Bierz życie na klatę

Jak zacząć wszystko od nowa?

Pewnie większość osób odruchowo stwierdzi: to proste, trzeba po prostu zacząć. Ale kiedy rzeczywiście wytężymy mózg i spróbujemy sobie wyobrazić, że jakaś nasz stabilna część życia wywraca się do góry dnem, to z pewnością nie przychodzi nam do głowy spokojne „teraz wystarczy po prostu zacząć od nowa”. Najczęściej to co czujemy, to przerażenie zawinięte jak wąż wzdłuż naszych kiszek. 

To jest jak z budowaniem konstrukcji z domina. Kiedy tworzymy ją pierwszy raz, to czujemy ekscytację, jesteśmy pełni pomysłów i w ogóle już nie możemy się doczekać efektów. A potem jakiś nieostrożny ruch powoduje, że cała nasza konstrukcja leży w nieładzie na podłodze. Wiemy, że tym razem zrobimy to lepiej. Że tym razem może nawet mądrzej ustawimy te wszystkie klocki… ale jednocześnie doskonale zdajemy sobie sprawę ile żmudnej roboty czeka nas tym razem. I właśnie to jest trochę przerażające.

Inny rząd wielkości, ale schemat jest ten sam

Wiem, że to co mnie spotkało, to wcale nie jest nic aż tak strasznego. Prawdziwie straszne to by było, gdybym dowiedziała się, że jestem ciężko chora. Albo o poważnej chorobie kogoś bliskiego. Albo gdybym straciła pracę po 20 latach lojalnej harówki. A ja tylko dostałam wypowiedzenie z pracy, którą w sumie i tak średnio lubiłam. Z której i tak miałam zamiar zwolnić się za jakiś czas. Tylko, że miało to przebiec na moich warunkach i w odpowiednim dla mnie momencie. Miałam odejść w rytmie „Goodbye suckers!” i odjechać Mustangiem w stronę zachodzącego słońca.
No ewidentnie coś nie poszło zgodnie z planem.
Nieważne czy zaczynamy jakiś epicko nowy rozdział w życiu, czy może musimy się podnieść po niewielkim potknięciu w życiorysie. Myślę, że w wielu sprawach w życiu da się zastosować moją ulubioną zasadę: „inny rząd wielkości, ale schemat jest ten sam”.

Trzeba przez to przejść

Mówi się, że ceremonie pochówku nie są dla zmarłych, ale dla ich bliskich. I rzeczywiście coś w tym jest. Z doświadczenia wiem, że zacząć od nowa może dopiero wtedy, gdy porządnie pogrzebiemy to co stare. A pogrzebać znaczy również opłakać i zwyczajnie przeżyć stratę. Dopiero wtedy można myśleć o tym co dalej.
Wiele osób chce jak najszybciej działać, byle szybko odciąć się od tego co rani. Ale znaczna większość z nas doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak ważne jest przejście okresu żałoby, kiedy mówimy o śmierci. Dlaczego miałoby być inaczej w przypadku straty czegokolwiek innego, jak zakończony związek czy nagła utrata pracy, dachu nad głową czy sensu życia? Inna skala wielkości – schemat ten sam.

Dr Elisabeth Kübler-Ross wyodrębniła kiedyś 5 etapów psychologicznej reakcji na wiadomość , że pacjent umiera na nieuleczalną chorobę. Ale w skrócie mówi się o nich: 5 etapów umierania, ale ja osobiście uważam, że to jest 5 etapów godzenia się ze stratą.

1. Zaprzeczenie
2. Gniew
3. Targowanie się
4. Depresja
5. Akceptacja

I w tych etapach chodzi o to, że trzeba je przejść. Wiem, że depresja nie jest fajna. Wiem, że to potrafi być irytujące kiedy nie potrafimy zmusić się do najprostszych czynności. Albo gdy bliska nam osoba kolejny dzień z rzędu pogrąża się w otchłani rozpaczy. Ale w tym wszystkim chodzi o to, że własnie czasami trzeba sobie/komuś zwyczajnie pozwolić na swój sposób pogodzić się z tą stratą. Nie wykopywać na siłę z łóżka, nie przekonywać, że wszystko będzie pięknie i kolorowo. Sama nie jestem zwolenniczką samobiczowania i taplania się we własnym bagienku nieszczęścia, ale są sytuacje, gdy przejście przez takie bajorko nieszczęścia jest niezbędne do ostatecznego wyjścia na suchą i prostą drogę.
Od razu uspokoję, że nie przedstawiam tutaj jakiejś niezawodnej reguły, bo ludzie są różni i sytuacje różne. Chodzi mi tylko o to, żeby mieć coś na uwadze i mieć otwarty umysł. Czasem chcąc komuś pomóc, próbujemy go przepchnąć od razu do ostatniego punktu, nie zdając sobie sprawy, że do osiągnięcia akceptacji potrzebne jest wewnętrzne pokonanie czterech pierwszych, mało przyjemnych etapów.

Technika „Mostu”

Kiedy przyjdzie do zaczynania od nowa, to przede wszystkim najpierw trzeba wziąć głęboki oddech. Nie przerażać się. Bo to jest jak z wielkim bałaganem po dużej imprezie – wydaje się nie do ogarnięcia i sama ta perspektywa zniechęca. Ale sprawa z jakimkolwiek porządkowaniem czegokolwiek jest taka, że jak już ZACZNIEMY, to JAKOŚ IDZIE. Więc na przykład nie ma co się zamartwiać podczas odkurzania ile to jeszcze naczyń czeka na umycie w zlewie, tylko trzeba na spokojnie dokończyć odkurzanie. Naczyniami będziesz się martwić, gdy przyjdzie kolej na zmywanie.
Zauważyłam, że u mnie takie myślenie „zadaniowe” świetnie się sprawdza. Dokładniej nazywam to techniką „Mostu” – czyli przejdziemy ten most, gdy do niego dotrzemy. Kiedy mam dużo na głowie i myślę o tym wszystkim naraz, to wydaje mi się, że nigdy w życiu nie dam rady tego ogarnąć. Ale kiedy to wszystko jakoś sobie podzielę i ułożę w sensowną kolejność, a potem skupię się na wykonywaniu poszczególnych rzeczy, to okazuje się to wszystko zupełnie wykonalne. I nie mam tutaj na myśli jedynie takich rzeczy jak sprzątanie domu. Często mam tendencję do przejmowania się hipotetycznymi problemami Bereniki z przyszłości. Co jest zupełnie bezsensowne oczywiście. Na przykładzie mojej obecnej sytuacji – łapię się na tym, że nagle zaczynam snuć wizje wysyłania miliona CV, które pozostaną bez odpowiedzi, chodzenia na żenujące rozmowy kwalifikacyjne pełne zwyczajnego bullshitu z perspektywą negocjacji o wynagrodzenie, premie, dni wolne, godziny pracy i te wszystkie inne początkowe duperele. No niby nic, ale na myśl o rozpoczynaniu tego całego cyrku od nowa, już czuję jak zaciska się we mnie jakiś supeł stresu. I to w dodatku stresu zupełnie niepotrzebnego. Bo przecież przejdę ten most, gdy do niego dotrę.

***

Jakiś czas temu przeczytałam coś, co postanowiłam zanotować sobie na przyszłość (nie sądziłam, że to będzie aż tak bliska przyszłość):

„Ptak siedząc na drzewie nigdy nie boi się, że gałąź się złamie
bo swojego zaufania nie pokłada w gałęzi
tylko w swoich skrzydłach.”

Podczas zaczynania od nowa trzeba dać sobie czas. Ale przede wszystkim zaczynając wszystko od nowa zawsze trzeba wierzyć w siebie. Że kiedy przyjdzie do ogarniania, to zwyczajnie zaczniesz to robić. Uwierz, że kiedy dotrzesz do tego mostu, to będziesz wiedzieć jak przez niego przejść. Może teraz jeszcze wydaje się to abstrakcyjne, ale kto wie, co się przytrafi i czego się nauczysz zanim do niego dotrzesz?


 

Stary dobry Frank, który zawsze doskonale wie co mi powiedzieć w takich momentach (tutaj w wersji Proletera):

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać