Kraków Live Music Festival 2016
Wrażenia

Kraków Live Music Festival 2016

W festiwalach fajne jest to, że zawsze trafię na zespół, który trochę znam i trochę lubię, ale po usłyszeniu ich na żywo po prostu kompletnie fiksuję i obdarzam ich z miejsca nieskończoną miłością. Kilka lat temu miałam tak z Florence – dopiero jak usłyszałam ją na żywo, to po prostu jakoś tak wniknęła mi między włókna mojej duszy i już tam została. W tym roku coś takiego miałam w przypadku Cage the Elephant.

Poprzednim razem w Krakowie byłam przy okazji Coke Live Music Festival – w sumie to samo, ale jednak nie do końca. To było 3 lata temu. A w tym roku jakoś tak inaczej było. Może ludzie się zmienili, a może to tylko ja się zmieniłam. Nie było gorzej, nie było lepiej – było po prostu inaczej. Nie ukrywam, że głównie chciałam pojechać na ten festiwal z powodu koncertu Sii. Strasznie się tym jarałam już od zimy – czyli od momentu kiedy kupiłam karnety. To był pierwszy koncert i jednocześnie moje największe rozczarowanie tego festiwalu.

13988113_967095180082971_6795687627517375268_o

Sia

Nie zrozumcie mnie źle. Sia była piękna, świetnie zaśpiewała i pod względem artystycznym wszystko było bajeczne. Te choreografie były cudne (gdy w końcu gdzieś tam udało mi się cokolwiek dojrzeć zza powyciąganych w górę smartfonów) i historie które opowiadały też w człowieku wzbudzały coś pięknego. To było jak oglądanie teledysku na żywo. Ale jednak brakowało mi instrumentów i w ogóle całej tej muzyki na żywo, a przede wszystkim brakowało mi kontaktu z samą wokalistką. Może to moje przyzwyczajenie od P!nk czy Florence, że między piosenkami coś opowiada, że na przykład tę piosenkę to napisała na tak potwornym kacu czy coś. A tutaj nic. Sia stanęła w koncie, zaśpiewała ciurkiem piosenki, pomruczała coś pomiędzy, podziękowała i poszła. Było mi przykro i czułam niedosyt. Myślę, że to byłby o wiele lepszy koncert w jakiejś sali, gdzie można usiąść, posłuchać, popatrzeć. Niekoniecznie jednak to pasowało do festiwalu.

14054304_10154521267792764_4150326339888343193_o

The Neighbourhood

Takie przyjemne wystąpienie to było, powiem szczerze. Sławko stwierdził (bo to w koniec końców perkusista, także nie ma to tamto), że wokalnie w zwrotkach czasem wiało nudą, ale dał im złotą gwiazdkę za wizerunek. To fakt – wokalista był całkiem charyzmatyczny. Ale jak dla mnie to perkusista przykuwał wzrok (szczególnie od pewnego momentu). Wszedł na scenę z fajką, którą gdzieś tam sobie za bębnami zgasił, między numerami popijał piwo i generalnie to przyszedł ubrany jakby dopiero co zwlekł się kanapy i stwierdził „o, zagram sobie koncert”. A później ściągnął koszulkę… Ekhm. No cóż, mniej więcej od tego momentu też zaczęłam chwalić ich wizerunek.

Cage the Elephant - Zuza Sosnowska

Cage the Elephant

Wiem, że było dobrze, w momencie kiedy wychodzę z koncertu i jestem wyczerpana, wydrenowana z energii do cna i wpadam w lekką po koncertową depresję. To jak nagłe wyjście z totalnego haju i powrót do rzeczywistości – cholernie bolesne.
A to co się stało na ich koncercie, to było jakieś jedno wielkie rozjebundo. Wokalista zachowywał się jakby był jakąś petardą wrzuconą na scenę. Dosłownie. Jak on skakał! A jak śpiewał! Słodki jeżu… Ja na drugi dzień miałam zatkane uszy, bolące gardło i stan podgorączkowy – tyle wyciągnęli ze mnie energii. Na Muse to ja mogłam jedynie lekko bansować, bo na więcej nie miałam już siły.
Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu za to jak porwali całą publiczność i zrobili z nich miazgę – właśnie o to chodzi w koncertach! Tego mi brakowało.
Jeśli lubicie takie koncerty, to koniecznie wybierzcie się na CTE. Ja na pewno pójdę znowu, nie ma bata.

Muse - Zuza Sosnowska

Muse

Ich koncert był… (szuka słowa)… d o b r y. I nie w sensie, że tylko dobry i taki meh. On był dooobry. Jakościowo, muzycznie i wizualnie. A perkusja wytrząsała tlen z płuc. Przyznam szczerze, że nie zasłuchuję się w Muse bez opamiętania i nie poszłam na ich koncert jako ich fanka, tylko po prostu miałam okazję zobaczyć/posłuchać ich na żywo. Zatem mój odbiór koncertu jest zupełnie inny niż fana z krwi i kości (a takich było mnóstwo), ale  d o b r z e  się tego słuchało. Ciało samo się rwało do góry, noga chodziła i ręce chciały klaskać. Były fanfary, dym, konfetti i serpentyny.
To było  d o b r e. W najczystszym tego słowa znaczeniu.

14086428_969042603221562_4283864688110881461_o

***

Jeśli chodzi o organizację na Kraków Live Music Festival, to było w porządku. Były darmowe autobusy powrotne do Centrum – za to plusik. Pierwszego dnia dojechaliśmy na styk, ale kolejka do metkowania ludzi szła szybko, więc bez problemu zdążyliśmy się ustawić na Się. Ogrom jedzenia do wyboru – mam wrażenie, że więcej niż 3 lata temu. Oczywiście drogo, ale to chyba nic niewiarygodnego. Za to zdecydowanie smacznie i różnorodnie. To samo dotyczy alkoholi. Wszyscy mili, a toi-toje pachniały fiołkami. Z początku. A później to już nie miało większego znaczenia.


Zdjęcia są autorstwa Zuzy Sosnowskiej, która moim zdaniem najpiękniej uchwyciła klimat tych koncertów. Tak się składa, że jak weszłam na jej stronę to tak zapadłam się w jej zdjęciach i aż mnie tak coś ukłuło, ale tak dobrze ukłuło, coś jakby wzruszenie prawdopodobnie, bo piękne rzeczy Zuza chwyta tym swoim aparatem. Koniecznie wejdźcie po więcej na Insta i na jej FP.

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać