co zrobić kiedy wszystko idzie dobrze
Bierz życie na klatę

Co zrobić, kiedy wszystko idzie dobrze

W internecie znajdziesz tryliard poradników i przepisów jak sobie poradzić, kiedy wszystko się wali. Ale już nikt nie mówi co zrobić, kiedy wszystko idzie dobrze. Jak człowiek ma sobie z tym poradzić? No jak?!

Siedzimy z A na naszych longboardach, on podrzuca sobie orzeszki i zjada je w locie, a ja po prostu siedzę. W oddali grzmi, ale już przyzwyczailiśmy się, że jak tylko wybieramy się na deskę, to wiatr w oczy, deszcz w traki i pioruny w drzewa.
A chwilę wcześniej jeździliśmy i tak stwierdziliśmy, że pojedziemy tylko do tamtego zakrętu, żeby nie było tak jak ostatnio, że wracamy w okropnej ulewie. No ale za tym zakrętem okazało się, że jest górka. I nas jeszcze na tej górce nie było. A popatrzył na mnie, a ja popatrzyłam na niego. Wzruszyłam ramionami i stwierdziłam, że może jeszcze tylko ta górka i już naprawdę wracamy. Częściowo wjeżdżając i częściowo wchodząc oboje staraliśmy się przekonać nawzajem, że jest już późno i raczej nic nie będzie jechało tą drogą, w którą prostopadle wpada nasz zjazd z górki.
Okazuje się, że człowiek czuje się jakby bardziej żywy, kiedy prawie wjeżdża rozpędzony w wyłaniającą się ciężarówkę.
Teraz się z tego śmiejemy, ale wtedy oboje mieliśmy po 2 kilo w gaciach.

No więc tak siedzimy i oboje żyjemy. On mi powiada, że znowu ktoś i oczywiście znowu coś. Bo zawsze musi być coś. To tak jak z tą ciężarówką – no oczywiście, że musiała właśnie wtedy wyłonić się zza morza niekoszonych chwastów. A ja tak słucham. I tak sobie myślę. W końcu mówię:
– Wszędzie piszą jak sobie poradzić, kiedy wszystko idzie źle. Ale nikt nigdy nie powie co zrobić, kiedy wszystko nagle idzie dobrze.
kiwa głową i kwituje to zupełnie w swoim stylu:
– No bez kitu.
I tak się zastanawiam. Jak on sobie poradzi jak kiedyś będzie ktoś i nie pojawi się żadne coś.

Pogrzeb tego konia, którego ciągle za sobą wleczesz

Znacie to uczucie kiedy wszystko jest takie stabilne? Dobre? Normalne? Spokojne? To dziwne uczucie, kiedy stwierdzasz, że wcale nie jest chujowo a tylko stabilnie. Tak po prostu. Czy to u Was też wzbudza niepokój? Coś w stylu ciszy przed burzą – że coś za spokojnie, że za dobrze, że w końcu musi gdzieś łupnąć. I najczęściej jest to na tyle niepokojące oczekiwanie, że w końcu sami robimy to łupnięcie. Coby dłużej nie czekać na niewiadome.
Myślę, że szczególną tendencję do takiego sabotażu samego siebie mają osoby, które za młodu nie zaznały takiej zwyczajnej, emocjonalnej stabilizacji. I nie mam tutaj na myśli brak emocjonalnej stabilizacji w stylu nastoletniego buntu, ale te wszystkie rysy, wyrwy, klify i kaniony w psychice, które powstały w wyniku czegoś konkretnego. Konkretnego łupnięcia. Mówię to patrząc na siebie i patrząc na ludzi z mojego otoczenia. Znam osoby, dla których stabilność jest czymś normalnym i znam osoby, dla których stabilność jest czymś równie mitycznym jak kwiat paproci. Ci pierwsi zazwyczaj od najmłodszych lat doświadczyli samego dobra ze strony świata i ze strony rodziny. Ci drudzy natomiast byli bici pogrzebaczem, za szybko umarł im ktoś bliski, albo nie zaznali wystarczająco wsparcia i miłości. Jakiś wzór w tym jest.

Mniej więcej od śmierci mojego brata ciągle miałam wrażenie, że muszę toczyć nieustanną walkę ze światem. W ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że cały czas tłukę się sama ze sobą.
I dlatego rozumiem, kiedy człowiek na tyle przyzwyczaja się do tej szarpaniny, że jak szarpanie ustaje, to jakoś tak za dziwnie i za spokojnie jest. Więc się podświadomie spinasz w oczekiwaniu na ten cios zza winkla. Nawet jak zza winkla wyłania się coś dobrego, to z rozpędu i tak dostaje między oczy. Tak wiecie, na wszelki wypadek. Podejrzewam, że podobnego dysonansu doświadczają ludzie, którzy wracają z wojny. Tylko oczywiście pewnie miliard razy gorzej.

Wiecie ile razy schrzaniłam coś pozytywnego tylko dlatego, że wręcz uwierało mnie dobro z tego płynące? W przybliżeniu: mnóstwo razy. To jest trochę jak siedzenie na bardzo przyjemnym przyjęciu, gdzie wszyscy są mili i każdy się uśmiecha, a ty ni stąd, ni zowąd masz ochotę rozwalać krzesła o ścianę, wywracać stoły i rozbijać im talerze na głowach. Bo ten ład jest tylko złudzeniem, a to przecież chaos i destrukcja jest prawdziwym obrazem świata.
Ale może to jednak tylko ja tak miewam.

Pieskie dni już są za tobą, więc biegnij ile sił w nogach

Od jakiegoś czasu codziennie przed pracą puszczam sobie płytę Lungs Florence + The Machine. I piosenka Dog Days Are Over zawsze do mnie przemawiała, ale nie bardzo umiałam uchwycić co ona tak właściwie do mnie mówi. Aż któregoś ranka wreszcie pojęłam.
Ona jest o odpuszczaniu. O odpuszczaniu tych złych dni, o zostawieniu tego wszystkiego za sobą. I w jakiś dziwny sposób o akceptacji. A nawet jeśli nie jest o akceptacji, to wyobraźmy sobie, że jednak jest. Bo czasem mam wrażenie, że już łatwiej nam zaakceptować zły obrót sprawy niż to, że wszystko się wreszcie dobrze układa.

***

Więc jak przetrwać to, że wszystko idzie dobrze? Po prostu – robiąc to.


Inspiracją do śródtytułów były piosenki Flo: Shake It Out i Dog Days Are Over.

Photo

 

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać