male gaze
Ludzie

Male gaze – co to jest i co ma z tym wspólnego Harley Quinn?

Jeszcze tydzień temu nie miałam pojęcia dlaczego tak bardzo pokochałam Harley Quinn w Ptakach Nocy. Widziałam kiedyś Suicide Squad i nieszczególnie przypadł mi do gustu. Można obejrzeć – spoko, ale nic poza tym. Wytłumaczyłam sobie, że Harley w Birds of Prey (BOP) jeździ na wrotkach, więc jakby miłość była nam pisana. Ale później natrafiłam na filmik na YouTube o czymś takim jak „male gaze” i wszystko zaczęło się składać do kupy.

Co to jest „Male gaze”?

Zanim zacznę się nakręcać na porównanie obu wersji Harley i czym się różnią, to na początek wyjaśnijmy sobie czym tak właściwie jest to całe „male gaze”.
„Male gaze” można przetłumaczyć jako „męskie spojrzenie”. Termin został po raz pierwszy przedstawiony przez Laurę Mulvey w eseju „Visual Pleassure and Narrative Cinnema”. W dużym skrócie stwierdziła w nim, że kobiety są przedstawiane w produkcjach filmowych z męskiej, heteroseksualnej perspektywy i dedykowane męskiej heteroseksualnej widowni. Ten obraz kobiet ma służyć przede wszystkim męskiej przyjemności, która wynika z patrzenia na nie. Na przykład poprzez sugestywne ujęcia scen z występującymi w nich żeńskimi postaciami, skupiając uwagę widza na fizycznych aspektach kobiet.

Męskie spojrzenie z trzech perspektyw

„Male gaze” odbywa się z 3 perspektyw: z perspektywy męskich postaci w filmie, z perspektywy męskiego reżysera i z perspektywy męskiego widza. Z pewnością nie możecie u mnie liczyć na jakąś szczegółową analizę kinematografii pod tym względem, bo nie jestem ekspertką. Za to mogę powiedzieć Wam mniej więcej o co chodzi i jak to się objawia.

Bo objawia się to na przykład tym, jak męska postać reaguje na tę kobiecą. Czy się ślini na jej widok? Czy cała jego reakcja sprowadza się do uznania kobiety za obiekt pożądania? Czy podkreśla to jaka jest ładna, bez większego podziwu dla jej charakteru?
Męską perspektywę reżysera łatwo rozgryźć, bo wystarczy zwrócić uwagę w jaki sposób są kreowane ujęcia w scenach z kobietami. Czy Wasza uwaga jest kierowana na ich fizyczne, pociągające aspekty kobiecej postaci?
Natomiast przy męskiej perspektywie widza, wystarczy się zastanowić czy oglądanie danej sceny sprawia ci przyjemność? Nie oszukujmy się, w końcu przecież po to została nakręcona.

Wiem, że część osób uzna mnie za wojującą feministkę i aspirującą aktywistkę, która znowu chce Wam coś zniszczyć albo zabrać. No i dobra! Ale zastanówmy się jak takie jednostronne kino może na nas wpływać?

Trzy pierwsze z brzegu powody, przez które „male gaze” to nic dobrego

Po pierwsze, kobiety widzą perspektywę, w której zawsze powinny być obiektem pożądania. Być pożądaną to jest to, do czego powinno się dążyć. Ktoś gwiżdże na ciebie na ulicy? Dobrze, znaczy przecież, że jestem obiektem podziwu i pożądania. Z kolei facetowi wciąż się wydaje, że sprośne teksty jak to by cię wyruchał, są formą komplementu.
Takie myślenie nie bierze się znikąd. I nie, stwierdzenie „ruchałbym” nie jest komplementem.

Po drugie, kobiety myślą, że wiecznie powinny dążyć do jakiegoś nieuchwytnego ideału piękna. Wiecie jaka była jedyna scena w filmie 50 twarzy Greya, która była spoko? Kiedy było widać jak Grey schodzi w dół Anastasii i na zbliżeniu widać było, że ma włosy na nogach. O MÓJ SŁODKI JEŻU!!!! Jak to tak? Kobiety i włosy na nogach? Nie może być! Bo przecież na wszystkich filmach babki są zawsze jedwabisto gładkie. Kij z tym, że w prawdziwym życiu bywa różnie.
No i oczywiście zniesmaczeni męscy widzowie, bo takie ujęcie wcale nie sprawia im przyjemności. Nie po to przyszli do kina, żeby widzieć prawdziwą kobietę, która nie ogoliła nóg. Kobiety w filmach powinny sprawiać im wizualną przyjemność!

Po trzecie, czego tak właściwie możemy się nauczyć od tych kobiecych postaci? W jaki sposób możemy się z nimi utożsamić? Na pewno nie tym, że obie mamy super seksi płaskie brzuchy i doskonale wyglądamy tuż po przebudzeniu. Czy możemy zobaczyć w nich siłę i upór, kiedy stawiają czoła przeciwnościom losu? Czy możemy zobaczyć ich cierpienie, słabość i wiele różnych cech, które naturalnie się w każdym manifestują? Czy możemy zobaczyć jak sobie radzą z porażką? Jak akceptują siebie? Jak czują się źle porównując się z innymi? Czy możemy zobaczyć kim tak naprawdę one są? Jakie są? Czy wydają się choć trochę prawdziwe?

Jakiś czas temu trafiłam na takie określenie, że opowieści do nas przemawiają i uznajemy je za dobre, kiedy potrafimy się z nimi utożsamić i kiedy uznajemy, że „tak, ta historia wydaje się prawdziwa, a reakcje tej postaci wydają się autentyczne”.
Opowieść nie jest dobra, kiedy mówimy do siebie „tiaaa, w prawdziwym życiu nikt tak by nie zareagował na coś takiego”.

Ale co „male gaze” ma wspólnego Harley Quinn?

W tej chwili kursor miga, a ja zastanawiam się jak mogłabym wyjaśnić na czym polega moja fascynacją Harley Quinn w Ptakach Nocy. Jedyne co wydaje mi się najbliższe sedna, to że Harley jest poniekąd manifestacją tej części mnie, która pragnie być jednocześnie kobieca/dziewczęca/babska i zarazem nie tracić na swojej sile. Kiedyś wydawało mi się, że jeśli będę się ubierać „dziewczyńsko”, to nie będę szanowana i będę traktowana z góry, jako głupsza i słabsza. Dopiero relatywnie od niedawna uświadomiłam sobie, że kobiecość to nie jest żadna metka. Kobiecość to niekoniecznie bycie pożądaną, seksowną, ładną, grzeczną i cokolwiek jeszcze. Kobiecość nie jest metką!
Harley wygląda jak najkolorowszy ptak jaki istnieje i wciąż złamie ci bejsbolem obie nogi. Dwukrotnie. Harley jest dziwna, smutna, zabawna, wrażliwa i kopie ludziom tyłki. Jej osobowość jest tak samo kolorowa jak jej ubrania.
A skoro już o tym mowa…

W co ubrali Harley?

Harley Quinn w Suicide Squad: w scenie, w której tańczy na łańcuchu ewidentnie widać, że jest ubrana tak, żeby inni się ślinili na jej widok – skąpa, złota, cekinowa sukienka. Z kolei w pamiętnej scenie w więzieniu, w której ubiera się przy wszystkich w swój „uniform” doskonale pamiętamy jej majtki, które niby miały być spodenkami (???) oraz koszulkę z napisem „Daddy’s Little Monster”, która już samo przez się nadawała jej podległy charakter, kurtkę bejsbolówkę, która głównie chyba służyła temu, żeby ją ściągać oraz buty na szpilkach – co jest oczywistym wyborem, kiedy idziesz na misję samobójczą. WIADOMO. Ja rozumiem, że Harley jest trzepnięta, a nie wierzę, że aż tak, żeby iść na bitkę w majtkach. Serio. Mnie aż na samą myśl uwiera w wa-dżej-dżej.

Harley Quinn w Birds Of Prey: tutaj Harley wciąż odsłania trochę ciała, ale z pewnością można powiedzieć, że mimo wszystko są to stroje wygodne i bardziej podkreślają jej ekscentryczną osobowość, niż mają sprawić przyjemność widzom. No chyba, że takim widzom jak ja, którzy absolutnie kochają brokat, a już nie wspomnę granatnika strzelającego brokatem. No dobra, wspomnę. Granatnik był mega!!
Harley w tym filmie wciąż jest kobieca, wciąż jest stuknięta, wciąż jest hot, ale jej seksualność nie jest wysunięta na pierwszy plan – ani przez męskie postacie, ani przez reżyserkę (tak, to chyba nie przypadek, że film reżyserowała kobieta), ani nie przez męską publiczność (która zresztą w dużej mierze skrytykowała film, między innymi za to, że kto ją ubrał w kombinezon w finale filmu i jak mogli jej to zrobić????).

Jak pokazali Harley?

W obu filmach pojawiły się sceny bliźniaczo do siebie podobne, które w idealny sposób pokazują jak wygląda scena z perspektywy męskiego spojrzenia, a jak z perspektywy kobiety.

Harley w Suicide Squad: 1. Idzie w szpilkach i kamera podjeżdża w górę jej nóg, eksponując je.
2. Harley tańczy na łańcuchu, ku uciesze gości, zerkając w stronę Jokera czy jej taniec sprawia mu przyjemność.
3. Harley ubiera swój strój, gdzie kamera podjeżdża w górę, wzdłuż całego jej ciała skupiając uwagę widza na ciele. Po chwili ujęcie przedstawia, że wszyscy faceci dookoła zatrzymali się, żeby popatrzeć na nią dokładnie w ten sam sposób co widz.

Harley w BOP: 1. Idzie w botkach na obcasach, kamera podjeżdża w górę ukazując ją w płaszczu do połowy łydki, a zaraz w kapeluszu i okularach kojarzących się z Audrey Hepburn. Bardzo kobieco, ale nie w hiper seksualizujący sposób.
2. Harley tańczy w klubie przy rurze, ale sprawia wrażenie, że robi to bo ma ochotę, trochę się wydurnia i dobrze się bawi. Kiedy jakiś typ nazywa ją durną zdzirą i każe jej usiąść – łamie mu nogi.
3. Tak właściwie tutaj nie ma odpowiednika tej sceny z ubieraniem się. Najbliższa jest ta finałowa, kiedy dziewczyny szykują się do akcji, a Harley wkłada kombinezon na wierzch. Ale tutaj nawet nie ma tej sceny – tylko widać, że naciąga na ramiona ramiączka kombinezonu. Oczywiście mogłaby być scena, gdzie wszystkie dziewczyny ubierają swoje stroje… ale jej nie ma. BO NIE JEST DO NICZEGO POTRZEBNA, OPRÓCZ MĘSKIEJ PODNIETY.

Tutaj możecie zobaczyć porównanie tych scen:

Jaką dali motywację Harley?

HQ w Suicide Squad: kim jest? Ah, tak – dziewczyną Jokera, która jest tak głęboko zanurzona w tej toksycznej relacji, że aż boli serce i mózg. Poznajemy trochę jej historię, o tym jak przemieniła się z Dr. Quinzel w Harley Quinn i jak Joker zrył jej banię. Dla mnie natomiast zawsze się wydawało dziwne, że poszło mu tak łatwo z tym. Dlaczego? Co sprawiło, że była na to podatna? Widocznie nie powinno mnie to interesować.
Poza tym z tego filmu nie dowiemy kim jest Harley, oprócz tego, że jest laską Jokera, że robi za tą walniętą w ekipie i że jest hot.

HQ w Birds Of Prey: tutaj w prologu dowiadujemy się trochę więcej o jej traumatycznym dzieciństwie i że tak naprawdę od zawsze miała trochę nierówno pod sufitem, a Joker zwyczajnie to wykorzystał i dał temu wyjść na powierzchnię. Dowiadujemy się jak sobie radzi z rozstaniem i jak czuje się zagubiona będąc sama ze sobą. Że nie wie kim jest Harley bez Jokera. I ten film jest opowieścią o jej emancypacji, czyli szukaniu swojego głosu i kim jest bez tej toksycznej relacji. Widzimy jak sobie radzi z zawodem, kiedy jedyna osoba, której ufała, ją zdradza. Ale też widzimy jak nie potrafi się wpasować i znaleźć przyjaciół. Myślę, że w tym filmie mamy okazję lepiej poznać kim jest Harley i chociaż jej świat jest zmyślony, i jej postać jest zmyślona, to wciąż ona sama i jej reakcje wydają się autentyczne.

***

Harley nie jest żadną kobiecą wersją Johna Wicka, ani żeńską wersją Hulka (swoją drogą nazwa She-Hulk, jakież to odkrywcze….). Nie jest niby-żeńską postacią, która spełnia męskie normy bycia kopaczem-tyłków. W tym filmie Harley Quinn nie jest żeńską wersją Jokera, który jest po prostu psychopatą. Ona jest samą sobą, czyli babką, która owszem, jest trochę stuknięta, ale ma w sobie cały bukiet cech charakteru, których Jokerowi brakuje. Harley wyewoluowała w kogoś zupełnie innego – w samą siebie. I to jest właśnie coś, z czym potrafię się utożsamić.


Jestem szalenie ciekawa, które z żeńskich charakterów z Wami rezonują i dlaczego?

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać