Bierz życie na klatę

Prywatność w internecie nie istnieje

To jest takie słodkie, kiedy ludziom wydaje się, że ich profil na Facebooku jest prywatny i należy tylko do nich. Pora się obudzić i uprzytomnić sobie, że nie ma czegoś takiego jak prywatność w internecie. 

Lekko ponad tydzień temu pisałam o tragedii w Paryżu. Przy okazji wpisu, w ostatniej chwili postanowiłam wpleść w tekst grafikę, która wypełniała wszystkie social media. Pewnie każdy z Was ją zna – okrąg, w który wpisana jest wieża Eiffel’a, co nawiązuje do znaku Peace. Na drugi dzień napisała do mnie dziewczyna, która chciała mi przypomnieć, że w poście pojawiła się grafika. I ona ma autora. I że pozdrawia.

Autorstwo bardziej autorskie

Generalnie zawsze podpisuję grafiki, które wykorzystuję na blogu. Nie pretenduję do miana złodziejki i nie mam problemu z oddaniem komuś słuszności. Ale przyznam, że w przypadku tej grafiki, to zupełnie o tym nie myślałam. Ten obrazek był WSZĘDZIE. Na insta, na fejsie, nawet nieustannie go wyświetlali na TVPInfo. I jakoś nikt nie przejmował się, by podpisywać autora. Za to podpisywali tę grafikę inaczej: #PrayForParis albo #PeaceForParis.

Bo chyba o to w tym wszystkim chodziło. To głupie kółko z wrysowaną wieżą Eiffel’a stało się symbolem, który jednoczył ludzi jak media długie i szerokie. Ja wiem, że własność intelektualna i prawa autorskie, ale jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby autor przez ten cały viral zaczął bić pianę o swoje prawa. Bo to chyba nie o to chodziło w tej grafice. No ale mniejsza. Zapytałam dziewczynę czy w takim razie napisała również do wszystkich swoich znajomych, którzy wykorzystali tę grafikę na swoich profilach. Skoro już walczymy o słuszność, to walczmy po całości.
Powiedziała, że do kilku, owszem, napisała. A później dodała, że jak znajomy udostępnia grafikę na profilu, to robi to do celów prywatnych, a jak na blogu – to już nie. No i teraz dopiero się wkurzyłam.

Prywatność bardziej prywatna

Od kiedy profil na FB jest czymś prywatnym? Od kiedy można coś udostępniać w celach prywatnych, jeśli udostępniamy to setkom ludzi bez kontroli nad tym, kto to ogląda? Dlaczego mój blog jest mniej prywatny niż czyjś profil? Bo z pewnością mój blog nie jest komercyjny i na nim nie zarabiam (ku mojej rozpaczy).

Po pierwsze: zauważcie, że wstawiając (już pozostańmy na tym przykładzie nieszczęsnej grafiki) czyjeś zdjęcie na profilowe, to jest ten profil widoczny publicznie. Więc ciężko nazwać to celem prywatnym.
Po drugie: wchodząc w profil znajomych każdy może bez najmniejszego wysiłku zapisać sobie prywatne foty znajomych na twardziela i później puścić w świat z rakietą narysowaną na czole.
Po trzecie: profil na Facebooku nie jest twoją własnością. Twoje konto na Facebooku jest własnością Facebooka i ten może w każdej chwili cię zdmuchnąć z  fejsbukowej powierzchni. A ty możesz co najwyżej puścić bąka.
Po czwarte: niejeden z moich znajomych ma więcej znajomych niż ja fanów na mojej fan-stronie. A już nie mówiąc w jaką depresję potrafi mnie wprowadzić ilość lajków pod kolejnym selfie jakiejś dupeczki, podczas gdy u mnie jak jest liczba z końcówką -naście, to czuję się czaderska.

I tutaj na koniec chciałabym przestrzec wszystkich, którzy prowadzą jakikolwiek fan-page. Nie przywiązujcie się do swoich stron, bo one nie są Wasze. Wy je tylko wynajmujecie, a dozorca może w każdej chwili przyjść, zmienić zamki i nie odbierać telefonu. Przepadną wszystkie Wasze rzeczy, cały dobytek. I marna szansa, że w ogóle cokolwiek z tego odzyskacie. Bo żeby było jeszcze piękniej – jak usuwają stronę, to również zawieszają konto prywatne administratora. Tyle w temacie.

Ekshibicjonizm bardziej ekshibicjonistyczny

Pamiętam jak jedna z moich dalszych znajomych wrzuciła na FB zdjęcie ze swojego porodu. No może nie było widać perfidnie wszystkiego, ale jakaś lekka trauma pozostała. Ja wiem – cud narodzin i tak dalej, ale może niekoniecznie na tablicę. Leżała rozkraczona na fotelu ginekologicznym, okryta zielonym obrusem czy czymś, cała spocona, włosy posklejane, a na piersi trzymała zafajdane we kwi i śluzie niemowlę. A ja jakoś nie mogłam powstrzymać myśli, że te oto dzieciątko właśnie przeryło jej twarzą pochwę i zebrało całe to wszystko obleśne po drodze.

Ludzie na fejsbukach chwalą się zaręczynami, wycieczką na rowerze do sklepu albo pierwszym balem przebierańców swojego dzieciaka. Powiecie mi, że to nie jest ekshibicjonizm? Tym bardziej, jeśli mają po setki znajomych. Przypadkowych znajomych, albo znajomych, których już tak naprawdę nie znają. Czyli w sumie obcych ludzi. Bo to, że znasz kogoś na „cześć” nie czyni różnicy. Nadal ten ktoś może masturbować się do zdjęcia twojej pociechy radośnie pluskającej się w wannie. I oczywiście można posegregować znajomych, włączyć niektórym ograniczenia dostępu i tak dalej… ale kto w ogóle korzysta z tych funkcji?

Ale mimo wszystko, to ja jestem ekshibicjonistką. Bo piszę o rozwodzie rodziców. O tym, że czasami mam ochotę udusić mojego faceta. Albo o tym, że wiem co to znaczy kiedy umiera ktoś bliski. Ale ja przynajmniej robię to świadomie.  A ile osób korzystających z niebieskiego giganta jest świadomych tego, jak bardzo się obnaża? Ile osób świadomie lajkuje, komentuje i udostępnia?

Więc nie uznaję czegoś takiego, że to co na fejsbuniu, to jest prywata, a mój blog to już nie. W internecie nic nie jest prywatne. Prywata jest wtedy, gdy wyłączysz całą elektronikę, wyrzucisz pod przejeżdżającego TIRa i pójdziesz w las. O ile trafisz na las, w którym nie ma kamer.


Photo by Sander Smeekes / unsplash.com

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać