drugie Cykliczne Pytanie: „jak tam twój blog? Ile już masz lajków?”

I tym razem padło to Drugie, bo pierwsze zostało już wyczerpane na ten miesiąc i moja mama chyba uznała, że jeszcze za wcześnie żeby coś się zmieniło w tej kwestii. Niestety poruszanie tematu mojego bloga, to jest jak wejście do rwącej rzeki, która nie daje nawet sekundy na zaczerpnięcie powietrza niezbędnego do powiedzenia czegokolwiek dłuższego niż aha.
Zatem bramki się głucho zatrzasnęły, nastąpiło zwolnienie blokady i kolejka ruszyła. Poinformowałam ją o aktualnej ilości lajków, która wczoraj wynosiła o jeden więcej, ale niestety ktoś mnie znielubił i mną wzgardził. Później zaczęłam się podniecać moimi zasięgami, które ostatnio się polepszyły i przypuszczam, że ma to związek ze zmianą algorytmu fejsa. Bo miało być tak, że przestaną się tak liczyć lajki i komentarze, a bardziej ich interesuje ile ktoś czasu spędził „w danym poście”. Jeśli wiecie o co chodzi. (Bo ja ledwo.) No ale nieważne. Później kolejka mocnym szarpnięciem zjechała w dół i zaczęłam się rozwodzić nad tym całym marketingiem, którym bloger powinien się posługiwać w celu budowania własnej marki. I jak mnie to dobija i jak mi ręce opadają aż po same kostki, kiedy myślę jak dużo to pracy, a jak wielką leniwą bułą ja jestem.
– Ci blogerzy to normalnie zarządzają sobą w czasie i wszystko planują, mają strategie rozwoju i inne takie! – tłumaczę mojej rodzicielce z pełną emfazą – Mamo. Ja nawet nie potrafię sobą zarządzać, żeby regularnie prać swoje koszulki do pracy!
Moja mama się tylko roześmiała i zgodziła się ze mną, czym zresztą ostatecznie wbiła mi gwóźdź do trumny.

Tak więc jestem chyba stracona. Ale powoli zaczynam to akceptować. Kiedyś bardziej parłam na ten monitor, ale teraz jakoś tak zluzowałam zawory. Uczę się akceptacji, że jestem chujowym „animatorem społeczności”. Że nie umiem spamować feeda. Że ja swoje, a inni mają to w nosie. Że ja potato, a inni tomato.  Że w zasadzie to wszystko nie ma większego sensu, bo i tak wszyscy umrzemy.

Skonfundowany Travolta

I nie zrozumcie mnie źle, nie piszę tego po to, żeby się żalić i dostać jakieś pocieszające klepnięcie w tyłek. (W końcu to nie mecz siatkówki.) Chcę po prostu o czymś opowiedzieć, co chodzi mi po głowie od dłuższego czasu. Bo od jakiegoś czasu czuję się jak ten John Travolta z memów, co nie wie w którą stronę i właściwie co on tutaj robi. No więc jak tak się czuję z tym blogiem. Lubię go i fajnie go pisać, ale z drugiej strony wciąż się zastanawiam czy robię to wystarczająco dobrze.
Prawda jest taka, że nie mam pojęcia co ja tutaj robię. Czasem ktoś mnie zapyta jaki mam plan rozwoju bloga (w sumie to, głównie ja sama siebie o to pytam) i nie potrafię odpowiedzieć. Skąd mam to wiedzieć, skoro nawet nie wiem co ja robię w tej chwili? No okej, piszę. Ale co z tą całą resztą? Promowaniem, animowaniem, zachęcaniem i innym sraniem?
Czasami doprowadza mnie do napadu zupełnej bezsilności fakt, że totalnie nie potrafię w „animowanie społeczności”. Ba! Ja nawet nie wiem czym to do cholery jest. Już nie wspominając o moim powątpiewaniu w istnienie lepiej-myślącej-społeczności.
Czasem nie ogarniam.

giphy (4)

Po co ten wpis? Bladego pojęcia nie mam. Czy wszystko zawsze musi mieć sens? A może czasem warto pisać tak po prostu, co palce naniosą na klawisze? A może chciałam pokazać, że ja też czasem czuję się bez sensu i mocno nie na miejscu?
Że działam dokładnie w ten sam sposób co wszyscy ludzie. Czyli czasami wiem, że gdzieś jest ściana, bo ją jasno i wyraźnie widzę. A czasami wiem, że ona tam jest tylko dlatego, że walnęłam w nią czołem. I wtedy tylko lojalnie uprzedzam o jej istnieniu i że czołem to jednak nie warto.


Photo

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać