Rynek w Bolesławcu
Lifestory

Bolesławiec – Miasto Ceramiki

Chyba powinno być „Bolesławiec – Miasto Bereniki”. Bo ja tak kocham swoje miasto. Jest małe, jest śliczne i ma dzbanki na rondach. Czy to nie brzmi jak przepis na cudowne miasteczko?

Zawsze kiedy przyjeżdżałam do mojego miasta w czasie studiów, to najbardziej na świecie lubiłam iść w niedzielę na dworzec PKP. Nie, nie dlatego, że tak strasznie chciałam znowu wracać do wielkiego miasta. Chodzi o to, że w niedzielny poranek w Bolesławcu prawie nie znajdziesz żywej duszy. Jest jak po apokalipsie i ten klimat od zawsze podbijał moje serce. Ale to nie jest tak, że ludzie siedzą wtedy w domach. Jest ich trochę nad rzeką, czyli nad Bobrem, pod wiaduktem, albo przesiadują na ławeczkach w Rynku i pod katalpami wcinają lody.
W niedzielę jakoś tak wszyscy wpadają w inny rytm. Mniej samochodów za oknem jeździ, mniej głosów słyszę i mniej ludzi widzę. Wszyscy wrzucają na luz. I to jest fajne.

DSC_0647

Myślę, że do Bolesławca warto przyjechać przede wszystkim latem. Może nawet w sierpniu, kiedy wszystko się złoci i nawet zachody słońca nad Concordią* są jakieś takie bardziej w kolorze zachodzącego słońca. A jeśli sierpień, to polecam przedostatni weekend, bo wtedy załapiecie się  na Święto Ceramiki.

Bolesławieckie Święto Ceramiki

Jeśli ktokolwiek zna Bolesławiec, to najpewniej przez naszą ceramikę. Czyli te talerze w niebieskie kropki i kropeczki. Bardzo długo nie miałam w domu nawet jednego naczynia z ceramiki, dopiero od niedawna powoli zbieram kolekcję. Są świetne, mają coraz nowocześniejsze wzory i w ogóle oczopląsu można dostać. Ale niestety są ciężkie. Mi to nie przeszkadza, ale niektórzy na to stękają.
Niestety nie polecę żadnej konkretnej fabryki/firmy/marki produkującej ceramikę, bo nijak się w tym nie ogarniam. Powstało ich tak dużo, w dodatku często takich rodzinnych, małych biznesów ceramicznych, że ciężko to spamiętać. Ale Amerykanie lubią jeździć do Andy’ego. Jest jeszcze Wiza. Ceramika Artystyczna. Manufaktura. No i oczywiście Zakłady Ceramiczne „Bolesławiec”. A to tylko te największe, które wpadły mi do głowy.

No więc jak się wjedzie do Bolesławca, to od razu wiadomo, że coś jest na rzeczy, bo na rondach są wielkie dzbanki i filiżanki. I nie ważne z której strony się wjedzie do miasta – na pewno traficie na jakieś rondo. Mamy ich sporo.
I co roku mamy coś takiego jak Święto Ceramiki. Dawniej to były tylko 3-dniowe i skromne imprezy, ale teraz wszystko zaczyna się już od środy (ruszają wszystkie ceramiczne kiermasze w Rynku), aż na sam koniec od piątku zaczyna się prawdziwa impreza. Generalnie prawie każdy bolesławianin żyje tymi dniami ceramiki. Młodzi chcą się nastukać, starsi zresztą też… w sumie to większość po prostu idzie się napić, spotkać starych znajomych i posłuchać muzy. Ewentualnie zjeść kukurydzę, gofry albo pajdę chleba ze smalcem, a później ruszyć na jakiś skok bungee albo inny diabelski młot w rozstawionym wesołym miasteczku. A turyści kupują ceramikę. Kilogramy ceramiki. W sumie jest tak ciężka, że może jednak to będzie w tonach.

Do tej pory można też było wziąć udział w Gliniadzie, ale niestety od zeszłego roku już glinoludy nie paradują przez całe miasto w wymyślnych kostiumach. Nawet bez wymyślnych kostiumów nie paradują. Podobno ma to coś wspólnego z jakimś zatargiem między prezydentem miasta a organizatorem Gliniady. Szkoda straszna, bo co roku planowałam w końcu się wysmarować tą gliną i jakoś tak co roku ostatecznie nic z tego nie wychodziło.
A parada robiła niesamowite wrażenie. Mnóstwo ludzi, wszyscy w glinie (hasłem Gliniady nawet było: wszyscy jesteśmy z tej samej gliny) i w najróżniejszych strojach – od piratów, przez monterów telewizji, po usmarowanego w glinie prawdziwego konia. Kilka lat temu był nawet ślub Glinoludów. Taki prawdziwy, w Pałacu Ślubów.
Eh. Szkoda, że już tego nie zobaczycie.

Gdzie warto pójść na spacer?

Na pewno warto wybrać się pod wiadukt (największy wiadukt tego typu w Europie), można zostawić auto na parkingu niedaleko, zejść schodkami w dół i wzdłuż wiaduktu, a potem wzdłuż rzeki się przejść. To jest moje najulubieńsze miejsce do spacerów.

DSC_1272

Poza tym całkiem przyjemnie się idzie wzdłuż starych murów obronnych, gdzie stare ogrody wiszące obsadzone są mnóstwem kwiatów. I pomnik Kutuzowa (umarło mu się u nas), a pod nim w tym roku jest piękna podłużna rabata z jeżówek i rudbekii. I hortensje. Hortensje są wszędzie. Kiedyś wszystkie były białe, ale teraz zaczynają przybierać odcienie różu i niebieskiego. I później są Łabędzie – jeden z najważniejszych punktów orientacyjnych w mieście.

No i Rynek, który podobno wygląda jak miniaturowa wersja rynku we Wrocławiu. Wiecie, taki słodziak. Tutaj też jest dużo kwiatów i są cudowne katalpy, które z roku na rok są coraz bardziej okazałe.
Warto też się przejść pod wieczór, bo Rynek i wiadukt są przyjemnie podświetlone. Jak się uprzeć, to można to nawet uznać z romantyczne.

Gdzie i co zjeść w Bolesławcu?

Jeśli na pizzę, to tylko do Jokera. Jeśli na pierogi, to tylko ruskie ze śmietaną w Kurnej Chacie. Jeśli na jakiś romantyczny wieczór, to tylko do Aniołka – Magda Gessler zrobiła tam rewolucję i moim zdaniem wyszło jej to pięknie. Śmiało można zamawiać jej gulasz, ale ostrzegam, jest ostry. Jeśli chcecie skosztować lokalnego piwa, to tylko Lwówek. Jeśli coś lekkiego i taniego, to zupa krem z pomidorów w Season Bistro. Jak pączki, to tylko z piekarni Berezowskich i z nadzieniem porzeczkowym. Jeśli lody, to tylko w kawiarni Pod Arkadami – na samą myśl ślina cieknie mi po brodzie. Kawę też można tam wypić, bo jako jedyni mają ekspres kolbowy… aczkolwiek ta kawa nic nie urywa. Niestety to jest to, czego tu brakuje – prawdziwej kawiarni z kawą, której człowiek aż chciałby się oświadczyć, taka dobra.
Aż się głodna zrobiłam od pisania tego wszystkiego.

Na Święto Ceramiki czy bez święta, przyjedźcie. Takie małe mieściny jak nasza, są strasznie niedoceniane. A my przecież mamy kulę armatnią w murze obronnym. I mamy dzbanki na rondzie. Już nie wspomnę o gulaszu Magdy Gessler. No i oczywiście ja tu jestem.

 


*Na moim Instagramie często można zobaczyć zachody słońca za jakąś wieżą – to jest właśnie budynek Concordii. Bardzo dawno temu były tam zakłady tkalnicze, później natomiast był tam podobóz pracy, gdzie składali Hitlerowi jakieś samoloty. Za moich czasów była tam jakaś sala wystaw obrazów (czy coś) i sale prób dla muzyków (czy coś). Teraz nie wiem co tam jest. Ale codziennie widzę wieżę Concordii z okna.   

**Zdjęcia są mojego autorstwa. Fotograf ze mnie żaden, więc przepraszam jeśli te zdjęci kolą w czyjkolwiek zmysł estetyczny. Ale jeżówki cudowne, prawda?

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać