matka feministka
Ludzie

„Matka feministka” – lektura obowiązkowa dla nie-matek feministek

Nie jestem matką, ale identyfikuję się jako feministka i muszę przyznać, że lektura książki „Matka feministka” napisanej przez Agnieszkę Graff sprawiła, że mój feministyczny horyzont się znacznie poszerzył.

Nie będę nawet próbowała mówić jak to jest być matką i w ogóle z czym kobiety w tej roli się zmagają. Nie będę, bo zwyczajnie nie mam o tym zielonego pojęcia. Jeśli już mam jakieś pojęcie to może jedno z tych bladych, bo jednak matki mnie otaczają i czasem ze mną rozmawiają. I właśnie na tej podstawie będę dzisiaj bazować.

Matka feministka – to jakiś oksymoron?

Graff wbija szpilę w ogólny ruch feministyczny bardzo celnie. Tak celnie, że i ja czuję się trafiona. Bo wiecie, feminizm mainstreamowo kojarzy się z kobietą sukcesu, która jest przedsiębiorcza i po urodzeniu dziecka (jeśli w ogóle takowe posiada) niemal od razu wraca do pracy, żeby nie być ciężarem dla pracodawcy. To kobieta, która godzi wiele ról, albo wynajmuje inne osoby, żeby za nią odegrały te role (gosposi, kucharki, opiekunki).
Feminizm to niby wolność wyboru – możesz zostać matką, ale też przecież wcale nie musisz. Ale czy rzeczywiście?

Kiedy dodamy do tego obrazka matkę, która decyduje się zostać w domu (chociaż tak właściwie ciężko mówić tu o jakiejś rzeczywistej decyzji w momencie, kiedy państwowe żłobki są niemal równie dostępne co krew jednorożca, a te prywatne kosztują tyle, że w sumie jak pójdziesz do pracy to głównie po to, żeby zapłacić za ten żłobek – to dupa, a nie wybór jest), to taka kobieta jest od razu wciskana w ramy konserwy. Bo tylko konserwatyści chcą budowania więzi i żeby kobiety opiekowały się dziećmi. Feminizm czy neoliberalizm chce wyzwolenia kobiet, wyciągnięcia ich z domu i wrzucenia na rynek pracy. Rozumiem, że wtedy lukę opieki nad dzieckiem zapełnia tato, tak?

Rodzina to nie jest konserwatyzm. Budowanie więzi też nie. Konserwatyzmem jest postrzeganie, że rodzic ma przeważnie twarz matki. Że tylko matka się tak dobrze zajmie dzieckiem, że facet jest w tej kwestii nieudolny.

Rodzic to nie tylko matka

Ostatnio rozmawiałam z koleżanką o urlopach macierzyńskich i tacierzyńskich, że te drugie są zdecydowanie zbyt krótkie, że państwo powinno jednak tych ojców nieco bardziej motywować/zachęcać do spędzania czasu z dzieckiem i budowania z nim więzi. W odpowiedzi usłyszałam, że no spoko, ale przecież przez te pierwsze parę miesięcy kluczowa jest matka, no bo przecież lepiej jest karmić piersią niż z butelki.

Z punktu widzenia bliskości – owszem, fizyczny kontakt jest niezbędny. Ale jednocześnie jest całkiem sporo kobiet, które z różnych powodów nie są w stanie karmić piersią i co? I nico. Bo bardziej chodzi o fizyczny kontakt, dotyk, skóra do skóry – czyli tak zwane kangurowanie, o którym pisałam przy okazji tekstu o naszym najważniejszym zmyśle: dotyku. A kangurować może nie tylko matka, ale może też to robić ojciec, dziadek, babka, siostra, brat, ktokolwiek.

Mit Matki Wszechwiedzącej

Nie wierzę też w to, że świeże matki mają wbudowaną wiedzę co z takim noworodkiem robić i o co mu chodzi, kiedy tak wyje. Z tego co mi mówiły, to były kompletnie zdezorientowane, zupełnie jak ojcowie ich dzieci. Ale jeśli matki spędzały z dziećmi więcej czasu niż ojcowie, którzy musieli normalnie chodzić do pracy, to jest dość logiczne, że po jakimś czasie nauczyły się, że takie kwilenie, to może być oznaka [wstaw dowolnie], a takie stękanie to znaczy, że pewnie robi kupę.

To jest taki trochę mit matki, która po prostu wie co robić. A zazwyczaj jest tak, że nie ma pojęcia co robić, tylko po prostu nie ma za bardzo wyjścia i musi się tego nauczyć – w przeciwieństwie do ojca, który może, aczkolwiek nie musi. (Choć powoli to się zmienia i całe szczęście!)

Nie chcę tutaj pisać o rzeczach, które państwo mogłoby ułatwić matkom i ojcom. Zdecydowanie zostawię to dla osób mądrzejszych ode mnie. Jedyne na czym mi zależy, to na podaniu dalej tej szerszej wizji świata feminizmu, który nie powinien być wrogi matkom. Ani ojcom tez.

Graff mówi też o jednej, bardzo istotnej rzeczy, o której wiedziałam, a jednak wcześniej nie byłam świadoma jakie to miejsce zajmuje w większym obrazku.

Kobieta pracownikiem ryzykownym

Mówi się o dyskryminacji w miejscu pracy, że pracodawcy na rozmowie kwalifikacyjnej pytają o nasze plany reprodukcyjne i to nie jest fair. Mężczyzn nie pytają, bo wiadomo, że to nie mężczyzna będzie się ewentualnym dzieckiem zajmował. A szkoda, bo – jak mówi sama Graff – gdyby pracodawcy widzieli pełnokrwistych rodziców w obu płciach i gdyby nie tylko kobiety korzystały z przysługujących im urlopów rodzicielskich, to może ciężar rozniósłby się na obie strony. Może wtedy kobiety nie byłyby postrzegane jako te bardziej ryzykowne w zatrudnieniu.

Byłoby pięknie, gdyby pojawiło się u nas nieco więcej polityki równościowej. Nie chodzi o to, żeby ludzi zmuszać do równości (jakkolwiek to brzmi), ale żeby dać im realną możliwość wyboru i zapewnić im na tym polu elastyczność.

Twój bachor = twój problem

Kolejną mocno drażliwą kwestią jest pytanie, czy kobieta która zostaje w domu i zajmuje się dzieckiem (niejako na cały etat), zasługuje na wliczenie tego okresu do lat pracy? Czy opieka nad dzieckiem to też praca?
Założę się, że wiele osób w tym momencie zakrzyknie „ależ oczywiście, że to jest praca!”. I ja się zgadzam – żeby nie było. Ale z drugiej strony jeśli taka kobieta zostaje w domu i nie zarabia pieniędzy, czyli też nie odprowadza podatku, to można uznać, że to my opłacamy jej emeryturę. I jak teraz? Teraz zapewne podniesie się trochę głosów osób, które stwierdzą: „nie mam zamiaru dawać moich ciężko zarobionych pieniędzy jakiejś karynie, która siedzi w domu i niańczy bachora!”.

Nie dziwi mnie to ani trochę, bo jesteśmy krajem, w którym jest szalenie niskie zaufanie społeczne. Nie ufamy rządowi, politykom i nie ufamy swoim sąsiadom. Fajnie by było być społeczeństwem świadomym tego, że młodsze pokolenia są też naszą przyszłością, ale jak na razie to każdy sobie cebulę skrobie.

***

Graff poszerzyła mi trochę horyzonty myślowe – muszę przyznać. I szczerze biję się w pierś, bo sama wcześniej praktycznie w ogóle nie poświęcałam swojej uwagi ma miejsce matek w feminizmie. Do tej pory feminizm kojarzył mi się z młodymi dziewczynami, które szukają dla siebie miejsca w tym świecie, nie boją się twardo powiedzieć czego chcą i gdzie to ich miejsce jest (konkretnie: wszędzie). A jednak są jeszcze kobiety-matki, które w tym pop-feminizmie nie bardzo potrafią się odnaleźć i mimochodem spychane są w ramiona konserwatywnej Polski, gdzie nagrywają filmy, że są dumnymi nie-feministkami. Bo feminizm nie kojarzy się z rodziną. Nie kojarzy się z małżeństwem i dziećmi.
I teraz pytanie do nas: czy właśnie taki obraz feminizmu chcemy szerzyć?


Photo // unsplash.com

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać